Na początku października 1939 r., kilka dni po przybyciu do Warszawy, Jan Nowak-Jeziorański postanawia w końcu wybrać się na dłuższą przechadzkę po mieście. Stolica wciąż jeszcze nie może otrząsnąć się z szoku wywołanego długotrwałym oblężeniem i kapitulacją. „Wychodzę w stronę Śródmieścia i natykam się na patrole niemieckiej żandarmerii i granatowej policji. Wszystkie ulice z Powiśla w kierunku Al. Ujazdowskich i Nowego Światu zamknięte. Granatowy policjant namawia mnie półgłosem na powrót do domu. Lepiej się dziś nie szwendać po mieście. Coś się dzieje w Śródmieściu, on sam dokładnie nie wie co. Zgromadzono dużo wojska, SS i gestapo" – wspominał po latach słynny Kurier z Warszawy. Granatowy policjant ma nosa. 5 października w Warszawie dzieje się naprawdę dużo i z pewnością nie jest to dobry moment na spacer. Przyczyny potencjalnego niebezpieczeństwa są przede wszystkim dwie. Jedna oficjalna, druga wręcz przeciwnie – całkowicie tajna.
Tą pierwszą jest wizyta w Warszawie wodza III Rzeszy Adolfa Hitlera, który przyleciał do zdobytej stolicy znienawidzonej przez siebie Polski, aby odebrać defiladę zwycięskiego Wehrmachtu. W Al. Ujazdowskich pomiędzy ulicami Piusa XI (dziś ul. Piękna) a pl. Na Rozdrożu, na wysokości wylotu ulicy Chopina, staje niewielkie podwyższenie dla Führera oraz jego współpracowników i generalicji Wehrmachtu. Uprzątnięte aleje toną w krwistej czerwieni flag ozdobionych swastykami, ulica wygląda niczym berlińskie Unter der Linden. Razem z Hitlerem zjawia się w Warszawie również Leni Riefenstahl, jego ulubiona reżyserka filmów propagandowych. Jej ekipa rozstawia w alejach kilka kamer, które z różnej perspektywy rejestrują triumfalny pochód armii III Rzeszy. Materiału powstaje sporo, defilada bowiem trwa aż dwie godziny. Przed Hitlerem przy akompaniamencie orkiestry wojskowej sprężystym krokiem maszerują ubrani w reprezentacyjne mundury żołnierze 8. armii gen. Johanesa Blaskowitza.
„Warszawiacy stoją na chodnikach w milczeniu, a ulicą ciągnie nieprzerwany potok ludzi, maszyn i koni. Żołnierze wygoleni, butni, jadą na samochodach, inni siedzą na wypasionych koniach, ciągnących działa, moździerze i cekaemy. Czołgi ciężkie i lekkie jadą ze zgrzytem gąsienic" – tak zapamiętuje ten moment Józef Małgorzewski, spiker Polskiego Radia, który, stojąc wraz z żoną przy gmachu PKO na rogu ul. Świętokrzyskiej, obserwuje niemiecką defiladę, a w zasadzie jej zakończenie, ponieważ niemieckie pododdziały po minięciu pl. Trzech Krzyży skręcają w Aleje Jerozolimskie, a następnie ulicą Marszałkowską kierują się do Ogrodu Saskiego. Tylko w tej części miasta mogą zobaczyć je warszawiacy. Aleje Ujazdowskie są odcięte od świata. Tam trwa wyłącznie nazistowskie święto.
Żołnierze piechoty Wehrmachtu, trzymając w kurczowych uściskach błyszczące karabiny, defilują przed trybuną honorową z twarzami obróconymi w stronę ukochanego wodza. Kawalerzyści i czołgiści ubrani w charakterystyczne czarne uniformy wyciągają w stronę Hitlera ręce w nazistowskim pozdrowieniu. Führer odpowiada tym samym. Twarz ma poważną, nieco zmęczoną, w skupieniu syci się triumfem, co chwila strzelając w powietrze wyciągniętą prawą ręką. Tuż obok niego stoją generałowie: Walter von Brauchitsch, Erhard Milch, Gerd von Rundstedt, Johannes Blaskowitz, Maximilian von Weichs i Friedrich von Cochenhausen. Hitler i jego dowódcy nie zdają sobie sprawy, że ich życie zawisło na włosku, a precyzyjnie rzecz ujmując, na cienkim kablu łączącym potężny ładunek wybuchowy umieszczony na skrzyżowaniu Al. Jerozolimskich i Nowego Światu z detonatorem, który trzyma w dłoniach polski saper ukryty w piwnicy kawiarni Cafe Club przy Nowym Świecie 15.
Na początku października 1939 r. w Warszawie wciąż widoczne są ślady trzytygodniowego oblężenia. Wiele budynków jest całkowicie zniszczonych, a ulice przysypane są gruzem i poprzecinane bliznami okopów i rowów przeciwczołgowych. W dwóch takich rowach polscy zamachowcy umieszczają po 250 kg trotylu. Jeden z tych śmiercionośnych ładunków znajduje się tuż przy ścianie Banku Gospodarstwa Krajowego, kolejny po drugiej stronie ulicy, obok siedziby dyrekcji PKP. Oba przykryte są gruzem i deskami. Kable biegnące do detonatora również są zamaskowane i przeciągnięte pod skrzyżowaniem do Cafe Clubu (dziś w tym miejscu znajduje się socrealistyczny budynek mieszczący Empik). Cała instalacja jest solidna i fachowo wykonana. Nic zresztą dziwnego, skoro jest dziełem zawodowców z 60. Batalionu Saperów. Od kilku dni dzień i noc czuwają w Cafe Clubie, czekając na okazję do zemsty na wodzu III Rzeszy za wrześniową klęskę. Są przekonani, że prędzej czy później Hitler zjawi się w Warszawie i będzie musiał choć na chwilę znaleźć się na jednym z najważniejszych w mieście skrzyżowań.