Przedstawiciele rodzin pomordowanych, wojska, policji, Straży Granicznej i Służby Więziennej w ciszy czekali na kolejne nazwiska. Na telebimach wyświetlano zdjęcia pomordowanych oficerów i funkcjonariuszy.
W tłumie na placu Piłsudskiego w piątek stała też Ewa Gruner-Żarnoch ze Szczecina, która czekała na godzinę 21 – wtedy usłyszała nazwisko swojego ojca. Julian Gruner bił się w I wojnie światowej i wojnie polsko-bolszewickiej. Wielokrotnie był odznaczany za odwagę, m.in. Krzyżem Walecznych. W II RP był wziętym lekarzem. Po wybuchu II wojny światowej prowadził szpitale polowe i dostał się do sowieckiego obozu niewoli w Starobielsku. Został zamordowany w Charkowie.
Po wojnie jego córka także została lekarzem. Aż do 1990 roku wierzyła, że ojciec żyje. – Takie wieści docierały do nas w latach 40. – mówi pani Ewa. Kilkanaście lat później wybrała się na wycieczkę do ZSRS, żeby go odszukać. Odłączyła się od grupy i o mało nie trafiła do więzienia. W piątek, przygotowując się w hotelu do wyjścia, przypominała sobie te wydarzenia i nerwowo patrzyła na zegarek. Za kilka godzin jej ojciec będzie już kapitanem.
Choć nazwisko aspiranta policji Feliksa Miszczaka padnie dopiero w sobotę rano, w piątek na placu była jego córka Krystyna Bryzowska. Miszczak walczył w wojnie polsko-bolszewickiej i był oddanym piłsudczykiem. Po wojnie został komendantem policji w Szereszowie (dzisiaj Białoruś). Po wybuchu II wojny znalazł się w obozie w Ostaszkowie. Jego żona nie dożyła końca wojny, a siedmioletnia córka Krystynka usłyszała w Radiu Wolna Europa, że więźniowie z Ostaszkowa zostali zatopieni na barkach na Morzu Białym. I z takim przekonaniem pani Krystyna żyła do 1990 roku, kiedy Rosjanie przyznali się do zbrodni katyńskiej.
– Byłam już dojrzałą kobietą, ale to był dla mnie prawdziwy szok, długo stałam w ciszy – mówi dzisiaj.