Wyrastały coraz dłuższe i wyższe. Nawet w malowniczych uzdrowiskach u stóp karpackich gór pojawiły się rzędy tych nowoczesnych, socjalistycznych domostw, zasłaniając wszelki widok.
Rekord długości pobił kilometrowy blok w Trójmieście przy ulicy Lumumby. Takich cudów architektury było znacznie więcej i nazwane zostały mrówkowcami. Nie wyrósł jednak nigdy blok podniebny wysokości Pałacu Kultury i Nauki. Ten rekord nie został pobity. Bloki dominowały przez kilkadziesiąt lat w budownictwie mieszkaniowym i na pytanie, gdzie mieszka, mniej więcej co trzeci Polak odpowiadał: „W bloku!”.
Później co zamożniejsi Polacy zaczęli sobie budować wille na kształt zminiaturyzowanych bloków. Były to piętrowe sześciany, a potrzebę indywidualnej estetyki zaspokajały frontony wyłożone mozaiką z kolorowego szkła lub kamieni. Chłopi także porzucali tradycyjne wzorce budownictwa, spadziste dachy i masowo stawiali szare pudła z prefabrykatów. Toteż jadąc przez kraj, od gór do morza widziało się tylko bloki, bloki i widok ten komponował się doskonale z szarym niebem i szarym życiem.
Należy przytoczyć w tym miejscu opowieść pana Władzia, zaopatrzeniowca z dużego zakładu przemysłowego w stolicy, który z tytułu swych obowiązków pociągami i autobusami nieustannie przemierzał naszą ojczyznę. Takie mieli koczownicze życie zaopatrzeniowcy poszukujący surowca, części zamiennych czy miejsca zbytu dla produkcji swojego zakładu. Często bywali mocno napici, zapadali w pijacki sen, otwierali oczy, zrywali się i utrudzeni przedzierali mozolnie przez osiedla jednakowych bloków w Warszawie, Gdańsku, Rzeszowie, Białymstoku.
Pewnego razu pan Władzio miał przygodę o wydźwięku metaforycznym. Był na delegacji, załatwił, co miał załatwić, co oczywiście wiązało się ze znaczną ilością wypitego alkoholu, i na ławeczce pod cienistym drzewem zapadł w mocny sen. Zbudził się o zmierzchu i wydało mu się, że wrócił już do swego miasta. Znajome bloki. Jest nareszcie w swoim osiedlu. Ucieszył się i ruszył dziarskim krokiem.