Wojna, handel i dyplomacja

Bardziej niż wielkie armie o wyniku wojny secesyjnej zdecydował wybór Wielkiej Brytanii między bawełną a zbożem.

Publikacja: 19.05.2022 18:07

Statek USS „San Jacinto” zatrzymuje brytyjski parowiec pocztowy „Trent”, 1861 r.

Statek USS „San Jacinto” zatrzymuje brytyjski parowiec pocztowy „Trent”, 1861 r.

Foto: H. D. Falkenstein/be&w

W XIX w. nie istniały kraje zbyt peryferyjne, by pozostały nieistotne dla świata. Glob oplotła sieć powiązań i zależności, handlu, sprzecznych sojuszy oraz traktatów. Nawet jeśli większość ludzi nie znała położenia miasta Charleston na mapie, to gdy w Forcie Sumter zagrzmiały działa, po innej stronie świata powstawały i upadały fortuny. Dlatego amerykańska wojna domowa, choć pozornie lokalna, była problemem globalnym.

Miękka siła bawełny

Wpływ mocarstw na rezultat wojny rozważały Południe i Północ, zabiegając o pożądane reakcje. Najwięcej zależało od Wielkiej Brytanii jako globalnej potęgi mającej interesy za Atlantykiem. Jednak strategie stron były różne, stosownie do potrzeb.

Czytaj więcej

Strzelcy znad Wisły pod Gettysburgiem

Waszyngton miał przewagę nad rządem w Richmond, choćby z racji suwerennych stosunków dyplomatycznych i wzajemnych traktatów. W istocie racją Unii było osiągnięcie minimalnych celów, czyli obrona status quo w relacjach z Europą. Lincoln musiał trzymać mocarstwa z dala od wojny, a przede wszystkim – zapobiec uznaniu suwerenności stanów Konfederacji.

Nieuznani przez żadne państwo secesjoniści mieli trudniejsze zadanie. Bez państwowej legitymacji nie byli stroną międzynarodowych mediacji i kontaktów dyplomatycznych z rządami. Tym samym Południe oczekiwało więcej niż bierności Europy, gdyż chciało skłonić obce rządy do poparcia rebelii – i to za cenę konfliktu z Północą.

Większe wyzwania wymagają większego wysiłku, lecz rząd w Richmond zaniedbał kontakty z Europą, a po wybuchu wojny praktycznie je zerwał. Częściowo dezynwoltura miała prozaiczne powody – zawodowych dyplomatów i kontaktów Południe nie miało, a prezydent Skonfederowanych Stanów Ameryki Jefferson Davis dbał tylko o armię. Przy tym liczni sekretarze stanu, szybko zmieniani na karuzeli stanowisk, wymyślali politykę zagraniczną od nowa. Gorzej, że zasadnicza koncepcja stosunków z Europą opierała się na mrzonkach i pobożnych życzeniach, a bierność wynikała z naiwnej wiary, że Wielka Brytania musi pomóc Południu. Błahsze złudzenie miało kulturową naturę. Plantatorzy, czyli trzon konfederackiej rebelii, uważali się za rodzaj arystokracji, małpując styl życia i maniery angielskich ziemian. Stojąc bliżej elit od ludowych parweniuszy z Północy, postawili na klasową sympatię plutokratów w starej ojczyźnie. W istocie po odrodzeniu monarchii we Francji republikanizm przeżywał klęskę. Ku uciesze konserwatystów rozpad Stanów Zjednoczonych oznaczał krach ludowych rządów.

Istotnie brytyjskie elity, włączając premiera Palmerstona, emocjonalnie stały po stronie Południa. Nadal nie dostrzegały sprzeczności między sympatią do właścicieli niewolników a obsesją zwalczania niewolnictwa w Wielkiej Brytanii. Proceder kwitł świetnie w Unii i w stanach Konfederacji, a do końca 1862 r. obie strony przeczyły, że problem jest przedmiotem tej wojny. Zdaniem Północy szło o konstytucję i jedność kraju, podczas gdy Południe stało przy prawie do samostanowienia i suwerenności.

Znając fundamentalną rolę słów w polityce, bunt łatwo nazwać rewolucją wyzwoleńczą i przypomnieć, o co Waszyngton walczył z Koroną. Jednak ta broń była groźna, gdyż Anglii starczyło wspomnieć Irlandię i Szkocję. Jednak rząd królowej nie mieszał emocji do polityki, a ideologia bladła przy kalkulacjach dużego kalibru, choć rozegranych partacko i przeciwskutecznie.

Konfederacja miała atomowy środek nacisku na europejskie mocarstwa, a zwłaszcza Londyn i Paryż jako światowe potęgi przemysłu włókienniczego. W rzeczywistości nie tylko Manchester czy Liverpool, a z nimi 150 tys. miejsc pracy oraz lwia część brytyjskiego handlu zagranicznego, były zależne od surowców z Południa. Bawełna rządziła światem, a królem bawełny była Konfederacja. W Richmond sądzono, że zatrzymanie fabryk zmusi Europę do uznania Południa i interwencji lub wywarcia presji na Unię. Wiara w moc bawełny sprawiła, że chcąc przyspieszyć wypadki, Południe samo nałożyło embargo na eksport surowca, zanim porty zamknęła blokada. Zamiast zachęcać do kumulacji środków na wojnę, propaganda zabroniła sprzedać choćby jedną belę towaru. Płonne nadzieje pokładane w bawełnie pogrążyły dyplomację i gospodarkę.

Przewrotna neutralność

Dodatkowo zaraz na początku wojny Waszyngton podbił cenę za południową bawełnę. Dyplomacją Unii rządził William Seward, radykalny republikanin, który znając chwiejność Lincolna, posunął się do próby przejęcia uprawnień, widząc się w roli quasi-premiera. Mimo tej arogancji Lincoln chciał mieć w Departamencie Stanu silnego człowieka.

Jednoznaczna deklaracja zmusiła Europę do maksymalnej ostrożności dyplomatycznej. Waszyngton ostrzegł, że uznanie Konfederacji – choćby w formie mediacji – będzie ingerencją w wewnętrzne sprawy Stanów Zjednoczonych, równą wypowiedzeniu wojny.

Stanowisko Unii nie miało luki. Lord Palmerston traktował je poważnie, unikając raf i awantur. A liczył chłodno, gdyż sprawa bawełny była mniej pilna, niż sądzili konfederaci. Niskie ceny, wynikłe z klęski urodzaju w poprzednim roku, pozwoliły zgromadzić ponadroczne zapasy surowca. Poza tym nie same przędzalnie miały problem z amerykańską wojną. Równie mocno jak bawełny z Południa Wielka Brytania potrzebowała zboża z Północy. I chociaż konflikt zbrojny był mało realny, zależny od kukurydzy Londyn bał się także wojny handlowej. Jednak w ocenie rządu Jej Królewskiej Mości wojna mogła się rozstrzygnąć w kilka miesięcy, wystarczyło więc poprzeć zwycięzcę. Sądzono wręcz, że premier jednakowo gardzi obiema stronami, wierząc w samozniszczenie rosnącej potęgi.

Ale nie ma jednoznaczności, której dyplomacja nie skomplikuje, dlatego doświadczeni Anglicy zmiękczyli deklarację Unii przez akceptację. Salomonową decyzją 13 maja 1861 r. Londyn ogłosił neutralność, co było makiawelicznym wybiegiem. Przez neutralność Wielka Brytania rozumiała brak zaangażowania po każdej ze stron, lecz przy okazji sankcjonowała stan faktyczny, w którym Południe jako strona wojny realnie istnieje. Legalnie czy nie, Konfederacja miała regularną armię – czemu Północ nie mogła zaprzeczyć – co czyniło secesję stroną wojującą w pojęciu traktatów. Tym samym Konfederacja zyskała prawo zaciągania pożyczek, zawierania umów handlowych i prowadzenia legalnych działań wojennych na morzu. W ten sposób, unikając uznania suwerenności, Londyn dał południowcom okrojoną, lecz użyteczną podmiotowość prawną. Szczególnie że brytyjską deklarację powtórzył Paryż, a po nim inne stolice, licząc na handel z obiema stronami. Wprawdzie protokół wykluczał sprzedaż broni i materiałów wojennych, lecz praktyka zmieniła przepis w swobodne zobowiązanie.

Unia przełknęła wybieg, bo też sporo zyskała. Wdrożona przez Waszyngton blokada morska była raczej deklaracją woli niż faktem. Potencjał jankeskiej marynarki nie dawał kontroli nad wybrzeżem Konfederacji, czego Londyn był całkiem świadomy. Tymczasem traktaty nie respektowały blokad cząstkowych i pozorowanych. Tylko rzeczywista i skuteczna izolacja była legalna, lecz Wielka Brytania zatwierdziła operację Północy, świadcząc Lincolnowi wielką przysługę, a przy tym wyrzekła się interwencji, co było priorytetem Północy.

Jednak arogancja Północy już jesienią 1861 r. prawie zniszczyła wysiłek włożony w powstrzymanie Anglików. Otrzeźwiona stanowiskiem Londynu Konfederacja goniła stracony czas, próbując tworzyć kanały dyplomatyczne z Europą. Wysłannikiem Richmond do Anglii był James Mason, a do Paryża – John Slidell. Ale musieli pokonać Atlantyk. Po zmyleniu blokady dyplomatów wysadzono w Hawanie, gdzie weszli na brytyjski parowiec pocztowy, teoretycznie bezpieczny od interwencji Jankesów. Jednak misja była mniej tajna, niż się zdawało, bo nim statek „Trent” minął Kubę, zatrzymała go salwa okrętu Unii. Jedyną bronią Anglików były morskie kodeksy, kapitan wydał więc pasażerów i pocztę, protestując „sobie a muzom”. Po uwolnieniu statek wrócił do Anglii z wieścią o incydencie, a posłów wtrącono do wiezienia w Bostonie jako „obiekt przemytu zakazanych materiałów wojennych”.

Lew ryczy i handluje

Prawny pretekst napaści był karkołomny, lecz przytarcie nosa Anglikom zaraziło Unię euforią. Sam Lincoln chwalił inwencję i rzutkość kapitana Wilkesa z USS „San Jacinto”, obsypując oficera zaszczytami.

Satysfakcję czerpano z antybrytyjskiego resentymentu i zdobycia dowodów zdrady dyplomatycznej. Konszachty Konfederacji były znane co najmniej od sierpnia, gdy zatrzymano Roberta Mure’a, oficera milicji z Karoliny Południowej, który chodził po Waszyngtonie z brytyjskim paszportem dyplomatycznym i listami angielskiego konsula. Sądzono, że szarża „San Jacinto” przerwała spisek, a schwytanie corpus delicti trzyma w szachu Wielką Brytanię.

Jednak radość mącili prawnicy, przewidując katastrofalne skutki ataku. Ich zdaniem kapitan Wilkes złamał wszystkie standardy, konwencje i międzynarodowe traktaty, co wieszczyło kłopoty, Waszyngton więc chłodził gorączkę propagandową. Otrzeźwienie było spóźnione, a lord Palmerston działał pod presją gazet i opinii publicznej oczekujących kary za zniewagę imperium. Waszyngton był zszokowany, gdy do ostrej noty protestacyjnej Wielka Brytania dołączyła korpus ekspedycyjny 11 tys. żołnierzy, który wylądował w Kanadzie.

Jednak nikt nie wiedział, dokąd zmierza ta demonstracja. Kontyngent był za mały, by go brać za wstęp do wojny. W gruncie rzeczy po wielu konfliktach i „świńskiej wojnie” o pogranicze stanu Oregon, przeważył lęk Brytyjczyków przed jankeskim wyzwoleniem sąsiada, a Kanada była prawie bezbronna, co podczas wojny domowej stawiało kraj w położeniu dość delikatnym. Unia bez skrępowania czerpała z Kanady rekrutów, a z południa wnikały na teren Unii bandy konfederackie, rabując banki i pustosząc miasteczka.

Brytyjski lew ryczał, a cicho liczył, że Waszyngton ustąpi. W razie eskalacji wachlarz sankcji był kosztowny i obosieczny, bo embargo uderzało też w Londyn. Czarnym scenariuszem była blokada morska – zbyt droga, trudna logistycznie i prawie niewykonalna. Zwłaszcza że okręty były potrzebne w Europie, wobec wścibiania nosa przez Rosję w sprawy grecko-tureckie.

Unii także, zgodnie z doktryną Lincolna, jedna wojna zupełnie wystarczyła. Poza tym nawet ważniejsza od angielskich pieniędzy za zboże była indyjska saletra, konieczna w produkcji prochu. Ignorując antybrytyjskie wzmożenie, Biały Dom chciał wycofać się z twarzą lub nawet bez twarzy. Żeby ominąć wojenny zapał Kongresu, Steward zapobiegł debacie o brytyjskim ultimatum, a pokątnie wysłał przeprosiny z wyrazami żalu i ubolewania nad incydentem. A schwytanych posłów bez rozgłosu zwolniono, zezwalając na ich wyjazd.

Jednak w Anglii Masona czekało lodowate przyjęcie i ciąg rozczarowań. Owszem, mimo sprzeciwu poselstwa Unii bywał w gabinetach rządowych – nawet u ministra spraw zagranicznych Russella – ale wszędzie słyszał to samo: brytyjski rząd nie chce ingerować w wewnętrzne sprawy amerykańskie. Tylko wygrana wojna lub traktatowy układ z Unią skłoni królową do uznania stanów Konfederacji.

Bardziej sprawni od dyplomatów byli agenci handlowi Południa, a zwłaszcza James Bulloch, który zamieszkał w Anglii na początku wojny. Siedzibą jego przedsięwzięć został Liverpool, gdzie miał wszystko, co potrzebne na wojnie, czyli port, przemysł, banki i stocznie.

Odkąd firmie włókienniczej Fraser, Trenholm i Spółka załatwił dostawy bawełny, przedsiębiorstwo było głównym źródłem dochodów i bankiem Południa. Bulloch nie szczędził pieniędzy na inwestycje, zwłaszcza na zakup frachtowców obsługujących eksport bawełny i przemyt broni do kraju. Najbardziej karkołomnym wyczynem spółki było obstalowanie w stoczni John Laird i Synowie dwóch okrętów dla marynarki konfederackiej. Ambasador Unii protestował przeciw łamaniu embarga, lecz oko rządu zostało przymknięte, Bulloch bowiem użył wybiegu, instalując uzbrojenie po wyjściu jednostek w morze, poza obszarem władzy brytyjskiej. Oba okręty, ochrzczone jako CSS „Floryda” i „Alabama”, mocno dokuczyły Północy, paraliżując flotę handlową i wielorybniczą wroga. Łącznie zrabowały i zatopiły ponad setkę jednostek, windując stawki ubezpieczeniowe do poziomu nieopłacalnego dla cywilnej żeglugi.

Wszakże Anglię dosięgła kara. Powojenny arbitraż uznał winę Wielkiej Brytanii i zasądził odszkodowanie w kwocie 15 mln dolarów. Skądinąd, gdyby Południe wygrało, również mogło oskarżyć Londyn, gdyż angielskie fabryki uzbroiły armię Unii w kilkaset tysięcy muszkietów i miliony kapiszonów w komplecie.

Humanitaryzm i puste fabryki

O wiele cieplejsze uczucia do Południa żywiła Francja, a zwłaszcza sam Bonaparte, gdyż sukces jego meksykańskiego planu leżał w podziale Stanów. Operetkowe imperium latyno-francuskie istniało, póki ręce Waszyngtonu pętała wojna domowa, a Teksas stał po stronie Południa. Istotnie, wkrótce po stłumieniu secesji pierwsza amerykańska interwencja wojskowa uderzyła na Meksyk, kończąc napoleońskie marzenie.

Poza tym wspólne interesy Południa z Francją poprzedzały wojnę domową. Charles Faulkner, formalnie ambasador Stanów Zjednoczonych w Paryżu, jeszcze pełniąc tę funkcję, służył Konfederacji, negocjując kontrakty z francuskim przemysłem wojennym. Potem sam rząd cesarski zadbał, żeby strumień dostaw na meksykańskiej granicy nie wysechł.

Toteż gdy zwolniony z więzienia w Bostonie John Slidell wysiadł w Paryżu, wpadł w objęcia Bonapartego. Nawet lokum miał blisko pałacu, by ułatwić kontakty. Jednak sygnały dworu i rządu były wewnętrznie sprzeczne. Napoleon III palił się do interwencji, za to minister spraw zagranicznych Thovenel chłodził nastroje.

Mimo imperialnego zadęcia polityce Paryża brakowało samodzielności. Owszem cesarstwo nabrało krzepy, lecz czas samodzielnych potęg zastąpiła era sojuszy. Sama Francja dość świeżo straciła status trędowatego, kończąc izolację dzięki zbliżeniu z Wielką Brytanią. Udzielne angażowanie sił w Ameryce mogło odsłonić tyły Paryża – zagrożone z wielu kierunków: od najgroźniejszych Prus, po Austrię, Rosję i Indochiny – i zrujnować zaufanie Londynu. Chcąc nie chcąc, w sprawie wojny Francja wolała iść pół kroku za Wielką Brytanią. Jednak lorda Palmerstona zewsząd osaczały francuskie projekty interwencji, rokowań i planów uznania Konfederacji.

Wreszcie u schyłku 1862 r. Londyn podzielił racje Napoleona, a wręcz uznał konieczność działania. Europejskie rezerwy bawełny się wyczerpały, a przez blokadę Unii strumyk surowca z Południa wysechł, tym samym zaś ceny poszybowały, produkcja ustała, a handel zamarł. Z czystej desperacji brytyjscy przemysłowcy płacili za utrzymanie floty do łamania blokady i przemytu bawełny. Przy tym otwarcie zatrudniali marynarzy Royal Navy, oficjalnie wysłanych na urlop, lecz po kryzysie z „Trentem” Północ unikała zadrażnień. Owszem schwytane statki były konfiskowane, lecz Anglików zwalniano.

Francja jeszcze silniej odczuła problem, a gospodarczy magnaci, nie oglądając się na rząd, prowadzili politykę na własną rękę. Aby zapewnić dostawy bawełny, paryski potentat finansowy Emile Erlanger i S-ka z własnej inicjatywy pożyczył Konfederacji 15 mln dol. Sytuacja groziła utratą kontroli – również wewnętrznej, gdyż tłum robotników burzył się w obu krajach.

Mimo woli sam Lincoln dał pretekst do ingerencji. Czując bliską klęskę i napięcie w Europie, chciał wynieść cele wojny na poziom moralny, który etycznie trudno podważyć – zwłaszcza w Wielkiej Brytanii. Dlatego we wrześniu 1862 r. wydał słynną Proklamację Emancypacji, która od 1 stycznia 1863 r. uwalniała niewolników Południa. Jednak szacunku nie było – prasa i opinia publiczna szydziły z bezwstydnej hipokryzji Białego Domu. Lincoln lekką ręką zniósł niewolnictwo tam, gdzie nie rządził, gdy czarni z Północy wciąż tkwili w łańcuchach.

Bardziej wiarygodna była propaganda Południa, która zarzuciła Północy wciąganie czarnych w bratobójczą walkę, podżeganie do wojny rasowej i sprowokowanie spirali mordów na ludności cywilnej. W Londynie Russell, dotychczas sceptyczny, głosił konieczność przerwania rzezi – jako moralny obowiązek Wielkiej Brytanii. Interwencja zyskała wymiar humanitarny i pokojowy, co dobrze brzmiało w Europie, która w proklamacji widziała zbrodniczy cynizm. Już montowano koalicję z Francją i Austrią, lecz premier się wahał. Sądził, że Rosja wykorzysta operację do wojny, a przede wszystkim, że po druzgoczącym zwycięstwie nad Bull Run Konfederacja pokona Unię i zdobędzie Waszyngton, w czym interwencja tylko przeszkodzi. Czas mijał, a gdy ofensywa gen. Lee ugrzęzła, a braki bawełny uzupełniły dostawy Egiptu, Brazylii i Turcji, zarzucił plan ekspedycji, a z nim także Francja. Tym samym ostatnia sposobność uznania Konfederacji przepadła. Skądinąd w tym samym czasie, gdy trwała zimna wojna transatlantycka, Unia weszła do francusko-brytyjskiej koalicji przeciw buntom w Japonii, co wiele uczy o polityce. Jednak Północ miała też bezwarunkowych przyjaciół, a wśród nich Rosję – po wojnie krymskiej równie samotną jak Unia. Znacząca była wizyta dwóch flot rosyjskich okrętów, które stały na amerykańskiej redzie ponad pół roku. Propaganda fetowała nadzwyczajne wsparcie od Aleksandra II, choć car chronił cenną marynarkę przed spodziewanym atakiem Anglii i Francji. Także król Siamu (dzisiejszej Tajlandii) oferował Unii oddział słoni bojowych, lecz Waszyngton grzecznie odmówił.

Jednak już u progu zwycięstwa Unia najpilniej szukała zbliżenia z Niderlandami, mając nadzieję, że czarnych wyzwoleńców ześle do holenderskich kolonii. Wizja wspólnego życia w Ameryce była koszmarem wyzwolicieli.

Na rycinie: zbieranie, pakowanie i wysyłka bawełny zdobytej przez armię Unii, Port Royal w Karolinie

Na rycinie: zbieranie, pakowanie i wysyłka bawełny zdobytej przez armię Unii, Port Royal w Karolinie Południowej

CORBIS/Getty Images

Kapitan Wilkes z USS „San Jacinto” zatrzymuje emisariuszy Konfederacji do Anglii – Jamesa M. Masona

Kapitan Wilkes z USS „San Jacinto” zatrzymuje emisariuszy Konfederacji do Anglii – Jamesa M. Masona i Francji – Johna Slidella na brytyjskim parowcu pocztowym „Trent”, 8 listopada 1861 r.

be&w

W XIX w. nie istniały kraje zbyt peryferyjne, by pozostały nieistotne dla świata. Glob oplotła sieć powiązań i zależności, handlu, sprzecznych sojuszy oraz traktatów. Nawet jeśli większość ludzi nie znała położenia miasta Charleston na mapie, to gdy w Forcie Sumter zagrzmiały działa, po innej stronie świata powstawały i upadały fortuny. Dlatego amerykańska wojna domowa, choć pozornie lokalna, była problemem globalnym.

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia
Klub Polaczków. Schalke 04 ma 120 lat
Historia
Kiedy Bułgaria wyjaśni, co się stało na pokładzie samolotu w 1978 r.
Historia
Pomogliśmy im odejść z honorem. Powstanie w getcie warszawskim
Historia
Jan Karski: nietypowy polski bohater
Historia
Yasukuni: świątynia sprawców i ofiar
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił