Dokładnie 60 lat temu, 7 października 1959 r., miejsce miał tzw. cud na Nowolipkach. Na wieży kościoła św. Augustyna na warszawskim Muranowie wierni dostrzegli postać Matki Boskiej.
Pierwsza dostrzegła ją tam 12-letnia dziewczynka. Jeszcze tego samego dnia wieczorem pod kościołem zebrały się tłumy ludzi. Dziwna poświata pojawiała się przez kilka następnych tygodni i przyciągała setki ludzi. Miejscowy proboszcz wydał oświadczenie, że to zjawisko zupełnie naturalne. Kuria podtrzymała to stanowisko, ale to nie pomogło. Doszło do tego, że dziennie przewijało się pod kościołem nawet 20 tys. ludzi, którzy ściągali niekiedy z daleka. Nocowali koło kościoła, śpiewali, modlili się, a nawet liczyli na cudowne uzdrowienie.
Jak reagowały na to komunistyczne władze?
Stalinizm minął, ale księża nadal bali się masowych niekontrolowanych zgromadzeń wiernych, a Służba Bezpieczeństwa i milicja też działały według starych schematów. Wszystkiemu miał być winny kler. Niemniej przez pierwsze dni władza starała się to ignorować. Tłumy były jednak tak duże, że trzeba było wprowadzić specjalną organizację ruchu. Zaktywizowała się milicja, a strażakom kazano pomalować dach wieży. Przyszło też uderzenie propagandowe. W prasie ukazało się kilka artykułów potępiających fanatyzm, ciemnotę, napływ dewotek, średniowieczne przesądy. Pisano o tym, że Związek Radziecki wysyła sputniki w kosmos, a my w Polsce wierzymy w objawienia. W końcu zaczęły się też aresztowania, szczególnie czynnych uczestników mariofanii, ludzi rozsiewających różne pogłoski. Do pierwszych dni listopada zatrzymano 808 osób, posypały się grzywny. Stolica socjalistycznego państwa miała być wolna od tego typu religijności ludowej.
Kościół św. Augustyna w czasie wojny znajdował się na terenie getta i był jednym z niewielu ocalałych budynków. Jest nawet słynne zdjęcie, na którym w morzu gruzów wyróżnia się tylko jego sylwetka.