Rocznik 1945. Do tańca i do różańca: Sopot, Opole, festiwal w Soczi i koncert w Wadowicach. Coś przecież pozostaje niezmienne: mocny makijaż oczu i pedał gazu dociśnięty na maksa, czy idzie o szosę, czy o emocje. Głośno, szybko, wesoło!
Co robi ładna dziewczyna z Włocławka, która ma zacięcie do lekkoatletyki i lubi poezję śpiewaną? Zdaje na AWF i występuje w studenckich zespołach bigbitowych, kabaretach, na przeglądach piosenki autorskiej. Trochę się waha, bo w sztafecie 4 x 100 też odnosi sukcesy, ale – jakby cytowała bohatera „Amadeusza” w jednej z pierwszych scen filmu – w końcu mówi „To moja muzyka!” i rusza w świat. Debiut w Opolu w 1968 roku i od razu sukces. Suknie cygańskie. Takież romanse.
Żyło się...! Wspomnienia z lat 70. („Niech żyje bal”, Warszawa 1992) chwilami nie do odróżnienia od kroniki towarzyskiej w najnowszej „Vivie”. Te same nazwiska (Krzysztof Mroziewicz, Daniel Passent, Olga Lipińska, Małgosia Frank [Niemczycka]) i ten sam zachwyt: jacy my jesteśmy wspaniali, jak się cudownie bawimy! I to ze smakiem, z fantazją, ze stylem: przejażdżki konne nad Bugiem, tenis, jajecznica z przepiórczych jaj. „Kolacyjki, jazdy zaczarowaną dorożką, (…) jakieś wódki, rozmowy”. Doprawdy, w zbyt już czarnych barwach malujemy ten PRL.
To nie jest tak, że wymiar „polityki” jest nieobecny w życiu i wspomnieniach Rodowicz. Cała ta sfera była, owszem, wszechobecna nawet, determinująca życie codzienne – i zarazem traktowana z dojrzałą wyrozumiałością i dystansem, tak jak akceptujemy jesienne grypy czy lutową gołoledź: nieuchronne. „Życie jest, bracie, życiem” – podsumował tę postawę w jednej z piosenek ten, co jeździł już w tym czasie na procesy do Radomia. Marylka jeździła dalej: na Festiwal Piosenki Żołnierskiej do Kołobrzegu, na tournée do ZSRR, NRD, CSRS, LRB, a nawet, w 1978 roku, na Kubę, gdzie poznała Fidela Castro, a nawet, nucąc mu, pogrążyła konkurentkę. No bo jakże inaczej? – zdziwiłaby się. – Przecież najważniejsze jest śpiewanie!
Co nie znaczy, by nie widziała śmieszności sekretarzy, ceremonii, zabiegów o paszport. Śmiano się z tego, przenikliwie a cicho, na parties i w SPATiF. („Ironia, ta chluba niewolnych”, pisał jakoś w tym czasie Miłosz). I Maryla zapisywała co śmieszniejsze qui pro quo (izba pamięci Lenina w kaukaskim kurorcie) i chowała co zabawniejsze zdjęcia (z Mieczysławem Moczarem, w 1975 r. dyrektorem Instytutu Kultury Polskiej w Dreźnie – nad politurowanym blatem tęgoszyi towarzysz i łabędzioszyja muza). I tyle.