Na lotnisku Okęcie aresztowano kilku celników. Mieli oni brać udział w próbie przemytu dzieł sztuki. Milicja Obywatelska wszczęła śledztwo. Okazało się, że na lotnisku działa organizacja przestępcza, która przyjmuje łapówki za pomoc przy przemycie towarów oraz przymyka oczy na brak opłat celnych.
Podejrzani ulegli presji śledczych i ujawnili nazwiska klientów. Wśród nich znajdowała się Stefania Husiatyńska, która pocztą lotniczą ze Stanów Zjednoczonych dostawała kilkusetkilogramowe paczki wypełnione nylonem. Sprawa odbiła się echem we wszystkich mediach, które ochrzciły przedsiębiorczą kobietę „królową nylonu”.
Czytaj więcej
Początki zbiorowego żywienia w PRL, nie licząc stołówek pracowniczych i bufetów, wyznaczają bary, zwłaszcza mleczne. Mimo nędznego wyglądu i kiepskiego jedzenia przyciągały większą rzeszę konsumentów niż drogie restauracje.
Proces „królowej nylonu” Stefanii Husiatyńskiej
Tkaninę przysyłał mieszkający na stałe w USA jej szwagier Juliusz Hulak. Kobieta odbierała paczki od magazyniera portu lotniczego. Ten koszty celne zaniżał lub w ogóle zapominał pobrać. W zamian otrzymywał kopertę z gotówką. Jak obliczyła prokuratura, przemytniczka przekazała łapówki w wysokości 150 tys. zł, a Skarb Państwa uszczupliła o 360 tys. zł. Po czterech latach prowadzenia tego biznesu sprawa się wydała, a „importerka” stanęła przed sądem. Akt oskarżenia zarzucał Husiatyńskiej korumpowanie funkcjonariuszy celnych. Nie był to jedyny zarzut. Ważniejszy wskazywał na przestępstwa dewizowe: „Dokonywanie bez zezwolenia obrotu wartościami dewizowymi na zlecenie cudzoziemca dewizowego” – czytamy na pierwszej stronie „Życia Warszawy” z 25 marca 1958 r. Było to zagrożone dożywociem.
System był sprytny. Hulak kupował nylon za dolary, które polonusi mieszkający w Stanach wpłacali na konto jego firmy Gift Parcel Service z Long Island. Wysyłał go Husiatyńskiej. Ta towar sprzedawała, a równowartość wpłaconych dolarów przekazywała rodzinom inwestorów, które pozostały w Polsce – to była świetna metoda przerzucania pieniędzy przez żelazną kurtynę. Zysk zostawiała sobie. „Wartość towarów nadsyłanych przez Hulaka (oprócz nylonu przysyłał jeszcze skórę i chustki wełniane) ocenia się na ok. 20 milionów zł” – zanotowało „Życie Warszawy”. Później okazało się, że było to 36,5 mln zł. Aby pieniądze trafiły do właściwej rodziny, stosowano metodę rodem z filmów sensacyjnych: „Upoważnienia były wypisane na kartce przedartej na połowę, przy czym jedną połówkę otrzymywał adresat, drugą zaś Husiatyńska. Wypłata następowała wtedy, jeśli kartka okazana Husiatyńskiej przez adresata zgadzała się z jej połówką”.