Wykonywali takie numery jak „Jailhouse Rock” i „Blue Sude Shoes”, do których, nomen omen, Kędziorze długie włosy były niezbędne. Tak przynajmniej uważał. Dyrektor Duczmal nie dawał za wygraną, mając z krnąbrnym choć muzykalnym uczniem i inne kłopoty, gdyż Wojtek przeboje Presleya śpiewał również na szkolnych imprezach. Pan Duczmal ze smutkiem kiwał głową i mówił: „Kędziora, czemu ty śpiewasz tylko po angielsku, dlaczego nie zaśpiewasz „Podmoskownyje wiecziera”?
Po latach Wojciech Korda (ex-Kędziora), wieloletni wokalista Niebiesko-Czarnych, śmiał się, wspominając swoje utarczki z dyrektorem szkoły, który – jak miało się okazać – dopominając się o repertuar wykonywany po rosyjsku trafił w dziesiątkę. Niebiesko-Czarni śpiewali bowiem i „Bradiagę”, i „Kałakolczik”.
Jesienią 1959 roku na ulicach w niektórych miastach w Polsce pojawiły się plakaty z napisem: „Don’t Knock The Rock! – Nie nokautujcie rocka!”. Do nokautu jednak doszło. Pierwszy polski zespół rockowy Rhythm and Blues ze swoim wokalistą Bogusławem Wyrobkiem, pionierem rocka nad Wisłą, Odrą i Bugiem, wytrzymał ledwie parę miesięcy i został rozwiązany.Ale zanim nastała epoka rockowa, mieliśmy erę jazzu. Złotą.
„Dżezowali” wszyscy, jedni grając, drudzy tańcząc, trzeci słuchając, a byli i tacy, którzy tylko wymachiwali marynarkami wydzierając się: „Hej, baba ryba”, co było całkowicie swojską, wersją „Hey, Ba-Ba-Re-Bop” Lionela Hamptona. Minęło parę lat i Wiesław Dymny w podobny sposób spolszczył „Twist and shout”, z czego wyszła mu niezapomniana „Hura huba” („Hura huba, hura huba, hej tańczy baba gruba/ I maleństwo hubę hula, w tańcu się nie przytula”; w puencie całej tej historii, z lekka oszołomieni, dowiadywaliśmy się, że „huba to jest grzyb, co rośnie na pniu”, co zresztą było do przewidzenia).
Niekonwencjonalnych odpowiedzi na pytanie: „Co to jest jazz?”, udzielał natomiast Leopold Tyrmand: „To skok barbarzyńcy, który poczuł Boga”. O jazzie mógł mówić godzinami, pisał o nim jak nikt („U brzegów jazzu”, 1957), organizował pierwsze po stalinowskiej zapaści pionierskie koncerty („był to właściwie czas, gdy jazz był przejawem protestu i sprawdzianem łączności między pokoleniami. Moje pokolenie przekonało się o tym, po dziesięciu latach dokładnej izolacji od pokolenia następnego, w marcu 1955 roku, na głośnej – w każdym sensie... – „Jam Session nr 1”, że myślimy jednakowo o wielu rzeczach, że razem chcemy bronić sztuki współczesnej...”).