„Stalin” uwiązł w wyrzutni

Trzy z pięciu największych katastrof morskich w dziejach miały miejsce w ostatnich miesiącach II wojny światowej na Bałtyku, w trakcie ewakuacji ludności niemieckiej z Prus Wschodnich obleganych przez Armię Czerwoną.

Publikacja: 19.11.2011 00:01

Kolumna jeńców niemieckich na moście w Toruniu, luty 1945 roku

Kolumna jeńców niemieckich na moście w Toruniu, luty 1945 roku

Foto: AKG/East News

Tragiczne losy „Goi", „Wilhelma Gustloffa" i „Steubena" zaciemniają jednak ogólny obraz wielkiej i skomplikowanej operacji, która pozwoliła przemieścić na zachód ponad 2 miliony ludzi. Mimo poniesionych ofiar ogólny stosunek strat – pisze brytyjski autor Prit Buttar w wydanej w Polsce kilkanaście dni temu książce „Pole walki Prusy. Szturm na niemiecki front wschodni 1944 – 1945" (Rebis, Poznań 2011) – okazał się zadziwiająco niski – nie przekroczył 0,5 proc.

Powodzenie operacji pod kryptonimem „Hannibal" w dużej mierze było zasługą 46-letniego kontradmirała Konrada Engelhardta, który opracował plany ewakuacyjne. Oficjalny rozkaz przygotowania tych planów – czyli wysłania drogą morską cywilów i wojska z rejonu wschodniego Bałtyku – otrzymał 15 stycznia 1945 r. od wielkiego admirała Karla Dönitza, naczelnego dowódcy Kriegsmarine.

Plany jednak planami, a Engelhardt nie mógł zarządzić ewakuacji bez rozkazu Dönitza, ten zaś doskonale wiedział, że nigdy nie zgodziłby się na to Führer. Przygotowania ewakuacyjne sabotował też komisarz obrony Rzeszy Erich Koch, nakazując statkom 1. Szkolnej Dywizji Okrętów Podwodnych natychmiastowe opuszczenie portu w Piławie. Na szczęście dowódca tej dywizji, komandor Fritz Poske zignorował rozkaz Kocha, utrzymując, że jest odpowiedzialny wyłącznie przed dowódcami marynarki wojennej i przed nikim więcej. Po konsultacji ze sztabem Kriegsmarine zostało ustalone, że po otrzymaniu z Kilonii hasła „Hannibal" statki wyjdą w morze, zabierając ze sobą tak wielu rannych i uchodźców, jak to tylko będzie możliwe. I 21 stycznia, po otrzymaniu meldunków o narastaniu tłumów uchodźców w Gdańsku, Gdyni i Piławie, Dönitz – czytamy – „rzucił swój autorytet na szalę i zaaprobował rozpoczęcie operacji »Hannibal«". Do ewakuacji użyto przede wszystkim wielkich jednostek służących dotąd za koszary dla załóg podwodnych dywizji szkoleniowych. Mogły one zabrać na pokład bardzo wiele osób, ale potrzeby i tak wielokrotnie przekraczały możliwości. W styczniu na transport morski oczekiwało już 100 tysięcy ludzi, szansę ewakuacji miał co piąty z nich.

Odnośnie do wielokroć kwestionowanego prawa do atakowania przez sowieckie okręty i samoloty statków z niemiecką ludnością cywilną Prit Buttar w „Polu walki Prusy" zachowuje rzadki umiar i rozsądek, pisząc m.in.: „»Gust-loff« był statkiem uzbrojonym – nawet jeśli oznacza to jedynie dwa poczwórne karabiny przeciwlotnicze. Ponadto przewoził znaczną liczbę personelu marynarki wojennej. Nie pomalowano go w barwy statku szpitalnego, a ponieważ była to jego pierwsza morska podróż od 1940 roku, nie można było oczekiwać, że Marinesko rozpozna jego sylwetkę – szczególnie w ciemną, śnieżną noc. Niezależnie od tego, jak wielkie straty w ludziach przyniosła ta tragedia, wydaje się, że atak okrętu podwodnego był tu uzasadniony. Podobnie uzbrojony był »Steuben«, któremu przeznaczono rolę statku do transportu rannych, a nie statku szpitalnego. W tym przypadku także w ciemną zimową noc jego identyfikacja była niemożliwa. Niezależnie od tego już w lipcu 1941 roku Związek Radziecki jasno stwierdził, że traktuje statki szpitalne jako zwyczajne cele i nie zamierza powstrzymywać się od ich atakowania".

W kontekście tego ostatniego zdania wszelkie deliberowanie o tym, czy działania dowodzącego okrętem podwodnym S-13 kapitana Aleksandra Marineski spełniają definicję zbrodni wojennych, nie mają sensu. Nawiasem mówiąc, z czterech torped wystrzelonych przez sowiecki okręt w kierunku „Gustloffa" do celu doszły trzy. Na tych stalowych cygarach jeden z marynarzy

napisał hasła: „Za ojczyznę", „Za naród radziecki", „Za Leningrad". Czwarta torpeda uwięzła w wyrzutni, wywołując – zanim ją bezpiecznie wydobyto – stan alarmowy na pokładzie okrętu. Miała wypisane hasło: „Za Stalina". Nie dlatego jednak kapitan Marinesko w październiku 1945 r. został zwolniony ze służby w marynarce wojennej Związku Sowieckiego. A spodziewać się mógł

raczej nagród i zaszczytów, bo to on zatopił i „Wilhelma Gustloffa", i „Steubena". Tymczasem oskarżono go o kradzież własności państwowej i spędził wiele lat w obozie pracy na Syberii. Tytuł Bohatera Związku Radzieckiego otrzymał w 1990 roku. Pośmiertnie.

Więcej szczęścia miał sprawca tragedii „Goi" – kapitan trzeciej klasy Wiktor Konowałow, który 16 kwietnia 1945 r. o godzinie 23.52 wystrzelił ze swego okrętu torpedy w stronę największego statku, jaki znajdował się w płynącym z Helu w kierunku Danii konwoju. Na skutek wybuchu torped i utonięcia w lodowatej morskiej wodzie zginęło wówczas ponad 6 tysięcy ludzi. Konowałow od razu odznaczony został tytułem Bohatera Związku Radzieckiego. Dowodzony przez niego okręt pozostawał w czynnej służbie aż do 1971 roku, potem po rozmontowaniu jego kiosk stał się częścią pomnika postawionego na Łotwie, w porcie Lipawa. W 1995 r. przeniesiony został do parku Zwycięstwa w Moskwie.

Konrad Engelhardt pod koniec wojny trafił do niewoli brytyjskiej, z której wypuszczono go w grudniu 1946 r. W 1965 r. został członkiem Forschungsstelle Ostsee (Instytutu Badania Morza Bałtyckiego). Zmarł w roku 1973.

Krzysztof Masłoń, krytyk literacki „Rzeczpospolitej" k.maslon@rp.pl

Tragiczne losy „Goi", „Wilhelma Gustloffa" i „Steubena" zaciemniają jednak ogólny obraz wielkiej i skomplikowanej operacji, która pozwoliła przemieścić na zachód ponad 2 miliony ludzi. Mimo poniesionych ofiar ogólny stosunek strat – pisze brytyjski autor Prit Buttar w wydanej w Polsce kilkanaście dni temu książce „Pole walki Prusy. Szturm na niemiecki front wschodni 1944 – 1945" (Rebis, Poznań 2011) – okazał się zadziwiająco niski – nie przekroczył 0,5 proc.

Powodzenie operacji pod kryptonimem „Hannibal" w dużej mierze było zasługą 46-letniego kontradmirała Konrada Engelhardta, który opracował plany ewakuacyjne. Oficjalny rozkaz przygotowania tych planów – czyli wysłania drogą morską cywilów i wojska z rejonu wschodniego Bałtyku – otrzymał 15 stycznia 1945 r. od wielkiego admirała Karla Dönitza, naczelnego dowódcy Kriegsmarine.

Plany jednak planami, a Engelhardt nie mógł zarządzić ewakuacji bez rozkazu Dönitza, ten zaś doskonale wiedział, że nigdy nie zgodziłby się na to Führer. Przygotowania ewakuacyjne sabotował też komisarz obrony Rzeszy Erich Koch, nakazując statkom 1. Szkolnej Dywizji Okrętów Podwodnych natychmiastowe opuszczenie portu w Piławie. Na szczęście dowódca tej dywizji, komandor Fritz Poske zignorował rozkaz Kocha, utrzymując, że jest odpowiedzialny wyłącznie przed dowódcami marynarki wojennej i przed nikim więcej. Po konsultacji ze sztabem Kriegsmarine zostało ustalone, że po otrzymaniu z Kilonii hasła „Hannibal" statki wyjdą w morze, zabierając ze sobą tak wielu rannych i uchodźców, jak to tylko będzie możliwe. I 21 stycznia, po otrzymaniu meldunków o narastaniu tłumów uchodźców w Gdańsku, Gdyni i Piławie, Dönitz – czytamy – „rzucił swój autorytet na szalę i zaaprobował rozpoczęcie operacji »Hannibal«". Do ewakuacji użyto przede wszystkim wielkich jednostek służących dotąd za koszary dla załóg podwodnych dywizji szkoleniowych. Mogły one zabrać na pokład bardzo wiele osób, ale potrzeby i tak wielokrotnie przekraczały możliwości. W styczniu na transport morski oczekiwało już 100 tysięcy ludzi, szansę ewakuacji miał co piąty z nich.

Historia
Zaprzeczał zbrodniom nazistów. Prokurator skierował akt oskarżenia
Materiał Promocyjny
Z kartą Simplicity można zyskać nawet 1100 zł, w tym do 500 zł już przed świętami
Historia
Krzysztof Kowalski: Kurz igrzysk paraolimpijskich opadł. Jak w przeszłości traktowano osoby niepełnosprawne
Historia
Kim byli pierwsi polscy partyzanci?
Historia
Generalne Gubernatorstwo – kolonialne zaplecze Niemiec
Materiał Promocyjny
Big data pomaga budować skuteczne strategie
Historia
Tysiąc lat polskiej uczty
Materiał Promocyjny
Polscy przedsiębiorcy coraz częściej ubezpieczeni