Wiem też, że Kim Ir Sen założył północnokoreańską kompartię w wieku bodajże 14 lat, co stawia go w rzędzie największych wunderkindów w dziejach polityki. Z Internetu powziąłem również informację, że był wielkim admiratorem filmów o Godzilli. Zważywszy na maniery i zatrudnienia owego stwora, można uznać fascynację Kima za najzupełniej zrozumiałą. Może to jakiś klucz do zrozumienia osobowości dyktatora?
W każdym razie w 1950 roku, kiedy oddziały Kima uderzyły na Koreę Południową, świat zadrżał tak, jakby 38 równoleżnik przekroczyła Godzilla.
Bo też po drugiej wojnie światowej czegoś takiego jeszcze nie było. Kim konsultował swą akcję z Mao i Stalinem – wydawało się, że cały blok komunistyczny postanowił ruszyć z miejsca bryłę świata. Z niepoliczalnymi konsekwencjami.
Chcąc nie chcąc, trzeba było stawić opór i Amerykanie (nie po raz ostatni) nie uchylili się od tej konieczności. Wypychając hordy Kima, doszli nawet nad Jalu, rzekę już wcześniej zbrukaną krwią bitewnych masakr rosyjsko-japońskich. Znany poeta Tadeusz Miciński napisał na tę okoliczność przedziwny wiersz, w którym napawa się okrzykiem „Banzai!” tudzież kreśli obraz prostytutek klęczących w rosyjskich okopach na „krwi i kale”. Okropieństwo, ale nie pierwszy Miciński zauważył obrzydlistwa wojny.
Mam wrażenie, że ten okrzyk żołnierze gen. MacArthura mieli w uszach od czasów walk z Japończykami na Pacyfiku, ale w 1950 roku usłyszeli inne, bardziej przerażające dźwięki: huk i wizg nawały ogniowej z mnóstwa luf chińskiej armii „ochotniczej”.