Choć wielu żołnierzy 1. Armii Wojska Polskiego pochodziło z Warszawy, nikt z nich 17 stycznia 1945 r. nie cieszył się z powrotu do domu. Miasto było bowiem jednym wielkim cmentarzyskiem. Domu już nie było. Niektórzy żołnierze płakali, inni byli zdruzgotani. Szli po gruzach ulicy Marszałkowskiej i dusili się od płaczu. Niektórzy odbiegali od kolumny, by zajrzeć do tlących się zgliszczy domów, w których przed wojną spędzili dzieciństwo.
Ale nawet w tym morzu ruin ciągle tliło się życie. Już 17 stycznia pojawili się pierwsi nieliczni cywile, którzy przez trzy miesiące ukrywali się w piwnicach zburzonych domów. Taka była natura przedwojennych warszawiaków, ludzi jedynych w swoim rodzaju – nieugiętych, nieustępliwych i niepokonanych. Przez 50 lat po wojnie 17 stycznia był obchodzony jako dzień wyzwolenia polskiej stolicy. Obecnie zaczął być wyrzucany z pamięci narodowej. Niektórzy zaczęli go nawet nazywać pierwszym dniem „IV rozbioru Polski". Oba spojrzenia są skrajnym wypaczeniem. Każde miasto tworzą jego mieszkańcy, ale też budynki, infrastruktura. W Warszawie niemal nie było ludzi ani domów. Nie było już kogo ani czego wyzwalać. Czy można zatem powiedzieć, że 17 stycznia jest w polskim kalendarium historycznym dniem oswobodzenia stolicy z niemieckiej niewoli? Wszystko zależy od naszej interpretacji.
Ciekawe, która z tych skrajnych opinii przeważyłaby wśród tych nielicznych Robinsonów stolicy, którzy na przekór Hitlerowi przeżyli wśród ruin swoich domów? Nie powinniśmy zapominać, że na wieść o wybuchu powstania w Warszawie Adolf Hitler rozkazał Reichsführerowi SS Heinrichowi Himmlerowi oraz szefowi sztabu generalnego Naczelnego Dowództwa Wojsk Lądowych (OKH) gen. Heinzowi Guderianowi zrównać Warszawę z ziemią i wymordować wszystkich jej mieszkańców. Wyznaczony do tego celu Obergruppenführer SS Erich von dem Bach-Zelewski otrzymał rozkaz Führera: „Każdego mieszkańca należy zabić, nie wolno brać żadnych jeńców. Warszawa ma być zrównana z ziemią i w ten sposób ma być stworzony zastraszający przykład dla całej Europy". Realizacja tego apokaliptycznego scenariusza rozpoczęła się już 5–7 sierpnia 1944 r., kiedy oddziały SS zamordowały ok. 65 tys. mieszkańców Woli. Była to największa jednorazowa zbrodnia na ludności cywilnej w czasie II wojny światowej. Niemcy próbują dzisiaj relatywizować tę zbrodnię, porównując ją do tragedii mieszkańców zbombardowanego Drezna.
Defilada 1. Armii Wojska Polskiego w Alejach Jerozolimskich w Warszawie, 19 stycznia 1945 r.
To skrajnie bezczelne nadużycie. Sporządzony 20 grudnia 1944 r. ściśle tajny raport końcowy (Schlussbericht) gubernatora dystryktu warszawskiego dr. Friedricha Gollerta opisuje deportację ponad pół miliona mieszkańców polskiej stolicy, a liczbę ofiar wśród ludności cywilnej szacuje na 200 tys. osób. Od 3 października 1944 r. do 16 stycznia 1945 r. specjalne brygady niemieckie zniszczyły 45 proc. budynków stolicy, w tym 72 proc. obiektów mieszkalnych. W akcie najwyższego barbarzyństwa niemieckie hordy wysadziły w powietrze Zamek Królewski w Warszawie, a także Pałac Saski. Podobny los spotkał 25 kościołów, niemal wszystkie szkoły, uczelnie i szpitale. 90 tys. Polaków wysłano do pracy niewolniczej w Niemczech, a 60 tys. osadzono w obozach koncentracyjnych. Warszawa praktycznie przestała istnieć.