– Kandydujący do parlamentu opozycjoniści pochodzili przeważnie z dużych miast i ich nazwiska nic nie mówiły ludziom na prowincji – tłumaczy Antoni Dudek, historyk IPN. – Dlatego właśnie zdjęcie z Wałęsą, popularnym ludowym trybunem, stawało się kluczowe. Ponieważ wybory miały charakter plebiscytu, złośliwi mówili, że nawet krowa znalazłaby się w Senacie, gdyby sfotografowano ją z Lechem Wałęsą. Coś jest na rzeczy: jedynym kandydatem „Solidarności”, który takiego zdjęcia nie miał, był Piotr Baumgart. Nie miał, bo nie przyjechał na spotkanie, podczas którego wykonywano fotografie. W rezultacie Baumgart, który kandydował na senatora z województwa pilskiego, przegrał z Henrykiem Stokłosą.
Biznesmen rozdawał swoim wyborcom kiełbaski i piwo.
– „Solidarność” pierwszy raz urządziła kampanię w takim stylu, w jakim później się przeprowadzało wybory – twierdzi Dudek. – Działacze opozycji odeszli od modelu PRL-owskiego. Przez dziesięciolecia opierał się on na spotkaniach, podczas których za zielonym stolikiem siedzieli kandydaci, a po drugiej stronie znajdowali się wyborcy. Kandydaci wygłaszali oświadczenia, wyborcy wysłuchiwali drętwych mów i tak się wszystko kończyło. W 1989 r. kampania zmieniła się w show. Z sal, którymi zresztą „Solidarność” rzadko dysponowała, uciekano w plener. Pogoda sprzyjała. Starano się, aby spotkaniom przedwyborczym towarzyszyły imprezy, m.in. występy Jacka Fedorowicza czy Wojciecha Młynarskiego.
– Pamiętam, że na Ursynowie śpiewałem dla kilku tysięcy ludzi – mówi Młynarski. – Wykonałem wtedy utwór „Przetrwamy”. Potem nastąpiła prezentacja opozycjonistów starających się o miejsce w parlamencie.Song „Przetrwamy” stał się hymnem tego czasu: „Dopóki chętnych na cokoły/ nie ma zbyt wielu kandydatów, / dopóki siada się do stołu, / by łamać chleb, nie – postulaty, / Dopóki z sobą rozmawiamy/ z szacunkiem, ciepło szczerze miło, / a nie z bezmyślną, tępą siłą / przetrwamy, / przetrwamy, / przetrwamy”.
Drogę dla zaangażowanych artystów przetarł Piotr Szczepanik, który opozycję wspierał od wielu lat.
– Od sierpnia 1980 r. dałem około 650 koncertów dla ludzi „Solidarności” w całej Polsce – mówi Piotr Szczepanik. – Występowałem w świątyniach, bo oficjalnie takie imprezy były zakazane. Do koncertów przygotowywałem się, studiując dzieła pani profesor Marii Janion o polskim romantyzmie, nieco lżejsze książki Mariana Brandysa – od „Kozietulskiego i innych” po „Koniec świata szwoleżerów”. Do lektur podstawowych należały też „Pisma, mowy, rozkazy” marszałka Piłsudskiego. Zacząłem od programu „Rok 1831” – rzeczy o powstaniu listopadowym. Mówiłem o bohaterstwie żołnierzy i kunktatorstwie przywódców. Potem przedstawiałem poezję polskich powstań narodowych, historię Legionów i kampanii 1920 r. Wreszcie przypominałem powstanie warszawskie i podsumowałem 40-lecie PRL. Wiersze i pieśni przeplatałem z fragmentami dzienników i wspomnień. Każdy występ trwał długo – blisko dwie godziny, ale ludzie przyjmowali moje słowa. Były to dla mnie niezapomniane przeżycia.