Z czasów PRL pamiętam godną przytoczenia, jakkolwiek zupełnie tragikomiczną historię. Był rok 1985, w Starym Teatrze w Krakowie zbliżała się premiera dramatu Tadeusza Micińskiego „Termopile polskie” w reżyserii Krzysztofa Babickiego. Jako kierownik literacki teatru byłem współuczestnikiem strasznych bojów z krakowską cenzurą, która zażądała 108 zmian w przedstawieniu i tekście. Dwa miesiące targów z cenzorami to nie przelewki.
Szczytem wszystkiego okazała próba generalna, na którą – niemal w czwartą rocznicę wprowadzenia stanu wojennego – przyleciał z Warszawy specjalny rządowy samolot. Przywiózł około trzydziestu osób. Wśród nich był minister kultury Zdzisław Żygulski, Szef Wydziału kultury KC PZPR Waldemar Świrgoń, inni znaczący w ówczesnym aparacie partyjnym ludzie, jak Witold Nawrocki. Biedny Miciński doczekał się chwili, że zainteresowały się nim najwyższe czynniki państwowe. Dla całego zespołu była to ostra próba nerwów.
Wokół teatru stała milicja i nie wpuszczała nikogo poza ludźmi biorącymi udział w przedstawieniu. Oczywiście wewnątrz budynku dokładnie sprawdzili każde krzesło. Po obejrzeniu próby główny cenzor, specjalnie przybyły z Warszawy, zaproponował zmiany. Nie było ich wprawdzie tyle, ile żądała cenzura w Krakowie, bo tylko osiem. Głównie dotyczyły zamiany rosyjskich słów na polskie. Jednak trafiła się też rzecz naprawdę zdumiewająca, która trzeźwo myślących ludzi mogła przyprawić o zawrót głowy. Otóż w jednej ze scen wspaniały, nieżyjący już aktor Juliusz Grabowski wychodził z kiszonym ogórkiem. Strasznie ich tym zdenerwował, że niby godzi w sojusze i wyśmiewa Związek Radziecki. Piekło o ten ogórek było nieprawdopodobne.
Wreszcie przedstawienie weszło do repertuaru. Oczywiście nie bez ograniczeń – m.in. nie mogło być pokazywane częściej niż dwa razy w miesiącu. Odgórne decyzje przyczyniły się tylko do tego, że wokół tej inscenizacji Babickiego powstało niesłychane zamieszanie. Ludzie zaczęli bić się o bilety, chcąc obejrzeć widowisko, które aż tak naruszało ustrój. Bo żeby do teatru przylatywał specjalny rządowy samolot z gremium decydującym o tym, czy puszczać narodową literaturę polską, czy nie puszczać, to fakt zupełnie kuriozalny, który chyba mógł się zdarzyć tylko w tamtych czasach. Świadczył o słabości rządu, ale przede wszystkim o sile teatru. Bo gdyby nie wspaniała postawa całego zespołu – także znakomitych aktorów, członków Podstawowej Organizacji Partyjnej PZPR Starego Teatru, którzy upominali się o prawo młodego, bezpartyjnego reżysera do wypowiedzi artystycznej – los przedstawienia mógłby się potoczyć zupełnie inaczej.
prof. Józef Opalski, reżyser