Amerykanie mieli wielkie szczęście, że od samego początku ich młodą republiką kierowali ludzie wielcy, oddani idei wolności i demokracji, kierujący się wizją państwa, a nie jedynie partykularnym interesem swojego środowiska politycznego. Ale krzepnąca po rewolucyjnym ferworze amerykańska scena polityczna nie mogła opierać się jedynie na wielkości swoich przywódców. Tak jak w każdej innej demokracji, tak i w Stanach Zjednoczonych establishment zaczął się dzielić na przeciwstawne obozy opowiadające się za odmiennymi kierunkami rozwoju tego państwa. Proces ten nasilił się za prezydentury Andrew Jacksona. Przyszły czasy na ludzi, którzy musieli zapanować nad polaryzacją sceny politycznej.
Partyjny macher
Pierwszym prawdziwym populistą i partyjnym macherem był Martin Van Buren. Jego rodzice byli Amerykanami holenderskiego pochodzenia, stąd też wielu jego krytyków wypominało mu odziedziczoną po przodkach skłonność do handlu. Sam Martin Van Buren lubił przedstawiać się jako holenderski arystokrata, którym w rzeczywistości nigdy nie był. W języku holenderskim funkcjonują nazwiska z przedimkiem ,,van", który jednak nie jest oznaką arystokratycznego pochodzenia, jak niemiecki przedimek ,,von" lub francuski ,,de", lecz nazwą osobową utworzoną od miejsca pochodzenia rodziny.
W przeciwieństwie do wszystkich swoich poprzedników Martin Van Buren nigdy nie zdobył formalnego wykształcenia. Ukończył zaledwie trzy klasy szkoły podstawowej i mimo zamiłowania do książek i niewątpliwej inteligencji rozpoczął pracę zarobkową w kancelarii firmy prawniczej Francisa Silvestriego. Wybór tego miejsca wynikał ze szczególnego zainteresowania chłopca prawem. Dlatego w kancelarii szybko awansował od zamiatacza do sekretarza pana Silvestri. Pryncypał rozwinął w chłopcu nie tylko zainteresowanie sprawami procesowymi, ale także polityką. Francis Silvestri był bowiem zażartym zwolennikiem federalistów, założonej w 1792 r. przez sekretarza skarbu Alexandra Hamiltona partii dążącej do umocnienia rządu federalnego kosztem utraty niektórych uprawnień poszczególnych stanów. Młody Van Buren nie podzielał poglądów politycznych swojego szefa, był bowiem zwolennikiem demokratycznych republikanów – stronnictwa utworzonego w 1792 r. przez Thomasa Jeffersona i Jamesa Madisona w opozycji do probrytyjskiej polityki Alexandra Hamiltona. Van Buren nie miał ochoty na dalsze spory z szefem federalistą i wyjechał do Nowego Jorku, żeby agitować za swoim idolem politycznym Thomasem Jeffersonem. W największym mieście Ameryki znalazł pracę w kancelarii adwokackiej Williama P. Van Nessa, którego rodzina – podobnie jak Van Burena – pochodziła z Holandii. W 1803 r. zakończył praktykę i z licencją prawnika powrócił do swojej rodzinnej miejscowości Kinderhook. Tam rozpoczął praktykę adwokacką i zaangażował się w lokalne spory polityczne.
Mimo niskiego wzrostu (168 cm) wyróżniał się zdecydowanym charakterem i niezwykle wesołym usposobieniem. Był człowiekiem bardzo towarzyskim, serdecznym i uwielbiającym luksusowe życie. Jego późniejsi biografowie podkreślali jednak, że przede wszystkim był nieprzeciętnie inteligentny, choć także cyniczny i bezpardonowo dążący do celu, skłonny do kompromisu, kiedy przynosiło mu to określone korzyści. Krytycy wskazywali, że jego fortuna i kariera były efektem licznych manipulacji i ciemnych interesów. Niemal każdy biograf Van Burena podkreśla, że był to pierwszy w historii Ameryki polityk myślący o polityce w kategoriach zwykłego biznesu. Dzięki ogromnej łatwości nawiązywania kontaktów towarzyskich i zdolności głoszenia populistycznych haseł Martin Van Buren już w wieku 30 lat został wybrany na senatora stanu Nowy Jork. Przeniesienie się z małej osady Kinderhook do dużego wówczas miasta Hudson nie stanowiło dla Van Burena żadnego problemu. Nigdy nie kierował się sentymentem wobec miejsc czy osób. W polityce, choćby na poziomie stanowej izby wyższej, czuł się jak ryba w wodzie. Jako zażarty zwolennik poglądów Thomasa Jeffersona i przeciwnik koncepcji silnej władzy federalnej z ogromnym zaangażowaniem przystąpił do bojkotowania ustawy powołującej do życia Bank Stanów Zjednoczonych. Podobnie jak jego koledzy z Partii Demokratycznych Republikanów widział w banku centralnym instytucję, za pomocą której przyszłe rządy mogłyby w sposób niekontrolowany wpływać na gospodarkę i naród.
Jako przeciwnik koncepcji silnego państwa federalistycznego dostrzegał także wielkie zagrożenie w ratyfikacji traktatu Jaya, który zobowiązywał Stany Zjednoczone do spłaty brytyjskich długów zaciągniętych przed wojną o niepodległość i opiewających na 600 tys. funtów. Traktat Jaya nadawał także Wielkiej Brytanii klauzulę najwyższego uprzywilejowania, co oznaczało, że wcześniej czy później więzi łączące nową amerykańską republikę z brytyjską metropolią przyczynią do załamania dobrych stosunków z republikańską Francją.