Zapomniany afrykański ludobójca

„Unikalny Cud” – tak mawiał o sobie Francisco Macías Nguema. Rodacy, głównie ci, którym udało się uciec z kraju, nazywali go mordercą. Po jego upadku publicyści snuli paralele do III Rzeszy czy Kambodży pod rządami Pol Pota. A kim był naprawdę? Trudno powiedzieć, bo Gwinea Równikowa to jeden z najmniejszych i najmniej znanych krajów Afryki.

Publikacja: 23.05.2024 21:00

Francisco Macías Nguema – przywódca Gwinei Równikowej, prezydent i faktyczny dyktator tego kraju od

Francisco Macías Nguema – przywódca Gwinei Równikowej, prezydent i faktyczny dyktator tego kraju od 1968 do 1979 r.

Foto: Getty Images

Hiszpańscy koloniści nie mieli wiele do powiedzenia w Afryce, przynajmniej w porównaniu z Brytyjczykami, Francuzami, Niemcami, Portugalczykami czy nawet Belgami. Być może w XV i XVI w., gdy ruszali na podbój świata, ich ambicje zostały skutecznie zablokowane przez arcysilną wówczas flotę imperium osmańskiego. Być może wystarczała im dominacja w Ameryce Południowej. Dość spojrzeć na mapę kolonialnej Afryki, by zobaczyć, że w udziale przypadły im zaledwie jej skrawki: północne Maroko, Sahara Zachodnia i niewielki kawałek zachodniego wybrzeża w pobliżu równika.

Ten zamieszkany w XX w. przez jakieś 300 tys. osób kawałeczek ziemi właściwie też znalazł się w rękach Hiszpanów przypadkowo. Przyczółek uchwycili tu w XVIII w., kiedy na mocy traktatu z El Pardo Portugalczycy odstąpili im w tym miejscu kilka wysp i fragment atlantyckiego wybrzeża w zamian za strzępy hiszpańskich kolonii za Atlantykiem. W 1885 r. Hiszpanie wgryźli się odrobinę w głąb lądu, ustanawiając na tym terytorium protektorat, a od 1900 r. kolonię – od 1909 r. nosiła ona nazwę Hiszpańskie Terytoria Zatoki Gwinejskiej, choć częściej nazywano ją po prostu Gwineą Hiszpańską. To tutaj miał się rozegrać jeden z najbardziej tajemniczych dramatów współczesnej Afryki.

Afrykański strzęp imperium

Być może przypadkowość uchwycenia afrykańskiego przyczółku oraz jego kompletna marginalność w porównaniu z południowoamerykańskimi włościami sprawiły, że hiszpańskie rządy w tym zakamarku Czarnego Lądu przeszły do historii jako laboratorium korupcji i nepotyzmu, ale nie tępej brutalności. „Najważniejszą instytucją rządów kolonialnych w Gwinei Hiszpańskiej stała się Patronato de Indígenas, czyli Organizacja Patronażu nad Ludami Rdzennymi. Utworzona w 1904 r. i kierowana przez biskupa Santa Isabel (...) po reformach w 1928 i 1938 r. organizacja stała się rządem samym w sobie” – opisywał amerykański historyk Randall Fegley w wydanej w 1989 r. pracy „Equatorial Guinea. An African Tragedy”.

We władzach organizacji zasiadali przede wszystkim najważniejsi Hiszpanie w kolonii, ale też przedstawiciele największych grup etnicznych. Utrzymywano ją ze specjalnego podatku od eksportu kakao i kawy oraz dotacji z Madrytu. Organizacja przejmowała żyzne tereny, uruchamiała banki i przedsiębiorstwa, prowadziła szkoły i zakładała gazety, oferowała nawet czarnoskórym mieszkańcom kolonii pomoc prawną. Brzmi to nieźle jak na kolonialne rządy, ale w tym kraju rdzenni mieszkańcy właściwie nie mogli zdobyć edukacji powyżej szkoły podstawowej, a sądów było niewiele i pozostawiały wiele do życzenia.

„Emancypacja była kluczowym instrumentem hiszpańskiej polityki. Koloniści podzielili populację na emancipados (zasymilowanych obywateli) i menores (co obejmowało wszystkich uznanych za prymitywnych) – pisze Fegley. – Intencją Hiszpanów było ostateczne zasymilowanie wszystkich menores. Hiszpańskość była najwyższym celem, do jakiego jednostka mogła aspirować. Emancypacja oznaczała dla miejscowych posiadanie wyższego wykształcenia, pensji ponad 500 peset rocznie lub stanowiska w administracji”.

Wyemancypowany oznaczało: katolik, bez obowiązku pracy na plantacji, z możliwością występowania w sądach dla Hiszpanów. Oznaczało też zakaz dokonywania transakcji z menores powyżej 500 peset. Emancypacja miała też posmak etniczny: lud Bubi uchodził za wyjątkowo uprzywilejowany przez Madryt, członkowie ludu Fang rzadko kiedy byli w stanie uzyskać status emancipados. W latach 60. XX w., gdy Gwinea szła nierównym krokiem ku niepodległości, kolonialna władza dawała też mroczne przykłady, jak rządzić się nie powinno: członkowie ustanowionego wówczas Consejo de Gobierno, czyli rządu, cieszyli się wyjątkowymi względami: poborami rzędu 40 tys. peset, mercedesem na wyłączność, rezydencją z liczną służbą, „podarkami” od innych zabiegających o względy i wpływy, a przede wszystkim nieograniczonymi możliwościami zatrudniania krewnych na eksponowanych stanowiskach, z czego równie chętnie korzystali wszyscy członkowie gwinejskiego establishmentu, bez względu na kolor skóry.

Być może zaważyła na tym atmosfera fin de siècle, nadchodzącego końca kolonializmu. Od lat 50. XX w. na scenę polityczną kolonii wdzierały się kolejne formacje polityczne reprezentujące rdzenną ludność kolonii: MONALIGE (Movimiento Nacional de Liberación de Guinea Ecuatorial), IPGE (Idea Popular de Guinea Ecuatorial), MUNGE (Movimiento de Unión Nacional de Guinea Ecuatorial), Union Bubi, Union Democratica. O ironio, ich przedstawiciele zdołali wyrwać od Madrytu konstytucję bliższą demokratycznym standardom niż ta, która obowiązywała wówczas w samej Hiszpanii. Cały projektowany dla dawnej kolonii system polityczny wyglądał znacznie atrakcyjniej niż ten praktykowany w państwie Francisco Franco. I kompletnie poległ w zderzeniu z pozornie drugorzędnym politykiem: wiceprezydentem rządu autonomii Francisco Macíasem Nguemą.

Tłumacz z ambicjami

Skąd się wziął Nguema? Pewnie już się nie dowiemy. „Tajemnica skrywa jego dzieciństwo” – konkluduje Fegley. Przyszły dyktator podawał, że pochodzi z niewielkiej wioski w dystrykcie Mongomo, ale wiele wskazuje na to, że mógł urodzić się w sąsiednim Gabonie. „Jako datę narodzin podawano zarówno 1 stycznia 1920 r., jak i 1 stycznia 1924 r. Nie ma wzmianek o jego narodzinach w żadnym oficjalnym rejestrze w Gwinei Równikowej ani w Hiszpanii, a po raz pierwszy pojawia się w spisie ludności w 1935 r. jako chłopiec o imieniu Masie w przybliżonym wieku 15 lat” – wylicza amerykański historyk.

Masie nie miał lekkiego dzieciństwa. Jego ojciec był prawdopodobnie lokalnym czarownikiem, który przy użyciu swoich mocy miał leczyć chętnych, a zarazem odpowiadał – mniej lub bardziej intencjonalnie – za śmierć jednego z synów, młodszego brata Masie. Dzieciństwo spędził zatem w cieniu domowego tyrana i dominujących starszych braci. W szkole nie wiodło mu się za dobrze: zachowały się potwierdzenia, że w 1940, 1941 i 1942 r. nieskutecznie próbował zdawać egzaminy na urzędnika. W końcu został służącym w domach Hiszpanów w Santa Isabel (dziś Malabo, stolica Gwinei Równikowej) i to jego pracodawcy nakłonili go do ponownego – tym razem udanego – podejścia do egzaminu w 1944 r. Sześć lat później udało mu się uzyskać status emancipado, a „Masie” przekształciło się w hiszpańskie „Macías”.

Gdzieś w 1951 r. Macías ląduje w dystrykcie Mongomo jako tłumacz sądowy. Z pozoru mało eksponowane stanowisko stało się jednym z symboli jego kariery: Hiszpanie ni w ząb nie rozumieli lokalnych języków swoich kolonialnych współobywateli i nie czuli potrzeby uczenia się ich, co przekładało się m.in. na brak wiedzy o tym, co dzieje się w kraju. Macías zaś wykorzystywał tę ignorancję na własny użytek: winnych błahych występków przekonywał, że czeka ich sroga kara, ale za stosowną opłatą może przekonać sąd do większej pobłażliwości. Gdy jednak łapówka okazywała się niższa od oczekiwań, Macías tłumaczył tak, że pakował całe rodziny w srogie kłopoty. Z czasem Hiszpanie odnotowali zadziwiający szacunek, jakim cieszył się wśród miejscowych młody tłumacz, aż w 1963 r. mianowali go... burmistrzem Mongomo, co tylko podbiło poprzeczkę oczekiwań chytrego urzędnika.

Niewykluczone, że na przełomie lat 50. i 60. XX w. Macías zaczął też służyć władzom kolonialnym jako agent: z jednej strony przewinął się przez wszystkie duże partie, z drugiej Madryt nadał mu Order Afryki, a w 1964 r., już w okresie autonomii, kilka miesięcy po nominacji na burmistrza (z piastowania tego stanowiska zrezygnował dopiero w 1968 r.), Hiszpanie włączyli go do Consejo de Gobierno w charakterze wiceprezydenta i ministra robót publicznych. „Wydawał się być gorącym antyimperialistą, a zarazem oddanym wielbicielem Franco” – pisze Ibrahim K. Sundiata, autor książki „Equatorial Guinea. Colonialism, State Terror and the Search for Stability”.

„Wchodząc do Consejo, w pełni zdał sobie sprawę ze swoich braków w wykształceniu i kompleksy na tym tle zakorzeniły się w nim bardzo mocno. Zapamiętano, że czuł się wyjątkowo niekomfortowo w obecności Europejczyków i wykształconych Afrykanów, a z drugiej strony okazywał arogancję graniczącą z upokarzaniem” – opisuje Fegley. Arogancja ma jednak to do siebie, że przebija się na oślep i nierzadko skuteczniej niż charyzma, umiejętności negocjatorskie czy poszukiwanie konsensusu. W rozmowach z Madrytem Macías Nguema stawał się rzecznikiem całej porozbijanej na skłócone frakcje gwinejskiej sceny politycznej i nie zaszkodziło mu nawet przemówienie, w którym sławił Hitlera jako „tego, który uratował Afrykę” (sic!). Niewykluczone, że jako jedyny spośród Gwinejczyków domyślał się, że Hiszpanie zaczynają sobie zdawać sprawę z nieuchronności procesu dekolonizacji, a zarazem chcą osiągnąć w negocjacjach z uniezależniającą się kolonią własny cel – poparcie Afryki w sprawie odzyskania Gibraltaru.

Ostatecznie negocjacje w sprawie niepodległości Gwinei Równikowej ruszyły w listopadzie 1967 r. „Liderzy rozmaitych frakcji (niepodległościowych – przyp. red.) sformowali wspólny sekretariat, Secretariado Conjunto, a Francisco Macías Nguema wyrósł na jego głównego rzecznika” – podsumowuje Sundiata. Ze wspomnianych wyżej względów zarówno Hiszpanie, jak i Macías byli zniecierpliwieni swarami w obozie niepodległościowym, gdy więc w końcu uchwalono wspomniany liberalny projekt konstytucji, Madryt naciskał, by iść za ciosem: zaplanowane na 1 sierpnia 1968 r. referendum na temat konstytucji było zarazem plebiscytem za niepodległością. Jak wylicza Sundiata, z 115 885 oddanych głosów, 75 457 padło „za”, a 41 197 „przeciw” konstytucji. Jeszcze w sierpniu Madryt wyznaczył datę wyborów prezydenckich (22 września) i ogłoszenia niepodległości (12 października). Historia nagle przyspieszyła.

Zdrada dyplomaty

We wrześniowych wyborach Macías zmierzył się z trójką kontrkandydatów: Ondo Edu, Ndongo Miyone i Edmundo Bosio Dioco. Z pierwszym z nich przeszedł do drugiej tury, którą wygrał 29 września. „Triumf ten można przypisać kilku czynnikom – podsumowuje Sundiata. – Być może najważniejszym była zażarta rywalizacja między Ondo Edu i Ndongo, którzy byli popularniejsi od Macíasa, ale mocno skłóceni między sobą i nie zdołali sformować wyborczego sojuszu”. Z kolei Alejandra Mahiques Nuñez, autorka pracy „The hidden history of Equatorial Guinea: reasons behind the silence of the Spanish press around Macías Nguema’s regime”, zauważa, że w kampanię Nguemy zaangażowani byli hiszpańscy politycy, którzy zachowali w Gwinei wpływy, biznesy i posiadłości. Ponadto Nguema jako jedyny spośród kandydatów do prezydentury wyruszył z kampanią na prowincję – zgodnie z zasygnalizowanym już, coraz większym obrzydzeniem do stolicy i jej elit – gdzie odwoływał się bardziej do tradycji niż postępowych idei modnych w Santa Isabel.

Rywale Macíasa we wrześniowym głosowaniu mieli przed sobą już niewiele życia. Pretekstu dostarczył nieudany pucz przeciw nowemu prezydentowi, do jakiego doszło z cichym błogosławieństwem Hiszpanów, którzy uświadomili sobie, że Macías robi się coraz bardziej paranoiczny, nieprzewidywalny i niesterowalny, a przede wszystkim otwarcie antyhiszpański – w marcu 1969 r., niespełna pół roku po wyborach, Madryt ośmielił do próby przewrotu szefa gwinejskiego MSZ, Atanasio Ndongo, który 5 marca na czele grupy mundurowych wkroczył do pałacu prezydenckiego w portowym mieście Bata (większym od Malabo, ale niemającym statusu stolicy).

Spiskowcy oczekiwali, że zajmą pałac pod nieobecność Macíasa, który miał w tym czasie wizytować wioski w kraju. Okazało się, że prezydent zaskoczył swojego szefa dyplomacji rychło po jego wejściu do rezydencji: Ndongo w tajemniczych okolicznościach wypadł z jej okna, prosto w ręce ochroniarzy Macíasa. Według oficjalnej wersji trafił do szpitala, gdzie nie udało się uratować mu życia. Brytyjska prasa, na którą powołuje się np. Nuñez, donosiła jednak, że został brutalnie zgładzony kilka dni po nieudanym puczu w jednej z katowni prezydenckiej bezpieki. Jeszcze inne wersje podaje Fegley: postrzał podczas próby ucieczki z pałacu oraz schwytanie przez ochroniarzy prezydenta, połamanie nóg kolbami karabinów i dopiero defenestracja. Pewne jest za to, że przywódca puczu nie żył od wielu dni, gdy prezydent referował narodowi, że Ndongo walczy o życie i szykuje się do procesu przed trybunałem ludowym.

W ślad za nim umierali inni liderzy z gwinejskiego świecznika: Saturnino Ibongo, przywódca MONALIGE i ambasador kraju przy ONZ, został zabity następnego dnia po puczu; lider MUNGE – Ondo Edu, z którym Macías mierzył się w drugiej turze wyborów prezydenckich – „popełnił samobójstwo” 5 marca, tuż po aresztowaniu; Anatasio Ndongo Miyone, również kandydat do prezydentury i polityk MONALIGE, został stracony 26 marca. Przy życiu ostał się najsłabszy z niedawnych rywali Macíasa, przedstawiciel Union Bubi, Edmundo Bosio Dioco – wylądował nawet w gabinecie Macíasa. Ale i on padł ofiarą jednej z kolejnych czystek: w 1975 r. „popełnił samobójstwo” w rządowym areszcie.

„Gwinejska demokracja była martwa zaledwie po 145 dniach” – konkluduje Fegley. Mniejsza już o Hiszpanów, którzy tłumnie ruszyli do portów, by wyjechać z kraju (z 8 tys. zostało kilkudziesięciu w całej Gwinei). Wyliczeni wyżej politycy to jedynie początek długiej listy tych, którzy zapłacili życiem za rzeczywiste i wyimaginowane knowania wobec Macíasa. W relatywnie najlepszej sytuacji było kilkunastu polityków, którzy schronili się w dżungli. Inni popełniali „samobójstwa” lub ginęli „w niewyjaśnionych okolicznościach” (jak burmistrz Santa Isabel), umierali z powodu gangreny, która rozwijała się wskutek nieleczonego połamania nóg (albo wyłupienia oczu, jak w przypadku szefa gabinetu ministra spraw zagranicznych), innym nie podawano wody, doprowadzając do śmierci z pragnienia (pastor Torao Sikara). Z wszystkich uczestników madryckiej konferencji w latach 1967–1968, podczas której negocjowano niepodległość kraju z reżimem Franco (46 osób), końca dyktatury dożyła dziesiątka.

Szwajcaria Afryki. Albo III Rzesza

Stan wyjątkowy po puczu został zniesiony już 12 marca, ale przez ten tydzień Gwinea stała się cieniem dawnej świetności. „Za Hiszpanami do ucieczki rzuciła się duża grupa Gwinejczyków. Plantacje zostały porzucone przez właścicieli i menedżerów. Firmy zamykano na dobre. Robotnicy zostali bez płacy. Telekomunikacja była sparaliżowana. Telewizja przestała nadawać. Kraj nazywany wcześniej potencjalną Szwajcarią Afryki popadł w modelową stagnację” – podsumowuje Fegley. O ironio, jak sugeruje Nuñez w swojej książce, najszybciej do Gwinei wrócili Hiszpanie: to ich biznesowe powiązania z reżimem Macíasa miały być bezpośrednią przyczyną tego, że hiszpańska prasa aż do śmierci Franco nawet nie zająknęła się na temat dalszych losów dawnej kolonii.

A było o czym pisać. W ciągu kilku miesięcy po puczu prezydent zmienił konstytucję, zapewniając sobie monopol na władzę. W 1970 r. powołał jedną i jedyną w kraju legalną partię, z nazwy robotniczą... W tym samym czasie prezydencka młodzieżówka została przeorganizowana w „rewolucyjne milicje” znane jako Młodzież Maszerująca z Macíasem. „Najgorsze formy politycznych represji można przypisać Młodzieży” – pisał w 1979 r. wysłannik Międzynarodowej Komisji Prawniczej (International Commission of Jurists), Alejandro Artucio w książkowej relacji z procesu Macíasa. I dodawał: „Młodzieżówka odpowiadała za przemoc, zabójstwa, egzekucje, tortury, palenie i plądrowanie wiosek. Donosiła na każdego, używając przemocy jako standardowej metody działania, mającej generalnie terroryzować populację”.

W 1971 r. Macías miał już w kraju władzę absolutną, a jakakolwiek próba podniesienia na niego ręki miała być karana śmiercią. Rok później mianował się prezydentem dożywotnim, naczelnym dowódcą armii, „Wielkim Mistrzem Nauki i Kultury” i „Jedynym Cudem Gwinei Równikowej”. Wszystkich takich oficjalnych przydomków było niemal trzy tuziny. Potem jeszcze upaństwowił edukację w kraju, a ponieważ zabrakło rodzimych robotników i gastarbeiterów z Nigerii, od 1975 r. wysyłał wszystkich rodaków powyżej 15. roku życia do przymusowej pracy na plantacjach i w kopalniach.

Cały kraj był pacyfikowany stopniowo, ale konsekwentnie: jak szacują historycy, z populacji liczącej około 300–400 tys. osób nawet 50–80 tys. mogło zginąć między 1968 a 1979 r. Że ginęli działacze polityczni, to rzecz oczywista. Ale pacyfikowano też grupy co bardziej wykształconych obywateli (może jako potencjalne ogniska buntu) i niektóre grupy etniczne (na wypadek separatyzmów). Aktywiści Młodzieży Maszerującej z Macíasem pozbywali się swoich osobistych wrogów, na plantacjach wszelką niesubordynację karano niekontrolowaną przemocą. Od 1974 r., kiedy to osadzeni w więzieniu w Bata mieli zaplanować kolejną próbę przewrotu, na celowniku otwarcie znalazł się lokalny Kościół katolicki, ostatnia chyba instytucja, której udawało się utrzymać pewną niezależność. „Morderstwa stały się stylem życia – barwnie konkludował Fegley w swojej książce. – Przy zachowaniu proporcji, brutalność reżimu odpowiadała skali zbrodni III Rzeszy”.

Duch, który nie powrócił

Zabójczy dla reżimu cios padł – jak to często bywa – zza pleców. Na początku 1979 r. pieniędzy zaczęło brakować nawet dla niektórych gwinejskich aparatczyków niższego szczebla. W czerwcu, podczas protestu członków Gwardii Narodowej domagających się wypłaty zaległego żołdu, padli zabici. Jednym z nich był, paradoksalnie, brat pułkownika Teodoro Obianga Nguemy Mbasogo – paradoksalnie, ponieważ Obiang uchodzi za dalekiego kuzyna Macíasa, a zatem krwawą omertę można by uznać za spór w rodzinie.

W każdym razie już dwa miesiące po śmierci brata Obiang poprowadził wierne sobie formacje na siedziby władzy. „Cud Gwinei” w otoczeniu swoich ochroniarzy – wyszkolonych m.in. w Chinach, Rumunii, Korei Północnej i na Kubie – uszedł do interioru i przez pewien czas był w stanie odpierać ataki puczystów. W końcu jednak zaszył się w dystrykcie Mongomo i przez tamtejszą dżunglę, jak przypuszcza Sundiata, próbować uciec do Gabonu. 18 sierpnia został schwytany i przewieziony do Baty.

Puczyści w tym czasie mieli już pełne poparcie Hiszpanii, Organizacji Jedności Afrykańskiej, nawet ONZ. Wszyscy mieli już dosyć Macíasa. „Zapanowała niepewność, co z nim zrobić. Obiang Nguema zapewne najchętniej ogłosiłby wujka szaleńcem i wygnał z kraju” – pisze Sundiata. Stało się jednak inaczej: w kinie Marfil w Malabo zorganizowano proces, podczas którego bez większego trudu udowodniono obalonemu prezydentowi zdradę stanu i ludobójstwo. Dla ułatwienia oskarżono go tylko o pięćset morderstw.

„Zwykle nosił ciemne garnitury, ale do kina zakładano mu jedynie białą koszulę i proste spodnie. Był głuchy, bezsilny, niemal ślepy i wyglądał na znacznie starszego, niż wynikałoby z metryki. Jego ruchy i wypowiedzi można opisać jako spazmy. Mimo to, gdy zapadła decyzja o karze śmierci, gwinejscy żołnierze bali się go tak bardzo, że do wykonania egzekucji trzeba było ściągnąć elitarną jednostkę z Maroka. A on przysięgał, że jego duch powróci, by dręczyć tych, którzy skazali go na śmierć” – pisał Fegley.

Ale egzekucja – wykonana 29 września 1979 r., dokładnie w 11. rocznicę zwycięskiej drugiej tury wyborów prezydenckich – przyniosła wszystkim zainteresowanym ulgę. Gwinea Równikowa pod rządami Teodoro Obianga stała się modelową dyktaturą – ani mniej, ani bardziej brutalną od innych, a przynajmniej mało kłującą w oczy, skupioną na kleptokracji bardziej niż represjach. Teodoro Obiang Nguema Mbasogo uchodzi obecnie za rekordzistę: dyktatora z najdłuższym stażem wśród tych, którzy jeszcze dziś są u władzy. Na swego następcę szykuje już swojego syna „Teodorina”, znanego z rozbijania się po Paryżu sportowymi limuzynami pierwszego wiceprezydenta Gwinei Równikowej (od czerwca 2016 r.). Analogie do „afrykańskiej Szwajcarii” można znaleźć już tylko w książkach sprzed kilkudziesięciu lat.

Obalony Francisco Macías Nguema po procesie został skazany na śmierć i stracony kilka godzin później

Obalony Francisco Macías Nguema po procesie został skazany na śmierć i stracony kilka godzin później – 29 września 1979 r.

AFP

Mieszkaniec Malabo niszczy plakat przedstawiający obalonego dyktatora Francisco Macíasa Nguemę. Mala

Mieszkaniec Malabo niszczy plakat przedstawiający obalonego dyktatora Francisco Macíasa Nguemę. Malabo, 13 sierpnia 1979 r.

Getty Images

Hiszpańscy koloniści nie mieli wiele do powiedzenia w Afryce, przynajmniej w porównaniu z Brytyjczykami, Francuzami, Niemcami, Portugalczykami czy nawet Belgami. Być może w XV i XVI w., gdy ruszali na podbój świata, ich ambicje zostały skutecznie zablokowane przez arcysilną wówczas flotę imperium osmańskiego. Być może wystarczała im dominacja w Ameryce Południowej. Dość spojrzeć na mapę kolonialnej Afryki, by zobaczyć, że w udziale przypadły im zaledwie jej skrawki: północne Maroko, Sahara Zachodnia i niewielki kawałek zachodniego wybrzeża w pobliżu równika.

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia świata
„2001: Odyseja kosmiczna”: Horyzont marzeń
Historia świata
Marek Aureliusz. Życiowe drogowskazy cesarza filozofa
Historia świata
Czy Mikołaj Kopernik był Polakiem? Trzy nieścisłości w jednym zdaniu
Historia świata
Niezwykła Toskania: Lukka
Materiał Promocyjny
Jaki jest proces tworzenia banku cyfrowego i jakie czynniki są kluczowe dla jego sukcesu?
Historia świata
Rocznica D-Day. Joe Biden: 80 lat temu żołnierze przeszli próbę stuleci
Historia świata
Czy Ameryce grozi rozpad?