Jeśli nie martwi to autora, to również dlatego, że zbudował swą książkę na szczególnym fundamencie. W teorii jest nim pragmatyzm, chęć minimalizowania strat. Zychowicz zapewnia, że nie pisał jej jako antykomunista ani germanofil. Dlaczego jednak, gdy opisuje rozkaz Rydza-Śmigłego, aby nie atakować wkraczających na wschodnie tereny Sowietów, nagle tak bardzo się oburza? Z punktu widzenia minimalizowania strat to decyzja racjonalna. Tyle że jako wyznawca Józefa Mackiewicza Zychowicz uważa komunizm za zło absolutne i podporządkowuje temu przekonaniu wszystkie inne wartości.
To dlatego stawia znak równości między wydumanym paktem Ribbentrop-Beck z 1939 r. a prawdziwym paktem Majski-Sikorski z roku 1941. W rzeczywistości symetrii nie ma tu żadnej – i tu, i tu paskudny totalitaryzm, ale z Sowietami dogadaliśmy się nie po to, aby kogoś wspólnie napadać, ale aby się bronić przed Hitlerem, a przy okazji wyciągnąć setki tysięcy Polaków z łagrów. Symetria byłaby wtedy, gdyby w roku 1939 Rydz-Śmigły i Beck dogadali się z Moskwą, że zaatakują wspólnie Niemcy. Nic takiego się nie stało. Dla Zychowicza jednak pakty z III Rzeszą i stalinowską Rosją mają zupełnie różny ciężar gatunkowy.
W efekcie prowadzi go to w miejsca, w których nie powinien się znaleźć. Książka jest emocjonalnym pamfletem, więc łatwo ją jeszcze uprościć na potrzeby różnych środowisk. Już niedługo dowiemy się, że polska prawica zdemaskowała się jako profaszystowska, antysemicka. Nie pomogą tłumaczenia, że chodzi o wizję ratowania Żydów pod skrzydłami sojuszu z Hitlerem. To łatwe do podważenia, bo musielibyśmy brać choć pośredni udział w zbrodniach. Przykro mi, ale słabszy ryzykuje więcej – nawet w teoretycznej debacie.
Zarazem książka ta jest też prezentem oferowanym Niemcom. Teza, że Hitler mógł być wykorzystany do zbożnego celu, gdyby nie zdradzieckie brytyjskie gwarancje i ich przyjęcie przez Becka, to krok w kierunku uznania Anglii i Polski za współwinnych wojny. Nawet jeśli ostateczna myśl Zychowicza jest inna: wojna i tak by wybuchła, ale mogła by się toczyć na korzystniejszych dla Polaków warunkach.
Skądinąd rozważania o „perfidnej Anglii" uważam za groteskowe. Londyn był egoistyczny, ale próbował powstrzymać Hitlera, a dopiero gdyby to się nie udało, ewentualnie powalczyć z nim przez moment polskimi rękami. W ostateczności rozwiązaniem alternatywnym było wycofanie się Anglików z kontynentu i zostawienie go Hitlerowi. W takim przypadku nawet scenariusz Zychowicza kończyłby się na zdominowaniu wschodniej Europy przez Hitlera, z którym zostalibyśmy po rozbiciu Sowietów sam na sam. Ale nasz autor, jak propaganda III Rzeszy, wskazuje na polskie ruiny i mówi: „Anglio, to twoje dzieło".
Jest coś jeszcze. Zychowicz chętnie cytuje Rafała A. Ziemkiewicza, który ogłasza kategorycznie: „Wódz zasługuje na szacunek, kiedy wygrywa bitwę". To się odnosi do Becka, który się tak szpetnie pomylił, ale przecież tak naprawdę można to odnieść do każdego polskiego przywódcy. Żaden bowiem nie zdałby tego egzaminu, włącznie z Józefem Piłsudskim, który zanim wygrał Bitwę Warszawską, tułał się przez lata jako rycerz takich przegranych spraw jak rewolucja 1905 r. czy legiony. Tego egzaminu nie zdałby także, choć nie w sensie militarnym, Roman Dmowski, twórca wielkiego politycznego obozu, który nie rządził samodzielnie choćby przez jeden dzień.
Pedagogika wstydu bis
W stosunku do historii, szczególnie polskiej, takie kryteria mają sens średni. W ostatnim „Uważam Rze Historia" Ziemkiewicz przedstawił na dodatek swoją wersję historii Polski. Na miejsce starego mitu: byliśmy zawsze po słusznej stronie, proponuje nowy: byliśmy zawsze oszukiwani. Ta wizja Polaków stale walczących nie we własnym interesie to element pedagogiki wstydu.
Mamy się wstydzić swojej naiwności i głupoty. Z jednej strony wielki nauczyciel z Czerskiej będzie nas tłukł po głowie antysemityzmem i wielowiekowym zacofaniem. Z drugiej Ziemkiewicz z Zychowiczem będą nas piętnowali jako nieuleczalnych naiwniaków. Przykład komplikacji ważących na decyzjach Becka pokazuje, że jest to schemat. Jak każdy schemat zdradliwy i łatwy do nadużycia.
Rozumiem, że ma to być lek na mesjanistyczne zaczadzenie polskiej prawicy, zbyt często rozczulającej się nad sobą i Polakami. Ale w tak schematycznej postaci lekarstwo wydaje mi się gorsze od choroby – koncentrowanie się wyłącznie na własnych wadach jest bardziej destrukcyjne niż permanentny zachwyt nad własnymi moralnymi przewagami.
Kiedy czytam, jak Sławomir Cenckiewicz dworuje sobie językiem „Wyborczej" z „pobożnych patriotów", zastanawiam się, czy ci surowi sędziowie nie powinni zacząć od siebie. Powtórzę: ryzyko niepożądanych konsekwencji warto by może ponieść, gdyby efektem było odkrycie bezsporne, scenariusz nie do zakwestionowania. Można jednak odnieść wrażenie, że te rozważania służą jednemu – kolejnej mitologii, mającej mniej wspólnego z rzeczywistością, a dużo szkodliwszej niż poprzednia.
Piotr Zychowicz
"Pakt Ribbentrop-Beck, czyli jak Polacy
mogli u boku III Rzeszy pokonać Związek Sowiecki"
Dom Wydawniczy Rebis