Przedstawiciele jednego z tych reżimów – komunistycznego – usiłowali dodatkowo skazać tamten świat z jego wartościami i zasadami, z jego stylem życia na niepamięć. Wymazać ze zbiorowej wyobraźni postacie prawdziwych bohaterów i zastąpić je wydmuszkami. Do niedawna można było odnieść wrażenie, że im się to powiodło. Bo któż, słysząc nazwisko Witold Pilecki, potrafił trafnie powiązać je z zasługami?
A do rotmistrza Pileckiego jak do nikogo innego pasuje słowo bohater. I to nie tylko dlatego, że brał udział we wszystkich wojnach, jakie Polska toczyła za jego życia (uczestniczył w walkach o odzyskanie przez nasz kraj niepodległości, w kampanii wrześniowej, był żołnierzem podziemia, walczył w powstaniu warszawskim). Jego czyny z czasów okupacji zdobyły uznanie za granicą. Brytyjski historyk M.R.D. Foot uznał go za jednego z sześciu najdzielniejszych ludzi walczących w podziemnych armiach okupowanej przez Niemców Europy. Trudno się dziwić. Niewielu zdobyłoby się przecież na to, by dać się zamknąć w obozie koncentracyjnym w Auschwitz, stworzyć tam ruch oporu, a potem brawurowo zbiec.
Po wojnie rotmistrz Pilecki też nie uwierzył w dziejową konieczność poddania się Związkowi Sowieckiemu. Zatrzymany przez UB, po okrutnym śledztwie (w czasie widzenia mówił żonie: „Oświęcim to była igraszka”) został skazany na śmierć. Zabito go strzałem w tył głowy 25 maja 1948 roku.
Jego postać i życie pokazuje prezentowany dziś przez IPN album „Rotmistrz Witold Pilecki. 1901 – 1948”, który konsekwentnie przywraca pamięć o „żołnierzach wyklętych” i wskazuje ich katów. Kilkadziesiąt zdjęć ułożonych jak w rodzinnym albumie, uzupełnionych aktami z ubeckiego śledztwa i procesu, pozwala choć w części zrozumieć, w jakiej tradycji wyrastał Witold Pilecki i jakie wartości go kształtowały.
[ramka]Jacek Pawłowicz, [i]Rotmistrz Witold Pilecki. 1901 – 1948[/i]