W weekend z naszą redakcją skontaktował się Jerzy Adamuszek, podróżnik, który od wielu lat mieszka w Kanadzie. Przeczytał w „Rzeczpospolitej" artykuł na temat Muzeum Ulmów w Markowej, które poświęcone będzie pamięci Polaków ratujących Żydów. Opowiedział fascynującą historię księdza, który w czasie wojny ratował Żydów, a potem został zgładzony przez Niemców.
Za pośrednictwem czytelnika skontaktowaliśmy z Milą Sandberg-Mesner, 93-letnią mieszkanką Kanady. Sama dzięki ks. Ludwikowi Peciakowi przeżyła wojnę, a teraz robi wszystko, aby pośmiertnie został uhonorowany medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata.
– Nawet jeżeli się nie uda, uważam, że pamięć o tym człowieku nie powinna zaginąć – mówi nam pani Mila. Od 2013 r. na jej wniosek sprawę księdza bada Instytut Yad Vashem w Jerozolimie, który przyznaje dyplomy i medale Sprawiedliwych.
Informacji na temat księdza jest bardzo mało, każda relacja, wspomnienie o nim może pomóc w upamiętnieniu tego, co zrobił. – Przez kilka lat badań udało się zebrać informacje na temat około tysiąca księży w Polsce, którzy w czasie Holokaustu z narażeniem życia ratowali ludność żydowską. Ok. 30 z nich za tę pomoc zostało zamordowanych – mówi „Rzeczpospolitej" ks. dr Paweł Rytel-Andrianik, rzecznik episkopatu.
Amelia Sandberg (takie nazwisko nosiła w czasie wojny) pochodzi z przedwojennych Kresów, wychowała się w Zaleszczykach nad Dniestrem (dzisiaj na Ukrainie), wówczas blisko granicy Rzeczypospolitej z Rumunią. Kilka miesięcy po wybuchu wojny przeniosła się z rodziną do Kołomyi. W lutym 1942 r. Niemcy zamknęli ich w getcie. „10 października 1942 r. SS-mani z psami otoczyli getto i przystąpili do jego likwidacji" – napisała we wspomnieniach. Panią Amelię wraz z bliskimi Niemcy wepchnęli do bydlęcych wagonów. – Mieliśmy pojechać do obozu śmierci w Bełżcu. Nie mieliśmy złudzeń, że jedziemy na śmierć – wspomina. Amelii wraz z siostrą Lolą i kuzynką Jasią udało się uciec z wagonu przez dziurę po wyrwanej desce.