Czas zdejmowania krzyży

Publikacja: 10.12.2007 00:54

Czas zdejmowania krzyży

Foto: Rzeczpospolita

Przed Bożym Narodzeniem 1959 roku poprosiła mnie dyrektorka liceum pedagogicznego w Skierniewicach, gdzie uczyłem religii, i powiedziała, że jest jej bardzo przykro – chociaż przykro jej nie było – ale kontrakt mam tylko do połowy roku szkolnego. Od nowego roku 1960 nie będę już uczył religii. Była to ostatnia lekcja przed świętami i pamiętam, że kiedy powiedziałem to uczennicom, żal był wielki.

W Skierniewicach pracowałem od 1957 roku. Przyszedłem we wrześniu jako wikariusz do parafii św. Jakuba. Religia dopiero co weszła do szkół po Październiku 1956 roku i przywitano mnie z dużym entuzjazmem, zarówno nauczyciele, jak i dzieci. Uczyłem 30 godzin tygodniowo w szkołach podstawowych i średnich. Wszystko było dobrze przez rok. Już w 1958 roku przyszły pierwsze restrykcje: religia może być, ale tylko na ostatnich lekcjach. Niby to był drobiazg, ale zaczęły się straszne problemy. Niemożliwością było poprowadzić tyle lekcji we wszystkich szkołach, bo zajęcia zwykle się kończyły wszędzie o godz. 12 – 13. Trzeba było dokonywać różnych sztuczek, żeby zmieścić się w planie, ale na szczęście życzliwi dyrektorzy szkół tego nakazu nie przestrzegali i mogłem prowadzić w szkołach te 30 godzin.

Na czym polega nowa gomułkowska demokracja, przekonałem się już przy okazji pierwszych wyborów. Pewnego dnia, wychodząc z plebanii, zobaczyłem afisz wyborczy, a na nim nazwiska kandydatów. Te same nazwiska nosiły dzieci, które nie chodziły na lekcje religii. Znałem je, bo tylko kilkoro nie chodziło na katechezę.

W technikum ekonomicznym organizacja partyjna postawiła mi zarzut, że uprawiam duszpasterstwo. Polegało to na tym, że nie chodzę do pokoju nauczycielskiego, tylko przerwy spędzam z młodzieżą. Był to poważny zarzut, wezwano mnie i dyrektora. Dyrektor, który wizytował moje lekcje, powiedział, że uczę na nich religii, czyli tego, co powinno na nich być. Zabronili mi jednak chodzić po korytarzach w czasie przerwy. Zapytałem, czy jak będę chciał iść do łazienki, to też mam pytać o zgodę. Wykpiłem to i sprawa nie skończyła się niczym złym.

Kiedyś jeden z nauczycieli powiedział mi: „Proszę księdza, mam przeciek z konferencji partyjnej, że ksiądz będzie wyrzucony ze Skierniewic, a przedtem zostanie skompromitowany”. Nie wiem, czy był on podpuszczony przez partyjnych, aby mnie postraszyć i żebym się wyniósł jak najprędzej, czy działał w dobrej wierze. Wiedziałem, że muszę bardzo uważać, bo może być jakaś prowokacja. Proboszcz ks. Józef Wieteska, wspaniały człowiek, dostawał anonimy na wikarych o tym, jakie to rzekomo straszne rzeczy się dzieją na plebanii po nocach, że spuszczamy przez okna – na prześcieradłach – kobiety, i to w dodatku od strony ulicy. Plebania akurat miała ogród i można było wypuścić od tyłu pułk, i to bez prześcieradeł.

Był to też czas zdejmowania w szkołach krzyży. W tych, w których ja uczyłem, wykorzystywano jakieś remonty, malowanie, by zdjąć krzyże. Proszono o to woźnych, którzy w wielu wypadkach mówili, że nie oni wieszali i oni zdejmować nie będą. Ale krzyże znikały, w mniejszych szkołach wieszano je ponownie, ale w większych, gdzie była ściślejsza kontrola, to się nie udawało.

Od września 1960 roku wyrzucili mnie z innych szkół, w tym z Liceum Ogólnokształcącego im. Bolesława Prusa. Trzeba było natychmiast organizować religie przy kościele, ale nie było gdzie. Lekcje odbywały się na schodach, w kościele na chórze, w jakichś pomieszczeniach magazynowych. Sytuacja była naprawdę dramatyczna, niemniej młodzież tłumnie przychodziła po szkole na katechezę do kościoła, co wzbudzało złość władz partyjnych. W liceum został zatrudniony na stanowisku wicedyrektora nauczyciel – elegancki, młody – specjalnie do spraw politycznych, głównie walki z religią. Nie znałem go osobiście, ale młodzież mi mówiła, że Patej – pamiętam jego nazwisko do dzisiaj – obsmarowywał mnie strasznie. Opowiadał, że takich księży jak Sikorski to prymas specjalnie kształci do walki z komunistami. Jest jednym z „prymasowskich piesków”. Niechcący zrobił mi przysługę, bo młodzież przychodziła na religię z tym większym zainteresowaniem.

Przed Bożym Narodzeniem 1959 roku poprosiła mnie dyrektorka liceum pedagogicznego w Skierniewicach, gdzie uczyłem religii, i powiedziała, że jest jej bardzo przykro – chociaż przykro jej nie było – ale kontrakt mam tylko do połowy roku szkolnego. Od nowego roku 1960 nie będę już uczył religii. Była to ostatnia lekcja przed świętami i pamiętam, że kiedy powiedziałem to uczennicom, żal był wielki.

W Skierniewicach pracowałem od 1957 roku. Przyszedłem we wrześniu jako wikariusz do parafii św. Jakuba. Religia dopiero co weszła do szkół po Październiku 1956 roku i przywitano mnie z dużym entuzjazmem, zarówno nauczyciele, jak i dzieci. Uczyłem 30 godzin tygodniowo w szkołach podstawowych i średnich. Wszystko było dobrze przez rok. Już w 1958 roku przyszły pierwsze restrykcje: religia może być, ale tylko na ostatnich lekcjach. Niby to był drobiazg, ale zaczęły się straszne problemy. Niemożliwością było poprowadzić tyle lekcji we wszystkich szkołach, bo zajęcia zwykle się kończyły wszędzie o godz. 12 – 13. Trzeba było dokonywać różnych sztuczek, żeby zmieścić się w planie, ale na szczęście życzliwi dyrektorzy szkół tego nakazu nie przestrzegali i mogłem prowadzić w szkołach te 30 godzin.

Historia
Krzysztof Kowalski: Heroizm zdegradowany
Historia
Cel nadrzędny: przetrwanie narodu
Historia
Zaprzeczał zbrodniom nazistów. Prokurator skierował akt oskarżenia
Historia
Krzysztof Kowalski: Kurz igrzysk paraolimpijskich opadł. Jak w przeszłości traktowano osoby niepełnosprawne
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Historia
Kim byli pierwsi polscy partyzanci?
Walka o Klimat
„Rzeczpospolita” nagrodziła zasłużonych dla środowiska