Widać żal miał o to w duszy, bo trzy lata po śmierci wodza światowego proletariatu wygarnął towarzyszom jego zbrodnie. Oczywiście popełnione na komunistach, bo o milionach zwykłych ludzi było jakoś niezręcznie. Zwłaszcza że sam ich skazywał na Ukrainie, bo jak tu nie skazywać, kiedy towarzysz Stalin polecił. Ale przecież mniej ich skazał niż taki Beria. Dobry był człowiek z naszego Nikity.
Poza tym Nikita Siergiejewicz Chruszczow świetnie rozumiał mechanizmy materialistycznej dialektyki i determinizm historyczny tak twórczo rozwinięty i zastosowany w Kraju Rad. W swych pamiętnikach napisał na przykład w końcu 1939 roku, kiedy już zawarto sojusz z Hitlerem i razem z nim zbrojnie zajęto oraz podzielono Europę Środkową: „a teraz przyszła kolej na Finlandię...". Nie, że chciano napaść i zagrabić, bo była samotna i słaba. Po prostu: przyszła kolej.
Takie rzeczy dzieją się bowiem, zdaniem Nikity, najzwyklejszą pod słońcem koleją rzeczy.
Zwykłą koleją rzeczy było też ustawić na Kubie, tuż pod brzuchem USA, rakiety i wycelować je w największego wroga uniemożliwiającego wszechświatowe zwycięstwo komunizmu pod światłym kierownictwem spadkobierców Lenina. Oto pod koniec lat 40. Kraj Rad uzyskał bombę jądrową, w latach 50. rozbudował arsenał nuklearny i skonstruował rakiety balistyczne, a w 1961 roku potrafił wystrzelić człowieka taką rakietą w kosmos i dokonać na Nowej Ziemi (patrz nr 92) wybuchu nuklearnego o sile czterokrotnie większej od największego wybuchu amerykańskiego.
Miał więc Nikita siłę. Okazję stworzył Fidel Castro, zajmując w noc sylwestrową 1959 roku Hawanę. Mając siłę i okazję, normalną koleją rzeczy, jak wielcy carowie i jeszcze więksi przywódcy bolszewików, poszedł Nikita na całość.
Cud, że żaden z czterech sowieckich okrętów podwodnych na Atlantyku nie odpalił rakiety z głowicą atomową.