Rebelia czy powstanie?

Zdarzyło się wtedy coś, co wyłamuje się z prostych, jednoznacznych ocen i stereotypowych ujęć

Aktualizacja: 13.12.2010 12:13 Publikacja: 13.12.2010 11:11

Red

W Grudniu ‘70 mieliśmy do czynienia na pewno z czymś więcej niż wyłącznie z protestem o podłożu społeczno-ekonomicznym. Jeżeli nawet u swego zarania miał on tylko taki charakter, to wraz z upływem czasu nabierał cech insurekcji.

Takie zresztą były odczucia części uczestników i ówczesnych obserwatorów. Systematycznie pogłębiała się świadomość własnego buntu, następowała też obustronna eskalacja agresji, a w konsekwencji rosła groźba rozprzestrzenienia się krwawych walk na inne rejony kraju.

Czy zatem można mówić o powstaniu grudniowym? Jakie czynniki o tym decydują? Na pewno jednym z istotnych jest skala i zakres wystąpień protestacyjnych.

[srodtytul]Skala politycznego wystąpienia[/srodtytul]

Otóż od 14 do 19 grudnia 1970 r. w kilku miastach w ulicznych starciach wzięło mniej czy bardziej aktywny udział łącznie kilkadziesiąt tysięcy ludzi. W walce używali między innymi kamieni, butelek z łatwopalnymi płynami, metalowych nakrętek, śrub, żelaznych łomów, ale również w sytuacjach skrajnych broni palnej. Część stoczniowców miała na głowach robocze kaski, niektórzy uczestniczący w walkach byli wyposażeni w maski ochronne. Starcia przybierały bardzo gwałtowny charakter, a straty materialne spowodowane zniszczeniami przekroczyły 400 mln ówczesnych złotych. Podpalono i całkowicie lub częściowo zniszczono 19 obiektów użyteczności publicznej, w tym m.in. gmachy KW PZPR w Gdańsku i Szczecinie.

Drugim czynnikiem decydującym o tym, czy dane wydarzenie historyczne można nazywać powstaniem, jest jego polityczny, a nie wyłącznie ekonomiczny aspekt. Fakt, że głównymi celami ataków demonstrantów były siedziby komitetów partyjnych, świadczyłby raczej o politycznym charakterze wystąpień na Wybrzeżu. Robotnicy trafnie odczytywali, gdzie znajdowały się w PRL rzeczywiste ośrodki władzy. Inna sprawa, że w państwach realnego socjalizmu w praktyce każde opozycyjne czy choćby tylko niezależne wystąpienie (niekoniecznie gwałtowne) nabierało cech jednoznacznie politycznych. Niemniej jednak analiza postulatów robotniczych wysuwanych w Grudniu ’70 w znacznym stopniu wskazuje na ich wyraźnie polityczny charakter. Nie można więc w żadnym razie twierdzić, iż był to protest wyłącznie o podłożu ekonomicznym.

[srodtytul]Żołnierze, czołgi i ofiary[/srodtytul]

Trzecim czynnikiem, który ma zwykle wpływ na nazwę danego wystąpienia, są środki użyte przez władzę do jego stłumienia. W działaniach na Wybrzeżu uczestniczyło łącznie około 27 tysięcy żołnierzy oraz 550 czołgów, 750 transporterów opancerzonych i 2100 samochodów. Zaangażowano również 108 samolotów i śmigłowców, a także 40 jednostek pływających Marynarki Wojennej.

Wraz z siłami, które opuściły miejsce stałej dyslokacji, ale bezpośrednio nie zostały użyte do pacyfikacji oraz z oddziałami skierowanymi do dyspozycji miejscowych władz dla wewnętrznej ochrony obiektów w całym kraju zaangażowano około: 61 tys. żołnierzy, 1700 czołgów, 1750 transporterów opancerzonych i 8700 samochodów.

Z wyjątkiem operacji wprowadzania stanu wojennego Wojsko Polskie (w czasach pokoju) nigdy na taką skalę nie zostało użyte w akcji zapewniania porządku publicznego. A przecież trzeba jeszcze dodać kilkanaście tysięcy milicjantów, funkcjonariuszy Ochotniczej Rezerwy Milicji Obywatelskiej, Służby Bezpieczeństwa, służby więziennej czy nawet straży pożarnej, którzy zostali zmobilizowani i włączeni do działań. Tylko 17 grudnia w akcjach pacyfikacyjnych na ulicach kilku miast brało udział łącznie 4227 milicjantów i 540 członków ORMO. W ciągu sześciu dni zużyto też w sumie około 79 tysięcy sztuk środków chemicznych.

Ostatnim elementem mającym wpływ na kwestię nazwy robotniczych wystąpień jest zwykle liczba ofiar. Według oficjalnych danych na Wybrzeżu śmierć poniosło łącznie 45 osób, a 1165 zostało rannych. Czy są to straty pozwalające mówić o powstaniu? To zależy od punktu widzenia. Pozwolę więc sobie na następujące porównanie. Gdy w końcu 1987 r. na okupowanym przez Izrael zachodnim brzegu rzeki Jordan rozpoczęła się intifada, czyli „powstanie kamieni”, to już w styczniu 1988 r. – nie było jeszcze wtedy 40 śmiertelnych ofiar – prasa, radio i telewizja, nie tylko zresztą w Polsce, mówiły o palestyńskim powstaniu.

[srodtytul]Komitety strajkowe[/srodtytul]

O tym, jak będziemy nazywać jakieś wydarzenie, przynajmniej do pewnego stopnia, decydujemy sami. Niezależnie bowiem od takich czynników, jak skala i charakter wystąpień, wielkość sił użytych do pacyfikowania społecznego buntu, gwałtowność walk, liczba ofiar i wysokość strat materialnych, w ostatecznym rachunku także od naszego stosunku emocjonalnego do danego wydarzenia zależy to, jak je nazwiemy. Problem adekwatnego nazwania jakiegoś wydarzenia wcale nie jest zresztą błahy. Co więcej, trzeba się liczyć z tym, że znajdą się oponenci, którzy piętrzyć będą przeszkody i podnosić coraz to nowe wątpliwości.

Na przykład część historyków nie bez racji utrzymuje, że powstanie musi mieć zawczasu wyznaczony ośrodek kierowniczy, chociaż gdy nocą listopadową w 1830 roku wybuchało powstanie w Warszawie, takiego dowódczego ośrodka nie było.

W Grudniu także on nie istniał, ale przecież w czasie tragicznego tygodnia wykształciły się niezależne od władzy ośrodki kierownicze: Główny Komitet Strajkowy Miasta Gdyni oraz Ogólnomiejski Komitet Strajkowy w Szczecinie. Zwłaszcza ten ostatni, któremu w czasie strajku generalnego podlegało ponad 100 zakładów, stał się lokalnym ośrodkiem realnej władzy.

[srodtytul]Ranny „w drodze do pracy”[/srodtytul]

To, o czym napisałem powyżej, wcale nie znaczy, iż sam jestem do końca przekonany, że można i należy na określenie grudniowej tragedii używać nazwy „powstanie grudniowe”, jak sam to zaproponowałem 20 lat temu w artykule opublikowanym w tygodniku „Po prostu”. Moje dzisiejsze wątpliwości nie wynikają tylko z tego powodu, że propozycja ta spotkała się z dość ostrą krytyką merytoryczną wśród historyków. Moje wątpliwości pogłębiło to, że gdy przeglądałem podania o zapomogi, renty, odszkodowania i inne świadczenia skierowane do Komisji Odszkodowawczej przy Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej w Szczecinie, zauważyłem, iż wszystkie odwołujące się osoby zostały ranne – jak same to ujmowały – idąc z pracy i do pracy, wracając od rodziny czy ze sklepu z zakupami, ze szkoły lub od znajomych. Jedni pisali, iż czekali na autobus lub tramwaj, inni – że w pobliżu ulicznych zajść znaleźli się zupełnie przypadkowo. Nie udało mi się natrafić na choćby jedną osobę, która stwierdziłaby, że została ranna lub poszkodowana w inny sposób, gdy uczestniczyła w ulicznych demonstracjach czy starciach z „siłami porządkowymi”.

Doskonale rozumiem, że w tamtej konkretnej sytuacji wielu tych ludzi (zwłaszcza ci, którzy faktycznie uczestniczyli w ulicznych zajściach) nie mogło i nie chciało powiedzieć prawdy, gdyż po prostu obawiało się o bezpieczeństwo własne i swoich bliskich. Kłamali więc, by nie narazić się na zemstę ze strony aparatu represji. Ale z powodu składanych wtedy fałszywych zeznań dziś nie potrafimy powiedzieć, którzy z nich świadomie i aktywnie uczestniczyli w strajku, ulicznych manifestacjach i starciach z milicją i wojskiem, innymi słowy, którzy wystąpili przeciwko władzy komunistycznej, którzy zaś w szeroko rozumianym rejonie walk naprawdę znaleźli się przez przypadek.

Nie jest to kwestia bez znaczenia, zwłaszcza w kontekście znowelizowanej 24 kwietnia 1997 r. ustawy o kombatantach oraz niektórych osobach będących ofiarami represji wojennych i okresu powojennego obejmującej m.in. także część uczestników Grudnia ‘70. Aby jednak nabyć uprawnienia kombatanckie z tego tytułu, należy spełnić dwa warunki: wykazać się czynnym udziałem w – jak to ujęto – „wystąpieniu o wolność i suwerenność Polski” oraz udokumentować, że uczestnictwo w tych wydarzeniach spowodowało śmierć, ciężkie uszkodzenie ciała lub co najmniej na siedem dni daną osobę wyłączyło z normalnego życia.

Tymczasem większość kandydatów na kombatantów spełnia tylko jeden z tych warunków. Zaczęło się więc przykre i moralnie naganne zjawisko naginania własnych życiorysów do istniejących przepisów. Trudno to pochwalać, ale też trudno dziwić się ludziom niejednokrotnie żyjącym w ciężkich warunkach, którym każda forma materialnej pomocy może w istotny sposób poprawić położenie. Jednocześnie część uczestników grudniowych protestów sama zaczęła się dumnie nazywać powstańcami. Skoro bowiem niektórzy badacze skłonni są mówić o powstaniu, to jego uczestnicy – konsekwentnie – powinni być nazywani powstańcami.

[srodtytul]Patrząc na pożar KW...[/srodtytul]

Wyraźnie widać, iż mieliśmy wtedy do czynienia z czymś, co wyłamuje się z prostych, jednoznacznych ocen i stereotypowych ujęć. Nie jestem zresztą wcale przekonany, czy w ogóle można jednym słowem nazwać to wszystko, co zaszło w Grudniu ’70, skoro ówczesny konflikt rozgrywał się na kilku przynajmniej płaszczyznach. Bez wątpienia przecież część demonstrantów świadomie uczestniczyła w strajku o podłożu ekonomicznym wywołanym drastyczną podwyżką cen, a następnie w ulicznej manifestacji; wreszcie gdy doszło do gwałtownych walk, a zwłaszcza gdy padły strzały i w efekcie były pierwsze ofiary, wielu z nich zaangażowało się aktywnie w starcia z przedstawicielami „sił porządkowych”.

Byli i tacy, dla których protest od początku miał nie tylko charakter społeczno-ekonomiczny, ale również antykomunistyczny, antyrządowy, antyradziecki, a może i niepodległościowy i przez to niemal od razu nabierał cech insurekcyjnych.

Tego typu osoby nierzadko wywodziły się z rodzin o tradycji antykomunistycznej, wolnościowej, niepodległościowej, często po prostu akowskiej. Ale trudno też nie zauważyć, że w wielotysięcznych tłumach ludzi obserwujących płonące gmachy KW PZPR w Gdańsku i Szczecinie dominowali mniej czy bardziej przypadkowi obserwatorzy. Bez ryzyka błędu można powiedzieć, iż wielu (większość?)

tych ludzi patrzyło na te pożary ze zdziwieniem, niedowierzaniem, ale też często z satysfakcją, zadowoleniem, a niejednokrotnie i z radością.

[i] Jerzy Eisler[/i]

W Grudniu ‘70 mieliśmy do czynienia na pewno z czymś więcej niż wyłącznie z protestem o podłożu społeczno-ekonomicznym. Jeżeli nawet u swego zarania miał on tylko taki charakter, to wraz z upływem czasu nabierał cech insurekcji.

Takie zresztą były odczucia części uczestników i ówczesnych obserwatorów. Systematycznie pogłębiała się świadomość własnego buntu, następowała też obustronna eskalacja agresji, a w konsekwencji rosła groźba rozprzestrzenienia się krwawych walk na inne rejony kraju.

Pozostało jeszcze 95% artykułu
Historia
Co naprawdę ustalono na konferencji w Jałcie
Historia
Ten mały Biały Dom. Co kryje się pod siedzibą prezydenta USA?
Historia
Most powietrzny Alaska–Syberia. Jak Amerykanie dostarczyli Sowietom samoloty
Historia
Dlaczego we Francji zakazano publicznych egzekucji
Materiał Promocyjny
Konieczność transformacji energetycznej i rola samorządów
Historia
Tolek Banan i esbecy
Materiał Promocyjny
Sezon motocyklowy wkrótce się rozpocznie, a Suzuki rusza z 19. edycją szkoleń