Przed Bożym Narodzeniem 1959 roku poprosiła mnie dyrektorka liceum pedagogicznego w Skierniewicach, gdzie uczyłem religii, i powiedziała, że jest jej bardzo przykro – chociaż przykro jej nie było – ale kontrakt mam tylko do połowy roku szkolnego. Od nowego roku 1960 nie będę już uczył religii. Była to ostatnia lekcja przed świętami i pamiętam, że kiedy powiedziałem to uczennicom, żal był wielki.
W Skierniewicach pracowałem od 1957 roku. Przyszedłem we wrześniu jako wikariusz do parafii św. Jakuba. Religia dopiero co weszła do szkół po Październiku 1956 roku i przywitano mnie z dużym entuzjazmem, zarówno nauczyciele, jak i dzieci. Uczyłem 30 godzin tygodniowo w szkołach podstawowych i średnich. Wszystko było dobrze przez rok. Już w 1958 roku przyszły pierwsze restrykcje: religia może być, ale tylko na ostatnich lekcjach. Niby to był drobiazg, ale zaczęły się straszne problemy. Niemożliwością było poprowadzić tyle lekcji we wszystkich szkołach, bo zajęcia zwykle się kończyły wszędzie o godz. 12 – 13. Trzeba było dokonywać różnych sztuczek, żeby zmieścić się w planie, ale na szczęście życzliwi dyrektorzy szkół tego nakazu nie przestrzegali i mogłem prowadzić w szkołach te 30 godzin.
Na czym polega nowa gomułkowska demokracja, przekonałem się już przy okazji pierwszych wyborów. Pewnego dnia, wychodząc z plebanii, zobaczyłem afisz wyborczy, a na nim nazwiska kandydatów. Te same nazwiska nosiły dzieci, które nie chodziły na lekcje religii. Znałem je, bo tylko kilkoro nie chodziło na katechezę.
W technikum ekonomicznym organizacja partyjna postawiła mi zarzut, że uprawiam duszpasterstwo. Polegało to na tym, że nie chodzę do pokoju nauczycielskiego, tylko przerwy spędzam z młodzieżą. Był to poważny zarzut, wezwano mnie i dyrektora. Dyrektor, który wizytował moje lekcje, powiedział, że uczę na nich religii, czyli tego, co powinno na nich być. Zabronili mi jednak chodzić po korytarzach w czasie przerwy. Zapytałem, czy jak będę chciał iść do łazienki, to też mam pytać o zgodę. Wykpiłem to i sprawa nie skończyła się niczym złym.
Kiedyś jeden z nauczycieli powiedział mi: „Proszę księdza, mam przeciek z konferencji partyjnej, że ksiądz będzie wyrzucony ze Skierniewic, a przedtem zostanie skompromitowany”. Nie wiem, czy był on podpuszczony przez partyjnych, aby mnie postraszyć i żebym się wyniósł jak najprędzej, czy działał w dobrej wierze. Wiedziałem, że muszę bardzo uważać, bo może być jakaś prowokacja. Proboszcz ks. Józef Wieteska, wspaniały człowiek, dostawał anonimy na wikarych o tym, jakie to rzekomo straszne rzeczy się dzieją na plebanii po nocach, że spuszczamy przez okna – na prześcieradłach – kobiety, i to w dodatku od strony ulicy. Plebania akurat miała ogród i można było wypuścić od tyłu pułk, i to bez prześcieradeł.