Pod koniec XIX wieku żywiołowo rozwijająca się stolica potrzebowała sprawnej komunikacji z peryferyjnymi miejscowościami, skąd dowożono m.in. żywność oraz mleko. Za inwestycje kolejowe brali się ludzie mający spore pieniądze, tacy jak w spółce zamierzającej budować linię z Jabłonny poprzez miasto aż do Wawra – wśród 12 udziałowców naliczyliśmy jednego księcia i pięciu hrabiów. W 1899 roku zaczęto kłaść szyny, a już w połowie następnego roku jeździły pociągi między Jabłonną i Warszawą. Konkretnie zaś – stacją nadwiślańską przy moście Aleksandrowskim, który warszawiacy nazywali – Kierbedzia; stację zaś – Most. Leżała tak blisko Wisły, iż każda większa powódź zalewała tory i w końcu podniesiono je o dwa metry, co nieco poprawiło sytuację – teraz zalewało raz na kilka lat.
[srodtytul]Intensywny żywot[/srodtytul]
Linia do Jabłonny była relatywnie szybka jak na ten środek transportu, gdyż 17-kilometrowy odcinek małe lokomotywki pokonywały w trzy kwadranse. Ruch panował tam nadspodziewany.
Minęło pół roku i zbudowano resztę linii – do Wawra. Dwuwagonowe składy, jak zadekretowała władza, jeździły po Warszawie z prędkością do 12 wiorst na godzinę, czyli prawie 13 km/h. Niby bezpiecznie bo nie za szybko, a mimo to wciąż zdarzały się stłuczki oraz wypadki. Powodem były nie tylko nie najlepszy stan torowiska oraz „przeskakujące” zwrotnice, ale przede wszystkim krzyżówki z torami tramwajowymi. Newralgicznym punktem okazało się skrzyżowanie ulic: Zamoyskiego – Zieleniecka – Grochowska. Co roku notowano tam obtarcia wagonów kolejowych z samochodami, a nawet pojazdami konnymi. Na przykład w maju 1927 roku pociąg wpadł na wóz z węglem, który został całkowicie rozbity. Po dekadzie, podczas której wzrosło natężenie ruchu, miejsce stało się tak niebezpieczne, iż reporter „Gazety Polskiej”, narzekając na brak szlabanów, dziwił się, że jest tam „tak mało wypadków”.
[link=http://www.zyciewarszawy.pl/artykul/508490_Kolejka__ktora_nigdy_nie_jezdzila_cala_trasa.html]Czytaj więcej w Życiu Warszawy[/link]