Stanowisko Unii nie miało luki. Lord Palmerston traktował je poważnie, unikając raf i awantur. A liczył chłodno, gdyż sprawa bawełny była mniej pilna, niż sądzili konfederaci. Niskie ceny, wynikłe z klęski urodzaju w poprzednim roku, pozwoliły zgromadzić ponadroczne zapasy surowca. Poza tym nie same przędzalnie miały problem z amerykańską wojną. Równie mocno jak bawełny z Południa Wielka Brytania potrzebowała zboża z Północy. I chociaż konflikt zbrojny był mało realny, zależny od kukurydzy Londyn bał się także wojny handlowej. Jednak w ocenie rządu Jej Królewskiej Mości wojna mogła się rozstrzygnąć w kilka miesięcy, wystarczyło więc poprzeć zwycięzcę. Sądzono wręcz, że premier jednakowo gardzi obiema stronami, wierząc w samozniszczenie rosnącej potęgi.
Ale nie ma jednoznaczności, której dyplomacja nie skomplikuje, dlatego doświadczeni Anglicy zmiękczyli deklarację Unii przez akceptację. Salomonową decyzją 13 maja 1861 r. Londyn ogłosił neutralność, co było makiawelicznym wybiegiem. Przez neutralność Wielka Brytania rozumiała brak zaangażowania po każdej ze stron, lecz przy okazji sankcjonowała stan faktyczny, w którym Południe jako strona wojny realnie istnieje. Legalnie czy nie, Konfederacja miała regularną armię – czemu Północ nie mogła zaprzeczyć – co czyniło secesję stroną wojującą w pojęciu traktatów. Tym samym Konfederacja zyskała prawo zaciągania pożyczek, zawierania umów handlowych i prowadzenia legalnych działań wojennych na morzu. W ten sposób, unikając uznania suwerenności, Londyn dał południowcom okrojoną, lecz użyteczną podmiotowość prawną. Szczególnie że brytyjską deklarację powtórzył Paryż, a po nim inne stolice, licząc na handel z obiema stronami. Wprawdzie protokół wykluczał sprzedaż broni i materiałów wojennych, lecz praktyka zmieniła przepis w swobodne zobowiązanie.
Unia przełknęła wybieg, bo też sporo zyskała. Wdrożona przez Waszyngton blokada morska była raczej deklaracją woli niż faktem. Potencjał jankeskiej marynarki nie dawał kontroli nad wybrzeżem Konfederacji, czego Londyn był całkiem świadomy. Tymczasem traktaty nie respektowały blokad cząstkowych i pozorowanych. Tylko rzeczywista i skuteczna izolacja była legalna, lecz Wielka Brytania zatwierdziła operację Północy, świadcząc Lincolnowi wielką przysługę, a przy tym wyrzekła się interwencji, co było priorytetem Północy.
Jednak arogancja Północy już jesienią 1861 r. prawie zniszczyła wysiłek włożony w powstrzymanie Anglików. Otrzeźwiona stanowiskiem Londynu Konfederacja goniła stracony czas, próbując tworzyć kanały dyplomatyczne z Europą. Wysłannikiem Richmond do Anglii był James Mason, a do Paryża – John Slidell. Ale musieli pokonać Atlantyk. Po zmyleniu blokady dyplomatów wysadzono w Hawanie, gdzie weszli na brytyjski parowiec pocztowy, teoretycznie bezpieczny od interwencji Jankesów. Jednak misja była mniej tajna, niż się zdawało, bo nim statek „Trent” minął Kubę, zatrzymała go salwa okrętu Unii. Jedyną bronią Anglików były morskie kodeksy, kapitan wydał więc pasażerów i pocztę, protestując „sobie a muzom”. Po uwolnieniu statek wrócił do Anglii z wieścią o incydencie, a posłów wtrącono do wiezienia w Bostonie jako „obiekt przemytu zakazanych materiałów wojennych”.
Lew ryczy i handluje
Prawny pretekst napaści był karkołomny, lecz przytarcie nosa Anglikom zaraziło Unię euforią. Sam Lincoln chwalił inwencję i rzutkość kapitana Wilkesa z USS „San Jacinto”, obsypując oficera zaszczytami.
Satysfakcję czerpano z antybrytyjskiego resentymentu i zdobycia dowodów zdrady dyplomatycznej. Konszachty Konfederacji były znane co najmniej od sierpnia, gdy zatrzymano Roberta Mure’a, oficera milicji z Karoliny Południowej, który chodził po Waszyngtonie z brytyjskim paszportem dyplomatycznym i listami angielskiego konsula. Sądzono, że szarża „San Jacinto” przerwała spisek, a schwytanie corpus delicti trzyma w szachu Wielką Brytanię.