W swojej najnowszej książce „Romanowowie" ukazuje pan dynastię władającą Rosją przez ponad trzy wieki jako najskuteczniejszych budowniczych imperium od czasów podbojów Czyngis-chana. Jednocześnie podkreśla pan, że od samego początku jej istnienia nad losem tej dynastii wisiała klątwa. Czy bez Romanowów udałoby się Rosjanom zbudować imperium ciągnące się od Bałtyku aż po Morze Czukockie?
Nie da się ukryć, że Romanowowie byli niezwykle skutecznymi budowniczymi supermocarstwa, które swoimi rozmiarami można porównać jedynie do państwa stworzonego przez Aleksandra Wielkiego lub Czyngis-chana. Należy jednak podkreślić, że w przeciwieństwie do krwawego władcy Mongołów nie nieśli oni zniszczenia i śmierci, ale postawili sobie bardzo ambitne zadanie szerzenia kultury rosyjskiej i wiary prawosławnej na olbrzymich obszarach Azji, do których wcześniej nie dotarła cywilizacja. Nie można natomiast powiedzieć, że była jakaś wyjątkowa klątwa, która wisiała nad tym rodem od samego początku. O pechu tej rodziny można mówić dopiero od chwili, kiedy terrorysta zabił w zamachu bombowym cara Aleksandra II.
Pańska książka ukazuje dwór carski jako hermetycznie odizolowane od reszty świata środowisko pełne intryg i walki pomiędzy poszczególnymi koteriami pragnącymi uzyskać posłuch u władcy. Odnosi się wrażenie, że w rodzinie Romanowów nikt nie umierał śmiercią naturalną. Ojcowie zabijają synów, przemoc jest na każdym kroku, życie dworzan i rodziny panującej ocieka seksem i skandalami, o jakich nie słyszano nawet w Wersalu. Czy nie jest to obraz mocno przejaskrawiony i ukształtowany poprzez liberalny, zachodni sposób oceny klasy rządzącej?
Nie, zdecydowanie nie. Oczywiście, na innych dworach też było wiele przemocy i intryg, ale stosunki panujące na dworze carskim miały wyjątkowy charakter. Ukształtowały je obyczaje przejęte z dworu chanów mongolskich oraz cesarzy bizantyjskich. To było miejsce w sposób szczególny przesiąknięte matactwem, zawikłanymi machinacjami, grami politycznymi i nienawiścią. Specyfika tego miejsca pozostała do dzisiaj. Współcześnie relacje obowiązujące na Kremlu opierają się na tych samych zasadach – nieustannej walce silnych osobowości oraz całkowitym braku zasad w dążeniu do celu.
Jak pan jako historyk brytyjski postrzega burzliwe relacje polskie-rosyjskie? My, Polacy, zawsze uważamy siebie za ofiary rosyjskiego imperializmu, a Rosjanie nie mogą się pogodzić z tym, że Polacy jako jedyny naród w historii nie tylko zajął Moskwę, bo to udało się także Napoleonowi, ale faktycznie rządził tym państwem z Kremla. Czy z perspektywy Londynu dostrzega pan szansę na prawdziwe pojednanie i współpracę Polaków i Rosjan jako sojuszników zdolnych do zgody i przyjaźni?