Grałem już wtedy w drugoligowym Zawiszy Bydgoszcz i w reprezentacji Polski juniorów. Tuż przed rozpoczęciem mistrzostw w Niemczech ta reprezentacja wzięła udział w turnieju UEFA, jak nazywano wówczas mistrzostwa Europy juniorów. Pojechaliśmy do Szwecji w grupie kolegów, z których wielu dotarło później do pierwszej reprezentacji.
Oprócz mnie był Janusz Kupcewicz, Staszek Terlecki, Heniek Miłoszewicz, Marek Dziuba. Największe talenty w Polsce. Wydawało się nam, że podbijemy Europę, ale przegraliśmy dwa mecze i szybko wróciliśmy do domu. Wtedy nauczyłem się pokory, która przydała mi się w późniejszej karierze. Nie wracałem ze Szwecji załamany, bo miałem świadomość, że przeciwnicy byli lepsi. I myślałem, co zrobić, żeby to się nie powtórzyło. Grałem więc 24 godziny na dobę, bo to była jedyna prawdziwa rozrywka chłopaków tamtych lat, nie tylko w mojej Bydgoszczy. Graliśmy blok na blok, ulica na ulicę, szkoła na szkołę, a jeszcze potem szedłem na trening Zawiszy.
Kiedy odbywały się mistrzostwa, nie odchodziłem od telewizora. Podczas ceremonii otwarcia w Monachium wrażenie zrobiło na mnie wyjście Maryli Rodowicz z wielkiej piłki, a potem piosenka o futbolu. Pamiętam wszystkie mecze po kolei i najdrobniejsze szczegóły ważne z mojego punktu widzenia, 18-letniego chłopaka, który już dobrze zna boisko i rozumie więcej niż przeciętny kibic. Nie interesowała mnie wtedy polityka, jakieś polsko-niemieckie podteksty. Nic takiego. Piłkarzem, na którym się wzorowałem, był Niemiec, pomocnik Günter Netzer. Pamiętam taki mecz w roku 1972 na Wembley, kiedy Niemcy rozbili Anglików 3:1, a Netzera nie można było zatrzymać. Brał piłkę i prowadził ją przez 30 metrów, a potem podawał lub strzelał. To był też mój naturalny styl i kiedy po latach spotkałem Netzera, przypomniałem każdą jego akcję z Wembley, co mu sprawiło wyraźną radość.
Z idolami jest tak, że ma się ich, kiedy jeszcze samemu nic się nie osiągnęło. A kiedy wchodzisz potem do takiej drużyny gwiazd, to nie traktujesz ich jako idoli, tylko kolegów. I wiesz, że skoro jesteś z nimi, to znaczy, że możesz im dorównać.
Kochałem się w naszej drużynie z roku 1974 jako całości. Pamiętam podawane w radiu i telewizji komunikaty z Murrhardt, gdzie przebywała nasza kadra. Czekałem na to, jak się czekało na komunikaty z Wyścigu Pokoju. Przecież czegoś takiego jak TVN 24 nie było. Podziwiałem obcisłe dresy Adidasa naszych piłkarzy, charakterystyczne dla sportowej mody tamtych czasów. A gol Kazimierza Deyny zdobyty w meczu z Włochami był fenomenalny. Dostał podanie od Henryka Kasperczaka z prawej strony i prawą nogą strzelił. To jest bardzo trudne i w większości wypadków kończy się wypłoszeniem wróbli z drzew. A jak trafiłeś dobrze w piłkę, to nie czujesz. Kazik trafił, a osiem lat później, na mundialu w Hiszpanii, ja w podobnej sytuacji strzeliłem bramkę Belgii. Deyna jest w mojej prywatnej klasyfikacji najlepszym polskim piłkarzem obok Włodka Lubańskiego i Grześka Laty.