Królestwa bawełny w XIX-wiecznej Ameryce

W XIX wieku plantatorzy z Południa szybko się bogacili, bo do ciężkiej pracy na polach bawełny wykorzystywali niewolników. Na Północy zaś królowały fabryki przędzy i tkanin.

Publikacja: 27.02.2025 21:00

Królestwa bawełny w XIX-wiecznej Ameryce

Foto: SCIENCE HISTORY IMAGES / ALAMY STOCK PHOTO/ BEW

Napływ purytanów przybywających drogą morską do zatoki Massachusetts nazywamy dziś Wielką Migracją. W tym samym czasie tysiące kolonistów szukały możliwości zarobku przy uprawie tytoniu. Każdy z tych przepływów ludności był jednak przynajmniej dziesięciokrotnie mniejszy w porównaniu z gorączką, która nastąpiła po wojnie 1812 roku. Wyobraźcie sobie strumień osadników płynący wzdłuż drogi Natchez Trace, szlaku Indian biegnącego z Nashville na południe przez Tennessee, Alabamę i Missisipi. Trasa wiodła przez gęste lasy, pokryte drzewami bagna oraz gęstwiny porośnięte roślinami przypominającymi pędy bambusa, przez które wędrujący przedzierali się na piechotę, konno lub wozami.

Czytaj więcej

Kolonizacja Ameryki Północnej. Trudne początki amerykańskiego snu

Część z nich stanowili Wirgińczycy, którzy wyjaławiali pola tytoniu, ale w większości byli to Irlandczycy i Szkoci pochodzący z ziem u podnóża Appalachów. Towarzyszyło im kilkadziesiąt tysięcy niewolników zakutych w drewniane obroże i pilnowanych przez strażników z bronią palną i biczami – „ohydna kawalkada sunących na wpół nagich kobiet i mężczyzn, nanizanych na łańcuchy”, opisywał jeden ze świadków. Na noc więźniów upychano w zagrodach wznoszonych obok prostych zajazdów dla podróżnych. Niewolnicy i ich właściciele spali w jednym budynku, tłocząc się nawet po 50 osób w izbie. Cały ten spęd biedaków i bogaczy, plantatorów i farmerów, spekulantów i niewolników można wyjaśnić jednym słowem: bawełna.

Cenne białe włókna bawełny

Od stuleci ludzkość wykorzystywała białe włókna tej rośliny do produkcji przędzy, z której następnie tkano materiał. Zbieranie lepkich główek było jednak bardzo pracochłonnym zajęciem. Do lat siedemdziesiątych XVIII wieku wprowadzono do użytku proste maszyny zdolne oczyścić do 20 kilogramów bawełny dziennie. Liczba ta wzrosła prawie do tony dziennie, po tym jak w 1793 roku pochodzący z Connecticut Eli Whitney, wespół z innymi wynalazcami, wprowadził do użycia maszynę cotton gin (od cotton engine, „maszyny do bawełny”), czyli odziarniarkę. Z dnia na dzień dwóch robotników mogło oczyścić 50 razy więcej bawełny niż wcześniej.

Wyobraźmy to sobie: farmerzy z Karoliny Południowej uzyskiwali około 300 funtów (czyli 135 kilogramów) bawełny z każdego obsianego akra. Z kolei kilkaset kilometrów dalej, w południowym biegu szlaku Natchez, warunki do uprawy były radykalnie odmienne. Miliony akrów, z których Jackson wypędził Indian, pokrywały ziemie tak czarne i żyzne, że wkrótce cały region zyskał nazwę czarnego pasa (ang. Black Belt). Ziemia rodziła tam od 800 do nawet 1000 funtów (od 360 do 450 kilogramów) bawełny z akra. Panował niekończący się boom uprawny. Między 1810 a 1820 rokiem liczba ludności w Missisipi i Luizjanie wzrosła dwukrotnie, zaś Alabama spęczniała dwunastokrotnie.

Plantacja bawełny w stanie Missisipi, koniec XIX w. – do tej ciężkiej pracy plantatorzy wykorzystywa

Plantacja bawełny w stanie Missisipi, koniec XIX w. – do tej ciężkiej pracy plantatorzy wykorzystywali także dzieci niewolników

Foto: NORTH WIND PICTURE ARCHIVES / ALAMY STOCK PHOTO/BEW

Tym sposobem Południe rosło: przez całe lata 30. XIX wieku ludzie napływali niekończącym się strumieniem, domostwa wyrastały jakby spod ziemi, a pola błyskawicznie karczowano pod uprawy. I to nie tylko bawełny. Na bagnistych obszarach wybrzeża Karoliny Południowej, Georgii i Luizjany zakładano plantacje ryżu, a w tym ostatnim stanie uprawiano także trzcinę cukrową. Ale przyszłość należała do bawełny. Skala karczowania pól pod uprawę tej rośliny była tak ogromna, że do lat 60. XIX wieku Południe pokrywało trzy czwarte światowego zapotrzebowania na jej produkcję. Parowce zatrzymywały się w każdym zakolu rzeki, gdzie na pokład ładowano bele bawełny – często w takich ilościach, że pod ciężarem załadunku woda przelewała się przez nadburcie. „Bawełna króluje!”, chełpił się senator James Hammond z Karoliny Południowej. Nie inaczej: bawełna była królową a Południe jej królestwem.

„Stare Południe” – plantatorzy, farmerzy i niewolnicy

Był to region silnych kontrastów. Na dźwięk słów „Stare Południe” (ang. Old South), przed oczami natychmiast wyrasta postać pokroju Daniela Jordana. Pułkownik Jordan był właścicielem 261 niewolników pracujących na jego plantacji w Lauren Hill w Karolinie Południowej. W pogodny dzień przechadzał się wysadzaną dębami aleją, a następnie spływał rzeką Waccamaw, aby posilić się w restauracji Hot and Hot Fish Club. Na obiad serwowano pstrągi, okonie i leszcze oraz drinki Mint Julep [mieszanka bourbonu, cukru, wody i mięty – przyp. tłum.], a niekiedy jeszcze bardziej wykwintny napój tamtych czasów, czyli wodę z kostkami lodu. (Jako że zamrażarki nie były jeszcze dostępne, Jankesi z Nowej Anglii wycinali wielkie bryły lodu z zamarzniętych jezior, opakowywali je trocinami i wysyłali na południe, gdzie były składowane w podziemnych spiżarniach).

Jednak spośród 8 mln białych południowców zaledwie 2 tys. z nich dysponowały dostatecznym majątkiem, aby utrzymać więcej niż setkę niewolników (Andrew Jackson, człowiek z ludu, przynależał do tej elitarnej garstki). Podczas gdy rezydencje nabobów, jak określano bogatych właścicieli, zdobiły kolumny w greckim stylu, mniejsi plantatorzy musieli zadowolić się niepomalowanymi i jednopiętrowymi domostwami. Niekiedy brakowało w nich nawet okien, przez co komary, pchły oraz inne owady zamieniały sen w istny koszmar. Życie tych pomniejszych farmerów dobrze obrazuje przykład Ferdinanda Steela z Granady w Missisipi, który uprawiał głównie kukurydzę i tylko tyle bawełny, aby jego rodzina mogła kupić cukier, kawę, proch, kule i chininę – lekarstwo na powszechną na tamtym obszarze malarię.

Czytaj więcej

Wojna, handel i dyplomacja

Mimo że zaledwie co czwarta biała rodzina posiadała niewolników, system niewolniczy legł u podstaw życia i gospodarki Południa. Stany Północy już podczas rewolucji zaczęły znosić tę praktykę. Ścieżkę ku abolicjonizmowi przetarł Vermont w 1777 roku. Kilka lat później niewolnica z Massachusetts zwana Mama Bett (Mumbet) rozpoczęła walkę o wolność w sądzie po tym, jak odkryła, że zgodnie z konstytucją stanową „wszyscy ludzie rodzą się wolnymi i równymi”. Wygrała sprawę, co doprowadziło do wyzwolenia wszystkich Afroamerykanów w Massachusetts. Ale podczas gdy niewolnictwo murszało na Północy, na Południu rozwijało się w zatrważającym tempie i z czasem zyskało sobie status „szczególnej instytucji” (ang. peculiar institution), ze względu na to, jaki charakter nadawało całemu regionowi.

Jak niewolnictwo ukształtowało Południe?

Problemu z odpowiedzią na to pytanie nie miałaby jedna trzecia jego mieszkańców – sami niewolnicy. System zmuszał ich do podejmowania trudnych decyzji od świtu aż po zmierzch. Czy wraz z dźwiękiem dzwonka rozbrzmiewającego na plantacji o 3.30 nad ranem, na długo przed wschodem słońca, można mieć ochotę, aby wstać do pracy, wiedząc, że do swojego baraku wróci się o godzinie 21.00? Można być akurat tak wykończonym, że przegapi się pobudkę, za co jest 20 batów. Albo może po prostu uciec – choć dobrze wiadomo, że panowie spuszczą psy. Taką decyzję podjął np. Octave Johnson, który zbiegł głęboko na bagna Luizjany, gdzie przetrwał ponad rok z sześćdziesiątką innych uciekinierów. Niektórzy budzili się pewnego dnia, jak Susan Hamlin, by odkryć, że dzieci przyjaciół sprzedano nowemu właścicielowi na plantację oddaloną o setki kilometrów.

Każdego dnia zniewolona ludność biła się w myślach z otaczającym ją systemem niewolniczym: na jak daleko idące pójść ustępstwa, a czemu stawić opór?

„Zewsząd dochodziło zawodzenie mężczyzn i kobiet, gdy co rusz, bez słowa zapowiedzi, zabierano komuś mamę, tatka, siostrę czy brata”. A może zacząć się sprawować tak dobrze, by zasłużyć na stanowisko nadzorcy – osoby doglądającej pracy innych niewolników? Jeśli tak, to czy sumiennie wykonywać swoje obowiązki? A co gdy zrobi się szkoda współtowarzyszy i czasem będzie trzeba odwracać się wzrok, gdy ci spróbują nieco odsapnąć od harówki? Byli też ludzie, którym niewolnictwo jawiło się jako tak wielkie zło, że chcieli je obalić w imię Boga. Wizje religijne spłynęły np. na Nata Turnera z Wirginii, wskutek czego uznał on, że musi wziąć sprawy w swoje ręce. W 1831 roku stanął na czele grupy 70 niewolników, z którą zamordował 57 białych mężczyzn, kobiet i dzieci, po czym został złapany i powieszony. Każdego dnia zniewolona ludność biła się w myślach z otaczającym ją systemem niewolniczym: na jak daleko idące pójść ustępstwa, a czemu stawić opór?

Czytaj więcej

Handel ludźmi w Wielkiej Brytanii. Dług wolności i zniewolenia

Z kolei plantatorzy mierzyli się z własnymi dylematami. Jak bardzo można wykorzystywać swoją „własność”? Czy lepiej unikać surowych kar w nadziei, że niewolnicy będą wówczas bardziej lojalni? A może zatrudnić spostrzegawczego nadzorcę, który nie zawaha się sięgnąć po bicz? Czy będąc chrześcijaninem, pozwolić niewolnikom uczęszczać do kościoła? Jeśli para chciałaby wziąć ślub, to zezwolić na odprawienie ceremonii? (Większość plantatorów odmawiała). Czy dopuścić niewolników do nauki czytania? W stanach niewolniczych było to nielegalne. Jakkolwiek by patrzeć, nie sposób okiełznać niewolnika, który potrafiłby czytać, jak zauważył pewien właściciel – nie dałoby się go już przymusić do niewoli. Mężczyzna ten miał rację, gdyż jego najbystrzejszy niewolnik tuż po tym, jak nauczył się czytać, wbrew zaleceniom pana zbiegł na Północ, gdzie rozpoczął głośną krucjatę przeciwko niewolnictwu. Tym człowiekiem był Frederick Douglass.

Powyższe dylematy unaoczniają, że nawet właściciel, który chciał traktować swoich niewolników z wyrozumiałością, nigdy nie mógł im w pełni zaufać, tak samo jak niewolnicy nie mogli zawierzyć swym właścicielom, że ci zachowają się dobrze wobec nich. Wyobraźmy sobie sytuację, w której zgodnie z wolą właściciela niewolnicy uzyskają wolność po tym, jak umrą on oraz jego sędziwa żona. Korzystny kompromis? Bynajmniej nie dla żony. Dajmy na to, że po śmierci męża kobietę ogarnia strach, iż któryś z niewolników ją zabije, by zyskać dla wszystkich współtowarzyszy wyzwolenie. Postanawia ona zatem natychmiast dać im wolność. Tak było w przypadku Marthy Washington – to właśnie pierwszy prezydent Stanów Zjednoczonych próbował postąpić słusznie wobec własnej żony i niewolników, zawierając w testamencie akt wyzwolenia.

Parowiec w porcie Nowego Orleanu załadowany belami bawełny, USA. Grawerowana ilustracja z „La Nature

Parowiec w porcie Nowego Orleanu załadowany belami bawełny, USA. Grawerowana ilustracja z „La Nature”, 1886 r

Foto: OLD BOOKS IMAGES / ALAMY STOCK PHOTO/BEW

Nawet mieszkańcy Południa, którzy nie posiadali niewolników, ciągle stawali przed dylematami. Gdy ujrzy się zbiega, donieść na niego lub na nią? Czy jeśli w głębi duszy czuje się, że niewolnictwo jest złe, mówić o tym na głos? W rzeczywistości większość białych i ubogich południowców nie sprzeciwiała się systemowi niewolniczemu. „No to załóżmy, że są wolni”, komentował pewien biedujący farmer. „Zobaczycie, że lada chwila poczują, iż stoją na równi z nami”. Ubogi biały południowiec może i nie znosił zamożnych plantatorów pokroju pułkownika Jordana. Ale nawet jeśli żył w największej nędzy, zawsze mógł się pocieszyć tym, że przynajmniej jest wolnym człowiekiem.

Królestwo na Północy – fabryki przędzy i tkanin

Na Północy rzecz jasna panował zbyt zimny klimat do uprawy bawełny. Jej mieszkańcy szybko zakazali niewolnictwa. Nieskrępowanie opowiadali się za równością. Sprawy miały się zupełnie inaczej niż na Południu. Cóż za wspaniałomyślność ze strony ludzi z Północy! I jakże mylne wrażenie. W Stanach Zjednoczonych rozciągały się bowiem dwa królestwa bawełny. Granica tego na Południu biegła przez wiele kilometrów wzdłuż czarnego pasa. Królestwo na Północy było zamknięte w czterech ścianach, a jedyne czarne pasy, jakie można było tam znaleźć, napędzały maszyny, z których wychodziła biała przędza. Jedno królestwo nie mogło przetrwać bez drugiego. Południe hodowało i zbierało bawełnę, z której następnie produkowano przędzę i tkaniny na Północy.

Chcąc rozwijać swoje królestwo, mieszkańcy Północy nie mogli zasypiać gruszek w popiele. Pośród ostrych zim i na pełnych kamieni polach Jankesi z trudem walczyli o przetrwanie. Któż jak nie oni miałby zatem wpaść na pomysł pozyskiwania nikomu niepotrzebnego lodu – a następnie pakowania go w pozbawione wartości wióry z tartaku, by potem wysłać na Południe? Za prezydentury Madisona Jankesi obserwowali, jak plantatorzy z Południa sprzedają bele bawełny brytyjskim włókiennikom. Gdyby tylko mieszkańcy Nowej Anglii potrafili zbudować identyczne wyrafinowane maszyny, które przerabiałyby surową bawełnę w tkaninę, czyniąc z nich bogatych ludzi!

Czytaj więcej

Brazylijska ziemia obiecana

Ale Brytyjczycy dobrze znali wartość swoich urządzeń. Parlament ustawowo zabronił wywożenia planów konstrukcyjnych poza granice kraju. Wielką Brytanię zalewała fala wynalazków odmieniająca ludzkie życie – i to na taką skalę, że przemiany te określamy mianem rewolucji przemysłowej. O ile dawniej przy wrzecionie lub przędzeniu bawełny pracowała jedna osoba, to maszyna przędąca Jenny (ang. spinning jenny) pozwalała na poruszanie kilkuset wrzecion jednocześnie pod okiem robotników w ogromnych halach zwanych fabrykami. (Nazwa „jenny” była prawdopodobnie kolejnym przekształceniem słowa „maszyna”, engine). Gotową przędzę tkacką przerabiano na tkaninę z wykorzystaniem brytyjskich krosen mechanicznych.

Po śmierci Lowella jego wspólnicy zbudowali nad rzeką Merrimac, na północ od Bostonu kolejny zakład produkcyjny, który ochrzcili na cześć zdolnego przedsiębiorcy

Wówczas to, w 1810 roku, kupiec z Bostonu Francis Lowell udał się w dwuletnią podróż po Anglii i Szkocji, podczas której odwiedzał fabryki i dokładnie obserwował pracę maszyn. Przed wyjazdem brytyjscy urzędnicy dwukrotnie sprawdzali jego bagaże w poszukiwaniu planów, ale wszystkie niezbędne informacje Lowell skrył w swojej głowie. Wkrótce potem wzniósł fabrykę nad brzegiem przepływającej przez Boston rzeki Charles. Po śmierci Lowella jego wspólnicy zbudowali nad rzeką Merrimac, na północ od Bostonu kolejny zakład produkcyjny, który ochrzcili na cześć zdolnego przedsiębiorcy. Nową fabrykę Lowella (Lowell Mills) napędzały koła wodne.

W każdej nowej fabryce proces produkcji zaczynał się od gręplowania i czesania bawełny (co uławiało późniejsze przędzenie), po czym następowała produkcja przędzy i tkaniny. Rwetes, jaki panował w zakładach, był niepojęty: „stukot tysięcy wrzecion i kołowrotków, przeskakiwanie czółenek, klekot krosen, a do tego setki dziewcząt doglądających dudniących i brzęczących maszyn”, wspominał pewien robotnik. Właściciele do pracy zatrudniali prządki (mill girls) z okolicznych wiosek. Te młode i niezamężne kobiety najczęściej miały dość samotnego życia na farmach, z dala od świata. W fabrykach mogły zarobić godziwe pieniądze i otrzymywały dach nad głową w kwaterach, gdzie pilnowały ich starsze kobiety. W tętniącym życiem Lowell pracownice mogły uczęszczać na wykłady, korzystać z lokalnej biblioteki, a nawet publikować własną gazetę, „Lowell Offering”. Gdy rodzice Sally Rice poprosili ją, aby powróciła na farmę, ta odparła: „chcę mieć coś, co będzie moje. A jak mam to zdobyć, jeśli wrócę do domu, gdzie nic nie zarobię?”.

Kobieta pracująca przy zmechanizowanym krośnie żakardowym, lata 80. XIX w.

Kobieta pracująca przy zmechanizowanym krośnie żakardowym, lata 80. XIX w.

Foto: BEW

Dla wielu dziewcząt praca w fabryce była jednak zbyt wymagająca i nie podzielały radości innych: „kiedy jednego dnia musisz powtórzyć tę samą czynność 20–100 razy, jest to okropnie nużące!”, narzekała pewna pracownica. „W zimne dni często miałam tak lodowate palce, że nie czułam pod nimi przędzy”, wyznała inna. Krótkie zimowe dni oznaczały także to, że dzień pracy rozpoczynał się i kończył w ciemnościach. Wówczas w fabrykach rozpalano setki lamp opalanych olejem wielorybim. Choć z zewnątrz rozświetlone okna sugerowały przytulną atmosferę, to w środku wisiał gęsty dym i było brudno od kłaczków bawełny, oleju i pyłu.

O ile boom bawełniany na Południu skazał niewolników na żywot, jaki pędzili, o tyle warunki bytowania robotników na Północy ukształtowała rewolucja przemysłowa. Bawełna była obecna w życiu milionów Amerykanów: w odzieży, którą nosili. Zwykły robotnik mógł pozwolić sobie na porządną kamizelkę i spodnie, które wytwarzano w różnych rozmiarach i po niskich cenach. Nie musiał wzorem możnych panów słono płacić za ubrania szyte na miarę. „Ceny tkanin bawełnianych są już tak niskie, że każdy bez wyjątków może dobrze się ubrać”, głosił tekst w jednym z czasopism. Ogromną popularność zdobyły obszywane kołdry, dziś uważane za wyszukaną, tradycyjną formę rzemiosła. Wówczas były jednak zapowiedzią tego, jak wielką rolę będzie ogrywać bawełna. Aby stworzyć quilt z jasnych łatek i wzorów, należało najpierw pociąć stare koszule, sukienki oraz inne tkaniny – dopiero gdy fabryki zaczęły produkować ogromne ilości wyrobów bawełnianych, matki i córki mogły pozwolić sobie na tworzenie takich wyszywanek.

Mieszkańcy Północy może i odrzucali niewolnictwo, ale nie zamierzali traktować Afroamerykanów jak równych sobie

Królestwa bawełny wzrastały więc zarówno na Północy, jak i na Południu. Tysiące ludzi migrowały na zachód, otwierano kolejne fabryki, a niewolnictwo rozwijało się w najlepsze. Świat uległ istotnej przemianie od czasu, gdy George Washington spisał swój testament, i zapewne prezydent nie byłby rad, widząc, w którą stronę ten świat zmierza. W 1798 roku, rok przed śmiercią, Washington wyznał, jaka była jego największa obawa o republikę. „Jestem przekonany, że dalsze trwanie Unii doprowadzi do zaniku niewolnictwa i osadzenie jej na wspólnie uznawanych zasadach”. Królestwa bawełny znacznie utrudniły dążenie ku takiej przyszłości – i na Północy, i na Południu. Mieszkańcy Północy może i odrzucali niewolnictwo, ale nie zamierzali traktować Afroamerykanów jak równych sobie. Mama Bett oraz inni czarni mieszkańcy Północy może i dali się poznać jako bojownicy o prawa obywatelskie, ale nie zdołali wywalczyć sobie pełnego poszanowania i równości. W stanach północnych panowała nawet silniejsza segregacja rasowa niż na Południu.

Nie wszyscy Amerykanie odwracali wzrok od tych problemów. W tym samym czasie, gdy w państwie kwitły pola bawełny oraz fabryki tekstyliów, część mieszkańców snuła marzenia o uczynieniu ze Stanów Zjednoczonych doskonalszej i zapewniającej więcej wolności unii.

James West Davidson KRÓTKA HISTORIA USA Przeł. Paweł Szadkowski, Wyd. RM, Warszawa 2025

James West Davidson KRÓTKA HISTORIA USA Przeł. Paweł Szadkowski, Wyd. RM, Warszawa 2025

Fragment książki Jamesa Westa Davidsona „Krótka historia USA”, która ukaże się 19 marca nakładem wydawnictwa RM. Tytuł, lead i śródtytuły pochodzą od redakcji

Napływ purytanów przybywających drogą morską do zatoki Massachusetts nazywamy dziś Wielką Migracją. W tym samym czasie tysiące kolonistów szukały możliwości zarobku przy uprawie tytoniu. Każdy z tych przepływów ludności był jednak przynajmniej dziesięciokrotnie mniejszy w porównaniu z gorączką, która nastąpiła po wojnie 1812 roku. Wyobraźcie sobie strumień osadników płynący wzdłuż drogi Natchez Trace, szlaku Indian biegnącego z Nashville na południe przez Tennessee, Alabamę i Missisipi. Trasa wiodła przez gęste lasy, pokryte drzewami bagna oraz gęstwiny porośnięte roślinami przypominającymi pędy bambusa, przez które wędrujący przedzierali się na piechotę, konno lub wozami.

Pozostało jeszcze 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia świata
Kolonizacja Ameryki Północnej. Trudne początki amerykańskiego snu
Historia świata
Pierwsze konklawe. Od kiedy papieża wybierają kardynałowie?
Historia świata
Stany Skłócone Ameryki. Podział na północ i południe USA
Historia świata
„Elegia dla bidoków”. Wybudzeni z amerykańskiego mitu
Historia świata
Zmarł agent Secret Service uwieczniony na zdjęciach z zamachu na Kennedy'ego
Materiał Promocyjny
Zrozumieć elektromobilność, czyli nie „czy” tylko „jak”