Nasza praca – w branży estradowej – polega głównie na tym, że jesteśmy wciąż w drodze. Z kabaretem Elita jeździmy po Polsce, choć nie tylko, ale skupmy się na kraju. Te podróże są właściwie stałym składnikiem naszej pracy, więc w ciągu ostatnich lat mogliśmy dokonać interesujących obserwacji, jeśli chodzi o jakość podróżowania. W tej dziedzinie nastąpiła kolosalna zmiana.

Nie mówię tu o naszych fatalnych drogach, bo to temat na inną okazję. Zmienił się zwłaszcza entourage przy drogach. O ile kiedyś był problem z wypiciem kawy, herbaty czy zjedzeniem czegokolwiek, o tyle w tej chwili podaż punktów gastronomicznych jest ogromna. Prawdziwe zatrzęsienie stacji benzynowych, zajazdów, knajpek czy moteli. Znacząco poprawiło się zwłaszcza na stacjach benzynowych. Wreszcie można tam w cywilizowany sposób skorzystać z toalety. A nie, jak to dotąd bywało, załatwiać podstawowe potrzeby metodą „panie na prawo, panowie na lewo”. Wszystko to widoczna zmiana jakościowa in plus w podróżowaniu.

Nie tak dawno pojechaliśmy do miejscowości Suwałki. Zważywszy że to daleko i zimową porą – a umawialiśmy się wcześniej, więc nie byliśmy pewni, jak będą wyglądały drogi – pojechaliśmy pociągiem do Warszawy, skąd zabrał nas samochód organizatorów. Szczęśliwie dowiózł do Suwałk na koncert. Zresztą spotkaliśmy się tam z niezwykle sympatycznym, ciepłym odbiorem. Powrót zaplanowaliśmy pociągiem relacji Suwałki – Wrocław. Nie był to jednak żaden InterCity czy ekspres, tylko zwyczajny pośpieszny.

Wsiedliśmy do tego składu i znaleźliśmy się w innym świecie. Pociąg, jak to pociąg – lekko rozklekotany i zdewastowany. Charakterystyczny zapach z daleka anonsował, oczywiście, brak wody w toalecie. I tym pociągiem jechaliśmy 13 godzin, przez cały czas znajdując się jakby w dziwnej konserwie. Po drodze, za Poznaniem, przez godzinę staliśmy pogrążeni w ciemnościach. Jak nas poinformował konduktor, zabrakło prądu. Paliły się tylko nikłe awaryjne światełka. Czekaliśmy, kiedy nasz pociąg wystartuje. 13 godzin pokonywaliśmy trasę 700 kilometrów z Suwałk do Wrocławia.Miałem dziwne odczucie, że ten pociąg stanowi rodzaj kapsuły czy też jakby pojazdu kosmicznego, który posuwał się przez kraj już trochę inny. Jakbyśmy jechali w kokonie PRL. Tysiące reklam rozświetlały niebo mijanych miejscowości – z Warszawą włącznie. A my tkwiliśmy w pojeździe z epoki, w którym czas się zatrzymał. Na zewnątrz wszystko wyglądało zupełnie inaczej. A tam, gdzie się znajdowaliśmy, nie było żadnego wagonu barowego – dosłownie nic do jedzenia czy do picia. Na jednej ze stacji wsiadł człowiek z plecakiem, który proponował piwo i inne niedostępne napoje. Jak w czasach, kiedy jakiekolwiek piwo było rarytasem. Dziś już wprawdzie nie jest, ale w tym pociągu było.

W takim to wehikule czasu mknęliśmy 13 godzin przez zmieniony, może jeszcze niedoskonały, jakkolwiek inny już kraj. Było to przeżycie z gatunku irracjonalnych, bo dawno już nie pamiętałem wyłączeń prądu, a kolej mi to zapewniła. Miałem wrażenie, że czas zatrzymał się w miejscu.Czas zatrzymał się w miejscu, ale gdy zatrzymał się pociąg, wysiadłem i ze wzruszeniem ucałowałem szynę.