Nie brakuje przesłanek, że CIA już na październikowym konklawe 1978 r. zakulisowo wspierała kandydaturę Karola Wojtyły, posługując się wpływowymi w Watykanie kręgami Opus Dei i Zakonu Kawalerów Maltańskich. Blisko Opus Dei orbitował wiedeński kardynał Franz König, główny rozgrywający na konklawe, zarazem sprężyna napędowa kandydatury Wojtyły. Wybór Polaka na papieża 16 października 1978 r., w czasach tzw. zimnej wojny, CIA przyjęła z entuzjazmem, a jej wicedyrektor Vernon Walters z radości zacierał ręce: „Sowieci przegrali bitwę. Człowiek ze Wschodu, z największego kraju katolickiego, system zna lepiej niż ktokolwiek z nas na Zachodzie". A czyż nadanie Opus Dei, silnie antykomunistycznej organizacji katolickiej, obecnej w ponad 100 krajach, rangi prałatury Jego Świątobliwości, o co ta od dawna zabiegła, oraz wyniesienie na ołtarze jej założyciela, ojca Escrivy, nie było osobistym podziękowaniem Jana Pawła II za wsparcie na konklawe?
Polak na Tronie Piotrowym
Po drugiej stronie żelaznej kurtyny, w moskiewskiej centrali komunizmu, zrozumiano zagrożenie. Radziecki ambasador w Polsce rzucił gorzką drwinę pod adresem rządzących w Warszawie spadkobierców Marksa i Lenina, że „w PRL przez 30 lat budowania socjalizmu udało się jako jedyną sensację na skalę światową wyprodukować papieża". Zaraz po wyborze Karola Wojtyły twardogłowy szef partii i państwa NRD Erich Honecker płakał w rękaw naczelnemu komuniście bloku radzieckiego Leonidowi Breżniewowi, że „zanosi się na utratę komunistycznej Polski". Nie bez powodu na Kremlu też marszczono starcze czoła. Komunistyczna wierchuszka w geriatrycznym wieku z obawami przyglądała się, jak na Tronie Piotrowym zasiadł wojownik. Pokojową Ostpolitik poprzednika, Pawła VI, która prymasowi Wyszyńskiemu przysparzała wypieków na twarzy, złożył do grobu.
Rok po wyborze Jan Paweł II jako pierwszy papież w dziejach zjawił się w Białym Domu. Rozmowę z nim prezydent Jimmy Carter rozpoczął od polskiego „Niech będzie pochwalony", a po zakończeniu wizyty określił ją jako „spotkanie polskiego katolika z baptystą z Georgii". Rezultat spotkania: w ciągu dwóch lat uruchomiono bezpośrednie łącze telefoniczne prezydenta USA z papieżem. Jeszcze owocniej przebiegły w Waszyngtonie rozmowy z antykomunistycznym jastrzębiem polskiego pochodzenia Zbigniewem Brzezińskim. Doradca Cartera ds. bezpieczeństwa narodowego pod dachem swojego domu i przy barszczu z uszkami konferował z dostojnym gościem „jak Polak z Polakiem". Obydwaj świetnie się rozumieli. „Wybrałeś mnie na konklawe", zażartował papież. „A ty teraz do mnie przyleciałeś, by podziękować", dopowiedział żartobliwie Brzeziński. Pomimo swoistej lekkości spotkanie zdominował temat ciężkiego kalibru: „Jak doprowadzić do implozji komunistyczny system?".
To wyzwanie papież podjął już, gdy pół roku wcześniej przybył do Polski. Historyczne słowa z placu Zwycięstwa (obecnie: plac Józefa Piłsudskiego) w Warszawie wygłoszone 2 czerwca 1979 r. „Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi. Tej ziemi", wybrzmiały niczym program polityczny. Miliony rodaków na mszach i ulicach zamieniły wizytę w triumfalny pochód papieża. Pobyt w ojczyźnie okazał się uwerturą do narodzin wielomilionowej Solidarności, antykomunistycznej opozycji, zarazem wrzodu na ciele bloku radzieckiego. Powiązania między Solidarnością a Kościołem przypominały te między tlenem a wodorem. Lider ruchu, Lech Wałęsa, dysponował bezpośrednim łączem do Watykanu. I w osobie swojego spowiednika księdza Jankowskiego, i sekretarza Episkopatu abp. Bronisława Dąbrowskiego.
Zamach na prezydenta Ronalda Reagana dokonany przez Johna Hinkleya Jr. przed hotelem Hilton w Waszyngtonie 30 marca 1981 r.