Jak Żyd z panem i plebanem interesy robił

Rewolucja przemysłowa na ziemiach polskich w XVIII wieku uruchomiła przedsiębiorczość wielu osób. Także Żydów. Im jednak było dużo trudniej odnieść sukces. Oto historia manufaktury międzywyznaniowej.

Publikacja: 09.06.2022 21:00

Do naszych czasów nie zachował się żaden wizerunek Szlamy Efromowicza

Do naszych czasów nie zachował się żaden wizerunek Szlamy Efromowicza

Foto: Biblioteka Narodowa

Żyd Izrael Rubinowicz, ekonom Sieniawskich, a później Czartoryskich w latyfundium Rytwiany-Łubnice w okolicach Staszowa, kontrolował cały dochód i wydatki swoich pracodawców. Nawet w okresie wojny północnej na początku XVIII w. zarządzany przez niego majątek przynosił wysokie dochody. Była to zapewne zasługa szczęścia, ale też zdolności kierowniczych zarządcy, który pełnił swoją funkcję wbrew prawu.

Bo Żyd ekonomem być nie mógł. W jednym z ponad 400 zachowanych listów pisał: „że niechajby był ekonomem katolik, a ja pod titułem pisarz wszystkiego dozorzyć”. Ponieważ sprawował rozległą władzę, wielu Polaków niechętnie patrzyło na współpracę ze starozakonnym. W liście do Elżbiety Sieniawskiej żalił się: „i tym kraju nie rzec tu Żydowi rządzić, gdzie czasem trzeba surowym być i pogrozić”. Oczywiście wszyscy skarżyli się na niego i sposób, w jaki wypełniał swoje obowiązki: chłopi na nadmiar pracy, mieszczanie na korupcję i oszustwa podatkowe, szlachta na nielojalność i nieposłuszeństwo, a Żydzi różnymi sposobami próbowali doprowadzić do jego usunięcia.

W atmosferze podejrzliwości nie było łatwo pracować. Rubinowicz potrafił jednak obrócić ją na swoją korzyść i ciągle podkreślał, że jako Żyd nie może pozwolić sobie na cień podejrzenia o korupcję czy brak lojalności. Nikt z pracodawców nie podważał zapewnień Izraela. Utrzymał stanowisko ekonoma przez kilkadziesiąt lat, a w tym czasie doszedł do bogactwa porównywalnego z majątkiem dobrze „ustawionego” szlachcica. Rubinowicz otrzymywał wysoką pensję, ale prowadził też własne przedsięwzięcia. Kupował grunty i osiedlał na nich chłopów, miał własną ceglarnię, wydzierżawił młyn, prowadził działalność handlową – zarówno własną, jak i na rzecz Czartoryskich. Miał też inne przywileje.

Widokówka przedstawiająca kościół i pałac klasztorny w Choczu

Widokówka przedstawiająca kościół i pałac klasztorny w Choczu

Foto: Antykwariat PHBaltazar

Rubinowicz jest przedstawiany w historiografii jako synonim Żyda, który zdobył władzę i majątek, przyjmując służbę u potężnego magnata jako administrator, rządca, arendarz, czasem łącząc te funkcje. Wiązało się to z władzą, która jednak była dość iluzoryczna i zależała od poparcia pracodawcy. Aby pozostać w jego łaskach, musiał utrzymać wydajność. Mimo wysokiego stanowiska i zamożności to tylko dzięki reakcji Czartoryskich Izrael odzyskał córkę porwaną przez okoliczną szlachciankę w celu nawrócenia jej na chrześcijaństwo. Jego niepewny status niewątpliwie dodawał mu atrakcyjności jako pracownikowi – zarządzał przecież ogromnym majątkiem, w tym należącą do Czartoryskich największą w Polsce wytwórnią szabel w Staszowie.

Żydzi najczęściej lokowali swoje kapitały w branżach związanych z handlem i jak twierdził historyk epoki stanisławowskiej Emanuel Ringelblum, „tylko wyjątkowo próbowali swoich sił na polu przemysłu”. Nie była to kwestia chęci, ale stosunków społecznych i gospodarczych, także dyskryminacji i antysemityzmu.

XVIII w. to początek rozwoju przemysłu na ziemiach polskich. Wśród przedsiębiorców chcących zarobić na rozwoju manufaktur oczywiście byli także Żydzi. Zazwyczaj angażowali się w przemysł włókienniczy. Byli jednak i tacy, którzy swoje wysiłki zaangażowali w przemysł ciężki i prowadzili manufaktury związane z przetwórstwem metalu. Jedni byli założycielami, inni dzierżawcami, a jeszcze inni zarządcami tak jak Izrael Rubinowicz.

Manufaktura nad Prosną

W Wielkopolsce nad brzegiem rzeki Prosny leży miasto Chocz. Pierwsze wzmianki o tym mieście pochodzą z 27 maja 1294 r. – wspominają gród książęcy z załogą rycerską i wizytę Przemysława II. Prawa miejskie Chocz uzyskał w XIV w., a od XV stulecia stała się miastem prywatnym (szlacheckim), wyłączonym spod własności rządowej. W 1620 r. właścicielami miasta zostali Lipscy herbu Grabie. Najpierw właścicielem był Prokop, a później Andrzej, który został biskupem łuckim, później kujawskim, a po śmierci Stanisława Żółkiewskiego objął urząd kanclerza wielkiego koronnego i został nominowany na biskupa krakowskiego. Rozpoczął budowę kościołów Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny i św. Andrzeja Apostoła w Choczu, który został później podwyższony do rangi kościoła kolegiackiego. Na mocy przywileju wydanego w 1622 r. przez Zygmunta III Wazę miasto wraz z pobliskimi majątkami miało na zawsze pozostawać w rękach rodu Lipskich lub ich najbliższej rodziny. W tym czasie Andrzej rozpoczął budowę kapituły. Postanowiono, że proboszczem w Choczu może być tylko Lipski herbu Grabie lub osoba blisko z Lipskimi spokrewniona. I tak kolejni Lipscy zostają proboszczami kapituły chockiej i jej dziedzicami – aż do 1781 r., kiedy stanowisko obejmuje Kazimierz Lipski, kanonik gnieźnieński i opat klasztoru w Lubiniu, kustosz wolborski i proboszcz wschowski. On to rozpoczyna przebudowę kolegiaty, a na ruinach zamku panów chockich – budowę pałacu infułatów.

Ksiądz Lipski był człowiekiem pełnym inicjatywy z ustami pełnymi haseł oświecenia. Jednocześnie jednak zwiększał obciążenia mieszkańców i uszczuplał ich uprawnienia, dążąc do zwiększenia dochodów. W protestacji złożonej w sądzie grodzkim w Kaliszu przedstawiał mieszkańców miasta jako „zgnuśniałych, do obmierzłego nieochędostwa, nierządu, pijaństwa i próżniactwa wzwyczajonych” i żądał, aby powinności pańszczyźniane były od nich skrupulatnie egzekwowane. Mieszczanie protestowali w sądach, ale ksiądz odrzucał ich obiekcje, twierdząc, że „mieszczanie utrudniają kontynuowanie zmierzających do polepszenia sytuacji miasteczka usiłowań”.

W 1787 roku w historii miasta pojawia się nowa postać – Żyd Szlama Efromowicz – z pomysłem założenia nad Prosną manufaktury żelaznej, w której skład będzie wchodził piec do wytapiania surówki i fryszerki do jej oczyszczania.

Niestety, samodzielne założenie przez Żyda zakładu było praktycznie niemożliwe. Zakład taki potrzebował ogromnych ilości drewna i wody, a takowe posiadała wówczas wyłącznie magnateria. Tylko szlachta miała możliwość zapewnienia godnych warunków życia i pracy potrzebnym specjalistom, mogła także przeznaczyć pracę chłopów pańszczyźnianych na rzecz powstającej manufaktury. W takim wypadku najlepszym rozwiązaniem dla żydowskiego przedsiębiorcy było wejście w spółkę z dziedzicem lub starostą, który posiadał połacie lasu oraz potrzebny zbiornik wodny. W takim duecie przedsiębiorca zajmował się działaniem manufaktury i handlem, a magnat zapewniał dostawy materiałów oraz siły roboczej.

Tak właśnie los połączył katolickiego księdza i żydowskiego kupca. Pierwsze spotkanie przyszłych wspólników miało miejsce w Trąbczynie. Tam, według słów plenipotenta Pawła Wyganowskiego, Szlama „[...] najprzód głosić zaczął, że w tych dobrach [w Choczu] wiele znajduje się takich materiałów, które wkrótce znaczny by tej majętności przysporzyć prowent, a w szczególności z fabryki robienia żelaza. […] Tak daleko ułudził silnym swym naleganiem jaśnie wielmożnego pana infułata chockiego, iż celem pomnożenia dochodów […] sporządził z tym że Szlamą względem wystawienia fabryki żelaznej ugodę”.

Szlama Efromowicz umyślił sobie, że w okolicy Choczu poprowadzi „fabrykę żelazną”. Nic z tego nie wy

Szlama Efromowicz umyślił sobie, że w okolicy Choczu poprowadzi „fabrykę żelazną”. Nic z tego nie wyszło (na zdjęciu huta żelaza w Kędzierzynie-Koźlu)

Foto: Antykwariat PHBaltazar

Szlama podjął się wybudowania i urządzenia w dobrach chockich huty żelaza. Żyd dysponował sporym majątkiem ruchomym, ale gotówką już nie za bardzo, natomiast doskonale orientował się w kwestiach gospodarczych. Zdawał sobie sprawę, że magnaci zakładali manufaktury, aby stworzyć możliwość eksploatacji znajdujących się w dobrach surowców. Należycie też ocenił możliwości finansowe księdza oraz warunki rozwoju przemysłu metalurgicznego. Prosna dostarczała wystarczającej ilości wody, a jej brzegi pełne był dobrej jakości rudy żelaza. Wielkopolska w drugiej połowie XVIII w. szybko się rozwijała. Przemysł rolny, gorzelniany, browarnictwo – wszyscy potrzebowali żelaza. Ceny wyrobów stalowych rosły, a lokalna produkcja stawała się konkurencyjna dla produktów z krajów niemieckich i Zagłębia Staropolskiego, choćby z powodu położenia.

W efekcie, jak czytamy w aktach sądowych, „jegomość imci ksiądz Kazimierz Lipski infułat chocki miasteczko Chocz z przyległościami dla wystawienia w tych dobrach przez starozakonnego Szlamę Efromowicza fabryki żelaznej, […] sposobem dzierżawnym na lat sześć odstąpił”. Na tej umowie Lipski zyskiwał manufakturę żelazną złożoną z wielkiego pieca i trzech fryszarek, którą Szlama zobowiązał się wybudować z zysków majętności chockiej. Efromowicz miał płacić wysoki czynsz dzierżawny i ręczył finansowo za wybudowanie zakładu.

Seria niefortunnych zdarzeń

Umowa, którą zawarł z księdzem, była jednak niezbyt korzystna i, aby się z niej wywiązać, Szlama Efromowicz zmuszony był do pożyczania pieniędzy, w efekcie czego pojawiły się długi. Jakoś trzeba było wybrnąć z tej sytuacji. Żyd uznał, że drugi wspólnik rozwiąże jego problemy i zawarł umowę ze starostą grabowskim, Dezyderiuszem Leszczyńskim. Ten miał dostarczyć materiały i gotówkę na bieżące inwestycje. Jednak dla polskiego pana umowa z Żydem miała niewielkie znaczenie, gdy więc Szlama zażądał od Leszczyńskiego dostawy obiecanych materiałów, spotkał się z odmową. Lipski namówił Szlamę, by „spólnictwa z jaśnie wielmożnym panem Leszczyńskim współkę zerwał z przyczyny, że tenże wielmożny pan Les[z]czyński pieniędzy podówczas dostarczyć nie chciał”. Reakcja była typowa dla polskiej szlachty robiącej interesy z Żydami – Leszczyński wtrącił wspólnika do więzienia.

Z opresji wyciągnął Szlamę ksiądz Lipski. Uczynił to jednak nie z chrześcijańskiej chęci niesienia pomocy bliźniemu, ale dlatego, że każdy dzień uwięzienia przedsiębiorcy opóźniał budowę. Za odstąpienie od umowy Lipski zapłacił staroście 1500 złotych polskich.

Po wyjściu z aresztu Szlamy sprawy znowu nie układały się zgodnie z planem. Żyd nie miał funduszy pozwalających mu na kontynuowanie budowy. Pomimo tego ksiądz nie rezygnował z jego usług. Wspólnicy renegocjowali umowę. Teraz Szlama nie miał już dzierżawić ziemi Lipskiego, a tylko zarządzać manufakturą i doglądać budowy. W zamian miano wypłacać mu pensję, dostał także potażownię (zakład produkujący z węgla drzewnego potaż – węglan potasu – niezbędny przy produkcji mydła, szkła, bieleniu tkanin). Umożliwiło to Szlamie rozpoczęcie handlu popiołem, ale jednocześnie odciągało go od działalności na rzecz manufaktury. Proboszcz ułatwiał Żydowi angażowanie się w handel. Pożyczał mu pieniądze i robił u niego zamówienia na różne produkty, jak choćby te dotyczące dostawy korzeni na dość znaczną kwotę 2730 złotych polskich. W efekcie „Szlama Efromowicz od budowli i wystawienia wspomnianej fabryki często oddalał się i więcej liwerunków różnych, niżeli tejże fabryki pilnował”, czytamy w aktach sądowych.

Ani Efromowicz, ani tym bardziej ksiądz Lipski nie mieli doświadczenia i wiedzy potrzebnych do sprawnego poprowadzenia tak dużego przedsięwzięcia jak budowa huty. Po doznanych stratach cała wina za niepowodzenie spadła na Żyda. Lipski zażądał spłaty pożyczki udzielonej na poczet handlu popiołem. Żyd pieniędzy nie miał. Próbował ratować się ucieczką, jednak dziedzic Chocza został ostrzeżony o jego zamiarach. Nakazał wzięcie w zastaw całego dobytku Żyda oraz pojmanie jego żony i dzieci. Spór trafił do sądu polubownego, ten oddalił jednak powództwo Szlamy wobec Lipskiego, ponieważ w ich umowie był zapis, że ksiądz zastrzega sobie prawo do zabrania w zastaw całego majątku Żyda oraz porwania jego rodziny, gdyby wierzytelności nie zostały spłacone. Sąd nakazał też „wieczne w tym milczenie niewiernemu Szlamie” i natychmiastowy zwrot długu.

Niebezpieczny świat biznesu

Przypadek Szlamy Efromowicza pokazuje obraz Żyda, który pozbawiony własnego kapitału próbuje budować i prowadzić przedsiębiorstwo produkujące żelazo. Wydzierżawił w tym celu dobra chockie, które miały dostarczyć surowców, a dochód z nich pokryć zarówno czynsze dzierżawne, jak i koszt budowy zakładu. Wzorował się na metodach stosowanych przez magnatów, którzy dysponowali jednak nieporównywalnie większym kapitałem. Okazało się, że bez rezerwy finansowej takie przedsięwzięcie jest niemożliwe. Rola Szlamy zmieniała się. Najpierw był samodzielnym przedsiębiorcą, następnie wspólnikiem Dezyderiusza Leszczyńskiego, w końcu kierownikiem budowy. Manufaktura w końcu została wybudowana. Jednak Żyd, szukając dodatkowych dochodów, popadł w długi i skonfliktował się z popierającym go dotąd księdzem.

A ksiądz infułat Kazimierz Lipski nie ustawał w wysiłkach, by zdobyć jak najwięcej funduszy na remont dwóch prestiżowych budowli w Choczu – kolegiaty i pałacu. Pieniądz był mu potrzebny, dlatego przywłaszczył sobie dobra chockich mieszczan. Odebrał grunty miejskie, młyn, zakazał wypasu bydła, wycinki drzew, pędzenia wódki i warzenia piwa – sam za to pędził wódkę we własnej gorzelni i sprzedawał w szynku. Odtąd mieszkańcy za wszystko musieli płacić księdzu. To, że mieszkańcy ubożeli, nie miało dla niego żadnego znaczenia.

Lipski wzbogacił miasto o piękny pałac i kolegiatę. Jednak nie nacieszył się długo sukcesem. W 1797 r. został zamordowany przez własnego stajennego. Nie wiadomo, gdzie został pochowany. W kolegiacie zachował się jedynie fragment jego zniszczonego epitafium. Nie wiadomo też, kto zniszczył nagrobek i jak trafił on do kolegiaty. W Choczu krąży legenda o zakopanych beczkach srebra ukrytych przez Lipskiego, a w pałacu podobno pojawia się jego duch. Może nadal pokutuje za to, że przez jego działania miasteczko upadło.

Żyd Izrael Rubinowicz, ekonom Sieniawskich, a później Czartoryskich w latyfundium Rytwiany-Łubnice w okolicach Staszowa, kontrolował cały dochód i wydatki swoich pracodawców. Nawet w okresie wojny północnej na początku XVIII w. zarządzany przez niego majątek przynosił wysokie dochody. Była to zapewne zasługa szczęścia, ale też zdolności kierowniczych zarządcy, który pełnił swoją funkcję wbrew prawu.

Bo Żyd ekonomem być nie mógł. W jednym z ponad 400 zachowanych listów pisał: „że niechajby był ekonomem katolik, a ja pod titułem pisarz wszystkiego dozorzyć”. Ponieważ sprawował rozległą władzę, wielu Polaków niechętnie patrzyło na współpracę ze starozakonnym. W liście do Elżbiety Sieniawskiej żalił się: „i tym kraju nie rzec tu Żydowi rządzić, gdzie czasem trzeba surowym być i pogrozić”. Oczywiście wszyscy skarżyli się na niego i sposób, w jaki wypełniał swoje obowiązki: chłopi na nadmiar pracy, mieszczanie na korupcję i oszustwa podatkowe, szlachta na nielojalność i nieposłuszeństwo, a Żydzi różnymi sposobami próbowali doprowadzić do jego usunięcia.

Pozostało 92% artykułu
Historia
Paweł Łepkowski: Najsympatyczniejszy ze wszystkich świętych
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Historia
Mistrzowie narracji historycznej: Hebrajczycy
Historia
Bunt carskich strzelców
Historia
Wojna zimowa. Walka Dawida z Goliatem
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Historia
Archeologia rozboju i kontrabandy