Dlaczego we Francji zakazano publicznych egzekucji

Zdjęcia paparazzi z ostatniej publicznej egzekucji we Francji spowodowały, że władze zrezygnowały z tej metody karania przestępców. Pokaz miał działać odstraszająco, a był jedynie rozrywką dla gawiedzi.

Publikacja: 13.03.2025 21:00

Publiczne wykonywanie kary śmierci było odarte z powagi, stając się jedynie jarmarczną rozrywką

Publiczne wykonywanie kary śmierci było odarte z powagi, stając się jedynie jarmarczną rozrywką

Foto: AFP

17 czerwca 1939 r. na placu przed więzieniem Saint-Pierre w Paryżu zebrało się ponad 1000 osób. Na placu stała wykonana z ciemnego wypolerowanego drewna gilotyna. Hałaśliwy tłum czekał na wyprowadzenie skazańca Eugena Weidmanna, który miał być sprawiedliwie ukarany za wielokrotne porwania i zamordowanie co najmniej sześciu osób.

Egzekucje zwykle odbywały się przed świtem, ale podnieceni gapie doprowadzili do jej opóźnienia o godzinę. Dzięki temu fotoreporterzy mieli dobre światło i udało im się wykonać serię zdjęć, a nawet nakręcić krótki film. Zrobili je potajemnie z okien mieszkania z widokiem na Place Louis-Barthou. Dziś powiedzielibyśmy, że były to zdjęcia paparazzi. Następnego dnia fotografie zostały opublikowane na czołówkach wszystkich francuskich gazet.

Czytaj więcej

Jak wilk, a jednak nie wilk, czyli Bestia z Gévaudan

W tłumie gapiów znalazł się towarzyszący zaprzyjaźnionemu dziennikarzowi 17-letni wówczas Christopher Lee, późniejszy aktor znany z ról Draculi czy Sarumana we „Władcy pierścieni” (Lee zmarł 7 czerwca 2015 r.). W swojej autobiografii opisał „potężną falę wycia i wrzasku”, która powitała pojawienie się Weidmanna na ulicy. W filmie dokumentalnym z 1998 r. wspominał, że nie mógł się zmusić, aby patrzeć na egzekucję: „Odwróciłem głowę, ale słyszałem” – mówił.

Jakich zbrodni dopuścił się Eugene Weidmann

Jean de Koven, 22-letnia tancerka z Nowego Jorku, marzyła o zobaczeniu Paryża. Do Francji przyjechała z ciotką. Kobiety zwiedzały stolicę Francji, podziwiały wieżę Eiffla, Pola Elizejskie, zachwycały się kafejkami i francuską kuchnią. Pewnego dnia poznały przystojnego mężczyznę o przenikliwym spojrzeniu, który przedstawił się jako pochodzący ze Szwajcarii Siegfried. Obie panie były oczarowane błyskotliwym dżentelmenem. Joan dała się zaprosić do kawiarenki. Spotkanie okazało bardzo udane i przeciągało się. Dziewczyna zostawiła jeszcze w recepcji hotelu informację dla ciotki, że zobaczą się na kolacji. I ślad po niej zaginął. Wprawdzie ciotka dostała listy z informacją o porwaniu i żądaniem okupu, ale policja i prasa nie dały im wiary. Uznali, że to dziewczyna chce od niej wyciągnąć pieniądze, „aby rozkoszować się romansem”.

Wkrótce prasa straciła zainteresowanie sprawą, a na pierwsze strony gazet trafiła seria makabrycznych zabójstw. Najpierw znaleziono ciało paryskiego taksówkarza. Mężczyzna zginął od postrzału w tył głowy, a jego ciało leżało przy drodze. Zginęła taksówka i 1500 franków. Miesiąc później na tylnym siedzeniu samochodu zaparkowanego w eleganckiej dzielnicy znaleziono zwłoki zawinięte w prześcieradło. Z kieszeni płaszcza monsieur Rogera LeBlonda, producenta teatralnego, zginęło 10 tys. franków.

Kolejny miesiąc przyniósł nową śmierć. Zginął Raymond Lesobre, agent nieruchomości – podobnie jak poprzednie ofiary od strzału w tył głowy. Jego portfel również opróżniono. Policja znalazła obok jego ciała imienną kartę telefoniczną na nazwisko Fritz Frommer. Ten alzacki biznesmen był widziany na przedmieściach Paryża w towarzystwie eleganckiego Szwajcara. Policjanci postanowili go przesłuchać. Ten zaprosił ich do domu, po czym wyjął broń i bez ostrzeżenia zaczął strzelać do nieuzbrojonych detektywów. Jeden z nich złapał leżący na stole młotek i uderzył Szwajcara, który stracił przytomność i został zatrzymany.

Przyznał się do sześciu morderstw. Twierdził, że ofiary nie cierpiały. Wyrok sądu mógł być tylko jeden – publiczne ścięcie.

Po aresztowaniu agresor najpierw milczał. Gdy wreszcie zaczął mówić, stwierdził, że jest Niemcem i nazywa się Eugen Weidmann. Po czym przyznał się do zabicia Lesobre’a. Śledczy ustalili, że Weidmann urodził się w 1908 r. we Frankfurcie nad Menem. Jego ojciec był biznesmenem, który chciał, aby syn poszedł w jego ślady. Eugen wprawdzie lubił pieniądze, ale pracować już nie. Choć w pracy odnosił sukcesy, to zarabiał mało. Uznał, że wzbogaci się, opróżniając kieszenie płaszczy, które jego koledzy pozostawiali w szatni. Sprawa szybko się wydała. Okazało się, że to niejedyne jego przestępstwo. Występki zaprowadziły go do poprawczaka.

Po odbyciu kary wyjechał do Kanady. Tam złapano go na kradzieży, aresztowano i deportowano do Niemiec. Niczego to go nie nauczyło. Kradzieże wkrótce zaprowadziły go do więzienia na sześć lat. Wyszedł wcześniej za dobre sprawowanie i w 1937 r. wyjechał do Francji, gdzie zabójstwa miały mu zapewnić wygodne życie.

Gdy zdecydował się zeznawać, przyznał, że Lesobre’a zabił, bo brakowało mu na czynsz. Po czym stwierdził: „Taksówkarza zabiłem dla pieniędzy, LeBlonda zabiłem dla pieniędzy i Frommera również”. I wskazał swoich wspólników: Rogera Milliona i Collette Tricot. Gdy już zaczął mówić, cierpliwie i wyczerpująco odpowiadał na pytania. Opowiadał, jak zabijał Jean de Koven. Jego ofiara „przewróciła się jak szmaciana lalka” po tym, jak „zaciskał ręce wokół jej ślicznej szyi”. Zeznał: „Nie wiedziałem, że uduszenie kogoś może być aż tak trudne”. Przyznał się do sześciu morderstw. Twierdził, że ofiary nie cierpiały. „Nie jestem brutalem” – mówił dziennikarzom „The Philadelphia Inquirer”. Wyrok sądu mógł być tylko jeden – publiczne ścięcie.

Ostatnia publiczna egzekucja we Francji

Pierwsi widzowie zaczęli gromadzić się tuż po północy. Wczesne przybycie zapewniało ciekawskim miejsca w pierwszych rzędach i lepszą widoczność. Napięcie wokół rosło. „Były okrzyki i żarty z Garde Nationale Mobile [formacja pomocnicza dla armii], a czasami fala wiwatów i gwizdów – donosił „International Herald Tribune”. – W dwóch jasno oświetlonych kawiarniach kelnerzy żartowali i pocili się, a sterty przygotowanych wcześniej kanapek z kiełbasą systematycznie znikały”.

Tuż po czwartej rano z bram więzienia wyprowadzono Weidmanna. Miał zapadnięte policzki, mocno zaciśnięte oczy i ręce związane za plecami. „Jego cienka niebieska koszula była rozcięta na klatce piersiowej, a ramiona wydawały się zaskakująco białe na tle ciemnego wypolerowanego drewna maszyny, na którą został popchnięty” – napisano w „International Herald Tribune”. Dziesięć sekund później Eugen Weidmann już nie żył, po tym jak główny kat Francji Jules-Henri Desfourneaux wypuścił ostrze.

Gdy tylko odcięta głowa mordercy wpadła do kosza, gapie rzucili się w kierunku zwłok, aby na pamiątkę zamoczyć chusteczki i szaliki w rozlanej na chodniku krwi. Gilotynę szybko zdemontowano, a chodnik zmyto wodą. Tłum się rozproszył. Kilku ciekawskich zostało, aby omówić to, czego właśnie byli świadkami. Życie wznowiło swój bieg „wraz z przejazdem pierwszego tramwaju i ponownym otwarciem dwóch sąsiadujących kawiarni”.

Czytaj więcej

Zapomniany afrykański ludobójca

Gdy zdjęcia z egzekucji trafiły do prasy, spektakl żądzy krwi i niesfornego zachowania dzikiego tłumu przeraził opinię publiczną. Władze poczuły się zażenowane i w końcu doszły do wniosku, że publiczna egzekucja „nie tylko nie działała odstraszająco i nie miała zbawiennego wpływu na tłumy”, ale „promowała podstawowe instynkty natury ludzkiej i zachęcała do ogólnego awanturnictwa i złego zachowania”. „Histeryczne zachowanie” widzów było tak skandaliczne, że ówczesny prezydent Francji Albert Lebrun natychmiast zakazał wszelkich przyszłych publicznych egzekucji.

Weidmann przeszedł do historii jako ostatni człowiek we Francji, który został publicznie zgilotynowany. Rząd nie zrezygnował jednak z egzekucji. Ukrył je jedynie za murami więzień. Gilotyna pozostała oficjalną metodą egzekucji we Francji aż do zniesienia kary śmierci w 1981 r. Ostatnią zgilotynowaną osobą we Francji był Hamida Djandoubi, którego za morderstwo ścięto 10 września 1977 r. w Marsylii.

Gilotyny używano we Francji w sumie przez 189 lat. Jej „operatorzy” byli niczym ówcześni celebryci. Największy rozgłos kaci zdobyli podczas rewolucji francuskiej, kiedy oceniano ich szczegółowo pod kątem tego, jak szybko i precyzyjnie potrafili zorganizować liczne egzekucje. Często ten trudny zawód przechodził z ojca na syna...

Gilotyny po raz pierwszy użyto 25 kwietnia 1792 r. Stracono w ten sposób Nicolasa J. Pelletiera, rabusia, który grasował na traktach. Najsłynniejszymi osobami straconymi na gilotynie byli zaś: król Ludwik XVI, królowa Maria Antonina Austriaczka, Georges Danton i ojciec terroru Wielkiej Rewolucji Francuskiej – Maximilien de Robespierre.

17 czerwca 1939 r. na placu przed więzieniem Saint-Pierre w Paryżu zebrało się ponad 1000 osób. Na placu stała wykonana z ciemnego wypolerowanego drewna gilotyna. Hałaśliwy tłum czekał na wyprowadzenie skazańca Eugena Weidmanna, który miał być sprawiedliwie ukarany za wielokrotne porwania i zamordowanie co najmniej sześciu osób.

Egzekucje zwykle odbywały się przed świtem, ale podnieceni gapie doprowadzili do jej opóźnienia o godzinę. Dzięki temu fotoreporterzy mieli dobre światło i udało im się wykonać serię zdjęć, a nawet nakręcić krótki film. Zrobili je potajemnie z okien mieszkania z widokiem na Place Louis-Barthou. Dziś powiedzielibyśmy, że były to zdjęcia paparazzi. Następnego dnia fotografie zostały opublikowane na czołówkach wszystkich francuskich gazet.

Pozostało jeszcze 91% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia
Co naprawdę ustalono na konferencji w Jałcie
Historia
Ten mały Biały Dom. Co kryje się pod siedzibą prezydenta USA?
Historia
Most powietrzny Alaska–Syberia. Jak Amerykanie dostarczyli Sowietom samoloty
Historia
Tolek Banan i esbecy
Materiał Promocyjny
Współpraca na Bałtyku kluczem do bezpieczeństwa energetycznego
Historia
Krwawe idy marcowe. Jak przebiegał zamach na Cezara?
Materiał Promocyjny
Sezon motocyklowy wkrótce się rozpocznie, a Suzuki rusza z 19. edycją szkoleń