Ruina dziennikarstwa

„Dożyjemy może jeszcze chwili, że dzienniki będą ilustrowały domy publiczne, kieszonkowych złodziei, ulicznych hyclów, żony uciekające od mężów, wszechświatowe kurtyzanki czy też przerwane schadzki miłosne, sztuczne poronienia”. To nie obraz obecnej warszawskiej prasy, to wizja „Przeglądu Tygodniowego” z roku 1883

Aktualizacja: 18.03.2012 09:21 Publikacja: 18.03.2012 08:25

Roznosiciele gazet strajkują w 1905 roku. Powód – nieistotny, natomiast ważna profesja – otóż te dzi

Roznosiciele gazet strajkują w 1905 roku. Powód – nieistotny, natomiast ważna profesja – otóż te dzieciaki (bo młodzieży było najwięcej) przyczyniały się do zwiększania sprzedaży, wykrzykując najbardziej krwawe cytaty z aktualnego numeru

Foto: Fotopolska

Postanowiłem napisać varsaviana o stołecznych gazetach, ale nie da się. Rys historyczny zająłby kilka stron, bo nawet w zdawkowej z konieczności „Encyklopedii Warszawy" wyliczanie miejscowych tytułów prasowych zajęło trzy bite kartki. Warto więc tylko wiedzieć, że pierwsze periodyczne pismo mieliśmy już w 1661 roku, kiedy to podczas Sejmu ukazywały się numery „Merkuriusza Polskiego", a od 1729 regularnie drukowano „Nowiny Polskie".

No i w tym okresie zaczęła się konkurencja, niezdrowa. Jezuici donieśli na pijarów. A rzecz wyglądała następująco – otóż około 1750 roku prawo wydawania gazet w języku polskim miał wyłącznie ten drugi zakon, i to ku utrapieniu jezuitów. Więc znaleźli oni jakiś straszny błąd będący obrazą majestatu, a polegający na podaniu złej daty urodzin królewny Kunegundy. I pobiegli do kancelarii króla Augusta III Sasa, gdzie zachowali się jak całkiem współcześni TW. W efekcie pijarów pozbawiono wspomnianego przywileju, który oczywiście przeszedł na skarżących. Ale ci niedługo cieszyli się ze zwycięstwa, bo po niecałym ćwierćwieczu ich zakon został skasowany. Taką historię, robiącą spore wrażenie, przytoczyła ponad 100 lat temu jedna ze stołecznych gazet.

Jak więc widać, emocje towarzyszące wydawaniu warszawskiej prasy są ciekawsze i więcej mówiące od prostej wyliczanki tytułów. Z dawnych zapisków wyłania się jeszcze jedna kwestia – w błędzie tkwią ci, którzy sądzą, iż zdziczenie gazet to wymysł naszych czasów.

Krwi!

„Skandal we wszelakiej formie, wykradanie tajemnic rodzinnych, rozmazywanie potworności i zbrodni, schlebianie poglądom tłumów (...) dziennikarstwo nasze marnieje" – to narzekania felietonisty sprzed 130 lat, który opatrzył swe dzieło tytułem – „Ruina dziennikarstwa". W tym czasie jako klasyczny przykład takiego stanu rzeczy przytaczano historyjkę z czasów zmagań niemiecko-francuskich. Otóż sympatia mieszkańców stolicy była po stronie tych ostatnich, więc „zmyślano podczas wojny 1870 roku nieszczęśliwe dla Prusaków zwroty, nawet wtedy, gdy ci już wchodzili do Paryża".

Manipulacje gazetowe trwają do dziś i w gruncie rzeczy są takie same, jak to dawniej bywało, a co ciekawsze, powstają w podobny sposób. Taki podręcznikowy przykład pochodzi z 1929 roku, kiedy to reporter „Robotnika" odkrył w nowojorskiej, polskojęzycznej gazetce kryminalną anegdotkę o służącej – Murzynce, która poderżnęła gardło córeczce państwa Dorfman. Zestawił to z rewelacją „Naszego Głosu", będącego popołudniową mutacją warszawskiego „Naszego Przeglądu". A ukazała się tam opowieść o tym, jak w „powiecie Skole, Małopolska Wschodnia" Katarzyna Hryćko poderżnęła w Walentynowie gardło trzyletniej córeczce państwa Dorfman". Reporter „Robotnika" wytykał – „Nie pofatygowano się nawet na tyle, by zmienić nazwisko!". Dziś też się nie fatygują.

Powiedzenie, że nic tak nie ożywia gazety jak dobry nieboszczyk – ma przedwojenne korzenie, a osoby piszące o tym nie ponoszą ujmy na honorze. I to nawet wtedy, gdy mówiąc żargonowo – przegną. Jeden z najbardziej leciwych stołecznych dziennikarzy, z jakim miałem przyjemność pracować, mawiał często – co ty się przejmujesz, do wieczora w tę gazetę będą śledzie zawinięte. Natomiast jeszcze pod koniec lat 60. ubiegłego wieku, ówczesny redaktor naczelny „Kuriera Polskiego" wykrzykiwał w sekretariacie – „Krwi, krwi", bo nic tak nie ożywiało...

Legli w grobach

Znany publicysta Aleksander Świętochowski pisujący pod pseudonimem Poseł Prawdy, zidentyfikował na początku zeszłego stulecia „Mocarstwo szóste, czyli kłamiące". Był wizjonerem – „Walka o byt między pismami codziennymi pobudziła je do nadzwyczajnych wysiłków (...) Doprawdy prasa warszawska powinna by zająć się usunięciem ze swych kolumn tego igrzyska, z którego raz uśmiać się można, ale które ciągle powtarzane, wstręt sprawia".

Po upadku komuny w 1989 roku, gdy mieliśmy już komercjalizację mediów, nastąpiło rozwarstwienie zawodu – obok dziennikarzy pojawili się pracownicy medialni, przerabiający serwisy prasowe, posiłkujący się Internetem i gotowi na wszystko, by zarobić tylko parę groszy. Nie wierzą, że jeszcze 20 – 30 lat temu dziennikarze zarabiali równowartość trzech średnich krajowych. A przed I wojną światową to szkoda gadać – „w »Kurierze Warszawskim« płacono po 5 kopiejek od wiersza. Wystarczyło napisać 20 wierszy, aby zarobić rubla, za który można było w owe czasy spokojnie i dostatnio dzień przeżyć".

Jakiś czas temu powstało w Warszawie ciało nazywające się Radą Etyki Mediów. Organ ten, gdyby chciał rzetelnie pracować, powinien działać całą dobę, dozorując wszelkie informacje. Jak mi opowiadano, nie tak dawno zajął się zaparciem stolca, czyli dość odrażającą reklamą środków przeczyszczających. I po co? – mediów już się nie przeczyści. Utwierdziła mnie w tym reklama prasowa z drugiej połowy lat 30., jaką odnalazłem w jednej ze stołecznych gazet. Jak mnie przed laty zapewniali leciwi żurnaliści, przed wojną przygotowywaniem takich inseratów zajmowali się przeważnie dziennikarze. Wtedy zioła doktora Lauera nikogo nie odrzucały, a i dziś obrzydliwość tak spowszedniała, że miast ją napiętnować, ignorujemy.

W 1916 roku „Nowa Gazeta" utyskiwała na „nizki poziom prasy warszawskiej", dodając, że „w ostatniem dwudziestoleciu zniknęli z widowni ludzie, którzy dawniej trzymali w pewnych karbach prasę i opinię warszawską, tworzyli groble przeciw zalewowi brudu i kłamstwa (...) legli w grobach".

Wcześniejsze varsaviana Rafała Jabłońskiego można znaleźć pod adresem www.zyciewarszawy.pl/varsaviana

Postanowiłem napisać varsaviana o stołecznych gazetach, ale nie da się. Rys historyczny zająłby kilka stron, bo nawet w zdawkowej z konieczności „Encyklopedii Warszawy" wyliczanie miejscowych tytułów prasowych zajęło trzy bite kartki. Warto więc tylko wiedzieć, że pierwsze periodyczne pismo mieliśmy już w 1661 roku, kiedy to podczas Sejmu ukazywały się numery „Merkuriusza Polskiego", a od 1729 regularnie drukowano „Nowiny Polskie".

No i w tym okresie zaczęła się konkurencja, niezdrowa. Jezuici donieśli na pijarów. A rzecz wyglądała następująco – otóż około 1750 roku prawo wydawania gazet w języku polskim miał wyłącznie ten drugi zakon, i to ku utrapieniu jezuitów. Więc znaleźli oni jakiś straszny błąd będący obrazą majestatu, a polegający na podaniu złej daty urodzin królewny Kunegundy. I pobiegli do kancelarii króla Augusta III Sasa, gdzie zachowali się jak całkiem współcześni TW. W efekcie pijarów pozbawiono wspomnianego przywileju, który oczywiście przeszedł na skarżących. Ale ci niedługo cieszyli się ze zwycięstwa, bo po niecałym ćwierćwieczu ich zakon został skasowany. Taką historię, robiącą spore wrażenie, przytoczyła ponad 100 lat temu jedna ze stołecznych gazet.

Historia
Telefony komórkowe - techniczne arcydzieło dla każdego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Historia
Paweł Łepkowski: Najsympatyczniejszy ze wszystkich świętych
Historia
Mistrzowie narracji historycznej: Hebrajczycy
Historia
Bunt carskich strzelców
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Historia
Wojna zimowa. Walka Dawida z Goliatem