Hiszpańscy koloniści nie mieli wiele do powiedzenia w Afryce, przynajmniej w porównaniu z Brytyjczykami, Francuzami, Niemcami, Portugalczykami czy nawet Belgami. Być może w XV i XVI w., gdy ruszali na podbój świata, ich ambicje zostały skutecznie zablokowane przez arcysilną wówczas flotę imperium osmańskiego. Być może wystarczała im dominacja w Ameryce Południowej. Dość spojrzeć na mapę kolonialnej Afryki, by zobaczyć, że w udziale przypadły im zaledwie jej skrawki: północne Maroko, Sahara Zachodnia i niewielki kawałek zachodniego wybrzeża w pobliżu równika.
Ten zamieszkany w XX w. przez jakieś 300 tys. osób kawałeczek ziemi właściwie też znalazł się w rękach Hiszpanów przypadkowo. Przyczółek uchwycili tu w XVIII w., kiedy na mocy traktatu z El Pardo Portugalczycy odstąpili im w tym miejscu kilka wysp i fragment atlantyckiego wybrzeża w zamian za strzępy hiszpańskich kolonii za Atlantykiem. W 1885 r. Hiszpanie wgryźli się odrobinę w głąb lądu, ustanawiając na tym terytorium protektorat, a od 1900 r. kolonię – od 1909 r. nosiła ona nazwę Hiszpańskie Terytoria Zatoki Gwinejskiej, choć częściej nazywano ją po prostu Gwineą Hiszpańską. To tutaj miał się rozegrać jeden z najbardziej tajemniczych dramatów współczesnej Afryki.
Afrykański strzęp imperium
Być może przypadkowość uchwycenia afrykańskiego przyczółku oraz jego kompletna marginalność w porównaniu z południowoamerykańskimi włościami sprawiły, że hiszpańskie rządy w tym zakamarku Czarnego Lądu przeszły do historii jako laboratorium korupcji i nepotyzmu, ale nie tępej brutalności. „Najważniejszą instytucją rządów kolonialnych w Gwinei Hiszpańskiej stała się Patronato de Indígenas, czyli Organizacja Patronażu nad Ludami Rdzennymi. Utworzona w 1904 r. i kierowana przez biskupa Santa Isabel (...) po reformach w 1928 i 1938 r. organizacja stała się rządem samym w sobie” – opisywał amerykański historyk Randall Fegley w wydanej w 1989 r. pracy „Equatorial Guinea. An African Tragedy”.
We władzach organizacji zasiadali przede wszystkim najważniejsi Hiszpanie w kolonii, ale też przedstawiciele największych grup etnicznych. Utrzymywano ją ze specjalnego podatku od eksportu kakao i kawy oraz dotacji z Madrytu. Organizacja przejmowała żyzne tereny, uruchamiała banki i przedsiębiorstwa, prowadziła szkoły i zakładała gazety, oferowała nawet czarnoskórym mieszkańcom kolonii pomoc prawną. Brzmi to nieźle jak na kolonialne rządy, ale w tym kraju rdzenni mieszkańcy właściwie nie mogli zdobyć edukacji powyżej szkoły podstawowej, a sądów było niewiele i pozostawiały wiele do życzenia.
„Emancypacja była kluczowym instrumentem hiszpańskiej polityki. Koloniści podzielili populację na emancipados (zasymilowanych obywateli) i menores (co obejmowało wszystkich uznanych za prymitywnych) – pisze Fegley. – Intencją Hiszpanów było ostateczne zasymilowanie wszystkich menores. Hiszpańskość była najwyższym celem, do jakiego jednostka mogła aspirować. Emancypacja oznaczała dla miejscowych posiadanie wyższego wykształcenia, pensji ponad 500 peset rocznie lub stanowiska w administracji”.