Przewrót był przygotowywany od kilku miesięcy. Dwa lata wcześniej wokół Piotra Wysockiego zawiązała się grupa spiskowa rekrutująca się z kilkunastu słuchaczy. Była ona naprawdę niewielka, zważywszy, że Szkoła Podchorążych liczyła ok. 200 kadetów. Takich organizacji spiskowych powstało zresztą wiele w Królestwie Polskim, ale tylko grupa skupiona wokół Wysockiego była zdolna szybko zająć Belweder.
Czy chcieli obalić rządy Romanowów w Polsce, czy, jak twierdzili niektórzy historycy, jedynie wymusić powrót do gwarantowanych w konstytucji „swobód obywatelskich”? Czy będąca wypełnieniem postanowień kongresu wiedeńskiego ustawa konstytucyjna Królestwa Polskiego z 1815 r. rzeczywiście była jedną z najbardziej liberalnych w Europie, jak to często powtarzali polscy rusofile? Liczyła aż 165 artykułów zgrupowanych w VII rozdziałach. Z tego zrodził się mit, że narzucone naszym przodkom na kongresie wiedeńskim Królestwo Polskie było monarchią konstytucyjną z własnym parlamentem, wojskiem narodowym, złożonym aparatem władzy wykonawczej i sądownictwem opartym na prawie polskim. Cóż za obrzydliwe kłamstwo! To nie tylko nie było państwo suwerenne, ale zwyczajna kolonia. Artykuł 35 tejże żałosnej konstytucji w brzmieniu „Rząd jest w osobie króla. Król sprawuje władzę wykonawczą w całej swojej rozciągłości” nie pozostawiał żadnych złudzeń. Następujący po nim artykuł 36 wymuszał na poddanych traktowanie króla jako świętości narodowej. „Polski król”, a de facto ruski car, jako jedyny zwoływał, odraczał i rozwiązywał sejmy zwyczajne i nadzwyczajne, powoływał senatorów oraz wszelkich wyższych ministrów. Jakaż to zatem była autonomia? Jaka monarchia konstytucyjna? Żadna, skoro ten tytularny „król” jako jedyny dysponował inicjatywą ustawodawczą i prawem zawieszania ustaw sejmowych. W Polsce reprezentował go namiestnik, którego kompetencjom był poświęcony cały rozdział III owej kongresowej ustawy zasadniczej, zatytułowany „O namiestniku i o Radzie Stanu”. Namiestnik w imieniu monarchy kierował Radą Stanu i Radą Administracyjną, a więc głównymi organami wykonawczymi Królestwa Polskiego.
Czytaj więcej
W poniedziałek 29 listopada 1841 r. na placu Saskim w Warszawie władze rosyjskie odsłoniły pomnik ku czci siedmiu wysokich rangą oficerów polskich, zabitych przez powstańców podczas Nocy listopadowej w 1830 r. Na pomniku umieszczono napis „POLAKOM w dniu 17/29 Listopada 1830 roku poległym za wierność swojemu MONARSZE”. Pomnik od razu stał się jednym z wielu symboli rosyjskich rządów w Warszawie i natychmiast został znienawidzony przez mieszkańców stolicy. Nienawiść ta przelała się również na postaci, którym został poświęcony. Nawiązując do umieszczonych na monumencie ośmiu lwów i czterech dwugłowych carskich orłów, na warszawskich ulicach powtarzano, że „Ośmiu lwów, czterech ptaków, pilnuje siedmiu łajdaków”. Kim byli zabici oficerowie i czy rzeczywiście zasłużyli na to miano?
Do 1826 r. funkcję namiestnika sprawował człowiek zacny i zasłużony dla ojczyzny, były poseł Sejmu Wielkiego, generał Józef Zajączek herbu Świnka. W schyłkowym okresie insurekcji kościuszkowskiej został wodzem naczelnym w zastępstwie aresztowanego Tadeusza Kościuszki. Odwiedzając Paryż, nie zapomnijmy odnaleźć nazwiska generała Zajączka na łuku triumfalnym. Był on bowiem zasłużonym generałem w służbie Napoleona Wielkiego. Talenty generała Zajączka docenił nawet sam car Aleksander I, który mianował polskiego generała swoim pierwszym namiestnikiem Królestwa Polskiego. I choć pan generał rezydował w Pałacu Namiestnikowskim, który jak na ironię po upadku komunizmu przerobiono na rezydencję prezydenta Rzeczypospolitej, to dał się zapamiętać ze zbytniej uległości wobec rezydującego w Warszawie następcy rosyjskiego tronu, carskiego brata Konstantego Romanowa, w którego żyłach płynęła niemal wyłącznie krew niemiecka.
Traktował ów Romanow Królestwo Polskie jak własną plantację kolonialną. Był wyjątkowym draniem i sadystą. Jego polonofobię nie osłabił nawet ślub z polską hrabianką Joanną Grudzińską, którą zresztą traktował wyjątkowo podle. Podobnie, jako naczelny wódz Wojska Polskiego, znęcał się nad oficerami, doprowadzając wielu do samobójstwa. Sam jednak okazał się zwykłym tchórzem, kiedy przebrany za kobietę w panice uciekł 29 listopada 1830 r. z Belwederu przed zbuntowanymi podchorążymi. Czy uciekł sprawiedliwości? Pan Bóg nierychliwy, ale sprawiedliwy. Pół roku później Konstanty chciał poprowadzić ruskie hordy na Warszawę, ale zaraził się cholerą od własnych żołnierzy i zmarł w czerwcu 1831 r. w okolicach Witebska.