Śledzenie zmagań uczestników Formuły 1 w telewizorze dostarcza podobnych emocji jak obserwacja mieszania herbaty. Tyle że trwa dłużej i od startu wiadomo, że wygra Hamilton. Jedyną, choć grzeszną, premią za znużenie bywa kula szczątków pędząca nad torem, lecz widok to coraz rzadszy.
Najosobliwsze, że produkcja wielogodzinnej nudy wymaga olbrzymich sztabów technicznych, kosmicznego zaplecza projektowego i absurdalnych pieniędzy, z ceną za jeden silnik przekraczającą 10 mln dol., choć dopiero specjalny przepis wymusił na „stajniach”, by ich cuda inżynierii przetrwały choć dwa weekendy ścigania.
Czytaj więcej
Ferrari, którym niemiecki kierowca rozpoczął swoją drogę po piąty tytuł mistrzowski, zostanie wylicytowane na aukcji w Stanach Zjednoczonych.
Prawdziwi „tifosi” mają argument, jakiego nie umiem zweryfikować – telewizja nie przekaże odczucia prędkości, zapachu i skowytu rozkręconych do 20 tys. obrotów silników z trzema turbosprężarkami oraz emocji. To doznania dostępne wyłącznie na żywo, a archikatedrą tego niemal religijnego misterium jest włoski tor Monza.
Bodaj najsłynniejszy cyrk wyścigowy świata otwarto we wrześniu 1922 r., po ledwie paru miesiącach budowy, lecz w okolicznościach nieoczywistych. Do toru Monza bardziej pasuje kameralny koncert skrzypcowy niż wycie silników. Powstał bowiem w parku pałacu Villa Reale, który ufundowała cesarzowa Maria Teresa Habsburg, a w spadku przejęli włoscy królowie. Jednak rodzina panująca straciła serce do posiadłości w 1900 r., gdy Brasci zamordował w niej Humberta I podczas gimnastycznego pokazu, czym dowiódł szkodliwości sportu dla zdrowia.