W Grudniu ‘70 mieliśmy do czynienia na pewno z czymś więcej niż wyłącznie z protestem o podłożu społeczno-ekonomicznym. Jeżeli nawet u swego zarania miał on tylko taki charakter, to wraz z upływem czasu nabierał cech insurekcji.
Takie zresztą były odczucia części uczestników i ówczesnych obserwatorów. Systematycznie pogłębiała się świadomość własnego buntu, następowała też obustronna eskalacja agresji, a w konsekwencji rosła groźba rozprzestrzenienia się krwawych walk na inne rejony kraju.
Czy zatem można mówić o powstaniu grudniowym? Jakie czynniki o tym decydują? Na pewno jednym z istotnych jest skala i zakres wystąpień protestacyjnych.
[srodtytul]Skala politycznego wystąpienia[/srodtytul]
Otóż od 14 do 19 grudnia 1970 r. w kilku miastach w ulicznych starciach wzięło mniej czy bardziej aktywny udział łącznie kilkadziesiąt tysięcy ludzi. W walce używali między innymi kamieni, butelek z łatwopalnymi płynami, metalowych nakrętek, śrub, żelaznych łomów, ale również w sytuacjach skrajnych broni palnej. Część stoczniowców miała na głowach robocze kaski, niektórzy uczestniczący w walkach byli wyposażeni w maski ochronne. Starcia przybierały bardzo gwałtowny charakter, a straty materialne spowodowane zniszczeniami przekroczyły 400 mln ówczesnych złotych. Podpalono i całkowicie lub częściowo zniszczono 19 obiektów użyteczności publicznej, w tym m.in. gmachy KW PZPR w Gdańsku i Szczecinie.