„Esesmani zabrali ze sobą dwójkę moich podopiecznych, Tita i Nina – wspomina była więźniarka obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau Vera Aleksander. – Jeden z nich był garbaty. Po dwóch lub trzech dniach esesman przyprowadził je z powrotem w strasznym stanie. Były ponacinane. Garbaty był zszyty plecami ze swoim bratem; ich nadgarstki również były ze sobą zszyte. Otaczał ich potworny fetor gangreny. Rany były zabrudzone, a dzieci płakały całymi nocami". To jedna z tysięcy dramatycznych obozowych historii. Nadal nie wiemy, jak wielu.
Eksperymenty pseudomedyczne w hitlerowskich obozach zagłady mogły dotyczyć każdego dorosłego więźnia niezależnie od płci. Wśród dzieci najgorzej miały rodzeństwa, a szczególnie bliźniacze. Eksperymenty na nich miały zawsze ten sam scenariusz. Pierwszy etap polegał na dokładnym zmierzeniu, zważeniu i opisaniu rodzeństwa. Później następowała ingerencja chirurgiczna powodowana ciekawością lekarza i jego koncepcjami medycznymi. Po zakończeniu doświadczeń i eutanazji dokonanej przez podanie dosercowego zastrzyku z fenolu lub evipanu następowała trzecia, najistotniejsza dla lekarza część badań – studium porównawcze organów wewnętrznych. Przeprowadzano szczegółową sekcję zwłok. Interesujące z naukowego punktu widzenia materiały konserwowano i wysyłano do berlińskiego instytutu, opatrzone napisem: „Pilne, przesyłki ważne dla celów wojennych". Szacuje się, że dr Josef Mengele, anioł śmierci z Auschwitz-Birkenau, przeprowadził swoje zbrodnicze i pozbawione medycznego sensu eksperymenty na ok. 1500 bliźniętach, z których przeżyło mniej niż 100.
Psychopaci w kitlach
Wykorzystywanie więźniów do eksperymentów medycznych było namacalnym przejawem hitlerowskiej koncepcji wykorzystania wrogów państwa, których obowiązkiem jest przysłużyć się Rzeszy pracą albo śmiercią podczas badań naukowych. Ten pogląd przyczynił się do powstania całego aparatu umożliwiającego wykorzystanie „zbędnego elementu ludzkiego" do różnorodnych doświadczeń. Nazistowskie eksperymenty na więźniach były przeprowadzane przez doświadczonych lekarzy, studentów, praktykantów, a także żołnierzy SS niezwiązanych z medycyną, a wiedzionych ciekawością ludzkiego wnętrza. Badania pseudonaukowe, bo tak trzeba je nazwać, miały służyć zdobyciu praktyki i poszerzeniu wiedzy lekarzy, ze szczególnym naciskiem na medycynę wojskową i epidemiologię. Ponadto przyświecały im inne, nierealne z punktu widzenia biologicznego cele. Naziści marzyli o stworzeniu czystej rasy oraz żołnierzy doskonałych. Udział w tym procederze brało ok. 350 lekarzy spośród 90 tys. praktykujących w ówczesnych Niemczech. Może wydawać się, że było ich niewielu, jednak działalność tej garstki pochłonęła tysiące istnień. Bardzo trudno określić liczbę ofiar, ponieważ takie statystyki nie były prowadzone dokładnie, a większość dokumentacji medycznej została zniszczona w 1945 r. na wieść o zbliżającym się wyzwoleniu obozów koncentracyjnych.
Jak to się stało, że niecałe 0,4 proc. lekarzy niemieckich trafiło do makabrycznego „medycznego raju" w obozach koncentracyjnych? W hermetycznej strukturze SS lekarze zajmowali wyjątkową pozycję. Dobierani byli na podstawie przesłanek rasowych, politycznych i charakterologicznych. Byli ludźmi pozbawionymi sentymentów i skrupułów, czyli w świetle obecnej wiedzy psychologicznej przejawiającymi typowe cechy psychopatii. To określony zestaw cech wrodzonych: bezwzględność, brak lęku, odporność na stres, skupienie na celu, urok osobisty, niedobór lub brak empatii. Nie oznacza to, że żaden psychopata nie ma uczuć. Większość z nich potrafi je skutecznie wyłączyć, kiedy zachodzi taka potrzeba. Umysł psychopaty jest pozbawiony dostępu do empatii oraz procesów myślowych składających się na sumienie i poczucie winy, umiejscowionych w konkretnym miejscu kory przedczołowej mózgu. Psychopaci mają z tym obszarem bardzo mało połączeń nerwowych, podobnie jak z ciałkiem migdałowatym, które zarządza m.in. uczuciem strachu. W większości społeczeństw to zaburzenie dotyka ok. 1 proc. populacji. Większość specjalizacji lekarskich obniża tę statystykę. Wyjątek stanowią chirurdzy – to piąty zawód w rankingu najchętniej wybieranych przez psychopatów.
Nie dziwi więc fakt, że w okolicznościach wojny i indoktrynacji nazistowskiej grupa lekarzy o tych cechach miała tak wiele okazji, aby łamać przysięgę Hipokratesa, gdy ta traciła wartość w obliczu deklaracji wierności Hitlerowi. Lekarz SS stawał się żołnierzem oddającym swe zawodowe umiejętności III Rzeszy. Jeśli nie miał sumienia, tym bardziej mógł czuć się rozgrzeszony. Czy oznacza to, że wrodzony brak empatii usprawiedliwia dokonanie zbrodni choćby na jednym człowieku? Oczywiście nie. Psychopaci nie są szaleńcami. Nie są też chorzy psychicznie. Są w pełni świadomi norm społecznych i znaczenia zakazów. „Można być psychopatą, ale niekoniecznie trzeba uciekać się do przemocy i popełniać przestępstwa" – twierdzi Kevin Dutton, znany psycholog społeczny z uniwersytetu oksfordzkiego.