Masakra sowieckich spadochroniarzy. Operacja dnieprzańska w 1943 r.

48 godzin po napaści na Ukrainę w lutym 2022 r. rosyjski desant poniósł klęskę w bitwie o lotnisko Hostomel. W 1943 r. identyczną klęskę ponieśli spadochroniarze Stalina. Otrzymali rozkaz zdobycia przyczółków na lewym brzegu Dniepru.

Publikacja: 30.01.2025 21:00

Sowieckie manewry kijowskie w 1935 r. Zbiórka spadochroniarzy po wylądowaniu

Sowieckie manewry kijowskie w 1935 r. Zbiórka spadochroniarzy po wylądowaniu

Foto: Mil.ru

To spod Dniepru miało wyjść pancerne natarcie na ukraińską stolicę opanowaną przez Niemców. Stalin dostał miasto w podarunku, ale ceną była masakra trzech brygad powietrznodesantowych.

ZSRR był światowym pionierem wojsk powietrznodesantowych. Na początku lat 30. XX w. bolszewickie państwo zbudowało tysiąc wież spadochronowych. Sport spadochronowy stał się modny, a Kreml wspierał uprawianie tej dyscypliny. Do 1941 r. sowiecka armia przeszkoliła w ten sposób ok. miliona spadochroniarzy i utworzyła elitarne korpusy powietrznodesantowe. Pytanie: po co, skoro Moskwa deklarowała, że nie chce ani kawałka cudzej ziemi i przygotowuje się do obrony?

Dopiero atak III Rzeszy na ZSRR obnażył mankamenty wojsk spadochronowych

Świat poznał odpowiedź w 1935 r. podczas manewrów Kijowskiego Okręgu Wojskowego. Celem ćwiczeń było praktyczne sprawdzenie tzw. teorii głębokiej operacji (głębokiego uderzenia). Polegała na kombinowanym ataku różnych rodzajów wojsk z zadaniem głębokiego przełamania obrony wroga, łącznie ze zniszczeniem rezerw na dalekim zapleczu. Aby osiągnąć założony rezultat, sowieccy teoretycy przewidywali wykonanie jednoczesnego uderzenia artylerii, czołgów, a także intensywne bombardowania lotnicze. Szczególną rolę wyznaczali oddziałom spadochronowym, które miały dokonać „pionowego włamania”. Desanty zrzucone na tyły wroga miały zdezorganizować logistykę, sterroryzować ludność cywilną, a przede wszystkim odciąć front od posiłków.

Czytaj więcej

Hitlera można było zatrzymać. Czy gdyby Stalin dał się namówić, historia potoczyłaby się inaczej?

W czasie manewrów 1935 r. oczom zaproszonych attaché wojskowych ukazały się najpierw samoloty szturmowe, które obezwładniły obronę podkijowskiego lotniska Browary. Za nimi nadleciały czterosilnikowe bombowce TB-3, tym razem w roli transportowej, które zrzuciły pułk spadochronowy. Desant błyskawicznie opanował pasy startowe, na których w krótkim czasie wylądowały kolejne TB-3 z amunicją, a nawet samochodami pancernymi i lekką artylerią. Sprawna akcja 2 tys. spadochroniarzy wywarła ogromne wrażenie na obserwatorach. W efekcie III Rzesza przystąpiła do formowania dywizji spadochronowej, która – podporządkowana Luftwaffe – w 1940 r. sparaliżowała obronę Belgii i Holandii, a w 1941 r. zdobyła grecką Kretę.

Radzieccy żołnierze przygotowują tratwy do przeprawy przez Dniepr (napis: „Na Kijów!”). Bitwa nad Dn

Radzieccy żołnierze przygotowują tratwy do przeprawy przez Dniepr (napis: „Na Kijów!”). Bitwa nad Dnieprem, jesień 1943 r.

Foto: nieznany korespondent wojenny/domena publiczna

Tyle że desant na Browary odbył się warunkach pozorowanej walki, według z góry ustalonego scenariusza. A mimo to ćwiczenia wykazały złą organizację. Zgodnie z tajną oceną wystawioną przez sowiecki sztab generalny: „w prawdziwej wojnie operacja powietrznodesantowa w Browarach mogła zakończyć się niepowodzeniem”. Samoloty z rzutem naziemnym lądowały na niezdobytym do końca lotnisku. Ponadto desant mogły zakłócić wrogie samoloty myśliwskie, czego nie uwzględniał scenariusz. Bombowce TB-3 nadleciały bez własnej eskorty, a ze względu na przewóz ludzi zostały pozbawione broni pokładowej. „Stworzono cieplarnianą sytuację, która nigdy nie zaistnieje w czasie wojny” – brzmiało podsumowanie sztabowców. Jednak dopiero atak III Rzeszy na ZSRR obnażył mankamenty wojsk spadochronowych.

Sowieci mieli zbyt mało samolotów transportowych

Po odepchnięciu Niemców spod Moskwy Stalin nakazał kontynuowanie ofensywy za wszelką cenę. 1942 r. miał być rokiem wyzwolenia ZSRR. W tym celu naczelne dowództwo zorganizowało kilka operacji powietrznodesantowych, których zadaniem była dezorganizacja obrony przeciwnika. 18 stycznia 1942 r. Sowieci rozpoczęli desant korpusu spadochronowego pod Wiaźmą. Miasto było centrum zaopatrzeniowym niemieckiej obrony. Spadochroniarze mieli pomóc wojskom frontu kalinińskiego w okrążeniu grupy armii „Środek”.

Czytaj więcej

Paweł Łepkowski: Czy Stalin dał się oszukać Hitlerowi?

Akcja zakończyła się fiaskiem z kilku powodów. Przede wszystkim Sowieci mieli zbyt mało samolotów transportowych. Przed wojną kupili w USA licencję maszyny Douglas DC-3, jednak nie zdążyli uruchomić masowej produkcji. Bombowców TB-3 było również zbyt mało i przewoziły ludzi w koszmarnych warunkach. A szybowce desantowe znano tylko ze słyszenia... W takich warunkach szybki przerzut żołnierzy na odległość 40 km od linii frontu był niewykonalny. Dla porównania: do transportu pierwszego rzutu liczącego 500 żołnierzy Sowieci przeznaczyli 24 samoloty; dwa lata wcześniej niemiecką dywizję spadochronową w okolicach Rotterdamu transportowało 450 maszyn Ju-52.

Samo desantowanie poszczególnych batalionów z dużą przerwą czasową pozbawiło Sowietów zaskoczenia. Co gorsza, spadochroniarze zostali rozproszeni na dużym obszarze, dlatego nie udało się zdobyć niemieckiego lotniska, na którym wylądowałyby samoloty z posiłkami. Zapasowe lądowisko przyjęło kolejny tysiąc żołnierzy dopiero po 72 godzinach, a kolejne grupy zrzucano jeszcze przez trzy dni. W dodatku spadochroniarze byli zbyt lekko uzbrojeni, aby zniszczyć komunikację wroga.

Spadochroniarze rozbijali wprawdzie konwoje i podkopywali tory, ale początkowy plan zdobycia miasta spalił na panewce

Niemcy wyposażeni w artylerię i karabiny maszynowe bez trudu utrzymali Wiaźmę, prowadzące do niej drogi i linie kolejowe. Spadochroniarze rozbijali wprawdzie konwoje i podkopywali tory, ale początkowy plan zdobycia miasta spalił na panewce. Resztki korpusu rozproszyły się po lasach i niewielkimi grupami, ale z ogromnymi stratami przebiły się przez linię frontu, łącząc się z odsieczą korpusu kawalerii. W operacji uczestniczyło ok. 10 tys. żołnierzy, z których na stronę sowiecką powróciło ok. 2,5 tys.

Klęska Sowietów w zakolu Dniepru

Do koncepcji desantów powietrznych Sowieci powrócili dopiero po półtora roku. Dnieprzańską operację powietrznodesantową (tzw. desant bukryński) rozpoczęto 24 września, ale zakończono dopiero 28 listopada. Plan zakładał zrzucenie w 48 godzin trzech brygad spadochronowych. Żołnierze mieli wylądować w zakolu Dniepru pomiędzy chutorami Bukryn Mały i Wielki. Ich zadaniem było odepchnięcie Niemców od rzeki, aby wojska sowieckie mogły sforsować Dniepr na tym odcinku. Celem strategicznym ofensywy było zyskanie przyczółku, z którego ruszyłaby ofensywa na Kijów. Zdobycie stolicy Ukrainy zaplanowano najpóźniej na 7 listopada, a więc w rocznicę bolszewickiego puczu 1917 r. Marszałek Gieorgij Żukow i gen. Nikołaj Watutin postanowili zrobić Stalinowi okolicznościowy prezent.

Czytaj więcej

Historia rosyjskich dezerterów

Tyle że plan zdezaktualizował się jeszcze przed rozpoczęciem. 22 września 3. Armia Pancerna samodzielnie utworzyła przyczółek pod Bukrynem. Desantu nie odwołano, jednak otrzymał nowe zadanie: niedopuszczenie posiłków wroga do zdobytego zakola rzeki. Aby ułatwić koordynację, brygady scalono w korpus liczący ok. 13 tys. żołnierzy uzbrojonych w lekką artylerię, broń przeciwpancerną i moździerze. Zrzutu miało dokonać 150 bombowców Ił-4 i B-25 Mitchell, 180 samolotów transportowych Li-2 (DC-3) oraz 35 szybowców desantowych. Do osłony i wsparcia ogniowego rzucono 2. Armię Lotniczą i artylerię dalekiego zasięgu. Po doświadczeniach zimowych operacji pod Moskwą wszystko powinno iść zgodnie z planem, a jednak po raz kolejny nie udało się nic. W trakcie przygotowań błąd gonił błąd, na czele z brakiem struktur dowodzenia.

Sztab korpusu istniał na papierze i nikt z jego członków nie wylądował ze spadochroniarzami. Zastępca dowódcy frontu ds. wojsk powietrznodesantowych latał wprawdzie specjalnym samolotem nad Dnieprem, ale maszyna była pozbawiona odpowiednich środków łączności. Operacją z głębokiego zaplecza kierował Watutin. Był to efekt partackiego planowania, na które poświęcono zaledwie 48 godzin. Zabrakło nawet rozpoznania przyszłej strefy lądowania, tymczasem w przededniu operacji sowiecki przyczółek otoczyło pięć niemieckich dywizji, w tym pancerna i zmechanizowana. Sowiecki wywiad przeoczył koncentrację dwóch niemieckich korpusów!

Brygady skoncentrowano na kilka godzin przed lotem. W rezultacie nikt nie znał zadań, które miał wykonać, a żołnierze byli pospiesznie szkoleni w powietrzu przez równie zaskoczonych dowódców.

Zamiast zasadzek na kolumny wroga i walk z nadchodzącymi posiłkami spadochroniarze musieli walczyć z przeważającymi siłami, które umocniły się już na miejscu. Nierealny okazał się również harmonogram tworzenia sowieckiego zgrupowania. Brygady skoncentrowano na kilka godzin przed lotem. W rezultacie nikt nie znał zadań, które miał wykonać, a żołnierze byli pospiesznie szkoleni w powietrzu przez równie zaskoczonych dowódców. O jakimkolwiek współdziałaniu na szczeblu batalionów i brygad nie było mowy. Na koniec Sowieci zapomnieli o dobrym oznakowaniu obszaru lądowania. Grupa rekonesansu z nieznanych przyczyn nie została wcześniej przerzucona za Dniepr.

Czytaj więcej

II wojna światowa: Co się stało z jeńcami Armii Czerwonej?

Pierwsze samoloty wystartowały 24 września o godz. 18.30. Start odbył się w wielkim zamieszaniu. Nikt nie panował nad prawidłowym załadunkiem żołnierzy i sprzętu, a reszty dokonał silny ogień przeciwlotniczy nad celem. Wiele załóg straciło orientację i zrzuciło spadochroniarzy nie na wyznaczonym lądowisku o wymiarach 10 na 14 km, ale na obszarze 30 na 90 km. 13 samolotów zgubiło się i powróciło na lotniska ze spadochroniarzami. 500 żołnierzy wylądowało na pozycjach własnych wojsk. Nieznana liczba spadochroniarzy obciążonych bronią i amunicją utonęła w rzece. Ale nawet w planowym miejscu desantu nie przeprowadzono dokładnie. Zrzut nastąpił z wysokości 2 tys. zamiast 600 m i przy większej od dopuszczalnej prędkości samolotów. W takich warunkach rdzeń zgrupowania wylądował prosto na niemieckich pozycjach i poniósł ogromne straty. Wówczas utracono także łączność z dowództwem frontu, które po 24 godzinach odwołało kolejne fale transportowe.

Do rana 25 września desantowało się łącznie 5 tys. spadochroniarzy. Zrzucono również 660 kontenerów z amunicją, tyle że zapomniano o artylerii i moździerzach. Sowieccy żołnierze znaleźli się w krytycznej sytuacji. Walczyli w małych grupach i pojedynczo z minimalnym zapasem amunicji. Działania przeciwdesantowe Niemców polegały na obławie, która z zimną krwią mordowała bezbronnych żołnierzy. Tylko pierwszego dnia zginęło ponad 700 spadochroniarzy, a kolejnych 209 dostało się do niewoli. Przy tym każda grupa walczyła w izolacji. Jedna z największych – licząca 150 żołnierzy – została całkowicie wybita. Próby nawiązania łączności spełzły na niczym, ponieważ zginęły trzy kolejne grupy radiooperatorów zrzuconych następnej nocy. Oddziały desantowe dysponowały ocalałymi radiostacjami, jednak nie mogły ich użyć. Zginęli wszyscy oficerowie dysponujący kodami szyfrowymi.

Radzieckie czołgi T-34 należące do 3. Gwardyjskiej Armii Pancernej nacierające w kierunku Kijowa, li

Radzieckie czołgi T-34 należące do 3. Gwardyjskiej Armii Pancernej nacierające w kierunku Kijowa, listopad 1943 r.

Foto: nieznany sowiecki fotoreporter/domena publiczna

Pierwszy kontakt ze spadochroniarzami udało się nawiązać przypadkowo dopiero 7 października. Do tego czasu sztab jednej z brygad skoncentrował wokół siebie 1,2 tys. błąkających się żołnierzy i przeszedł do równie krwawych walk dywersyjnych prowadzonych w lasach na południe od Kaniowa. Zgrupowanie otrzymało zrzuty prowiantu i amunicji. Dwukrotnie otoczone przebijało się przez pierścień obław, tracąc większość żołnierzy. W listopadzie niedobitki nawiązały kontakt z sąsiednim frontem ukraińskim. W połowie miesiąca spadochroniarze odegrali pewną rolę w forsowaniu Dniepru przez 52. Armię.

Ogółem z ponad 5 tys. desantowanych spadochroniarzy walki przeżyło ok. 1–1,5 tys. z nich. Przebieg operacji negatywnie ocenił Stalin, który ostro zarzucił Żukowowi i Watutinowi ignorancję: „Rozkaz masowego lądowania nocą wskazuje na analfabetyzm organizatorów”.

Jak pokazuje doświadczenie, taki desant nawet na własnym terytorium wiąże się z wielkim niebezpieczeństwem. Dyktatora udobruchał obiecany prezent. 6 listopada żołnierze Watutina pokonali ostatnich Niemców na zachodnich przedmieściach Kijowa. Zwycięskie uderzenie rozpoczęło się jednak z zupełnie innego przyczółku na Dnieprze. Niemiecka obrona pod Bukrynem okazała się tak silna, że atak 3. Armii Pancernej zakończył się niepowodzeniem. A to wskazuje na kompletny brak szans stoczenia równorzędnej walki przez lekką piechotę spadochronową.

To spod Dniepru miało wyjść pancerne natarcie na ukraińską stolicę opanowaną przez Niemców. Stalin dostał miasto w podarunku, ale ceną była masakra trzech brygad powietrznodesantowych.

ZSRR był światowym pionierem wojsk powietrznodesantowych. Na początku lat 30. XX w. bolszewickie państwo zbudowało tysiąc wież spadochronowych. Sport spadochronowy stał się modny, a Kreml wspierał uprawianie tej dyscypliny. Do 1941 r. sowiecka armia przeszkoliła w ten sposób ok. miliona spadochroniarzy i utworzyła elitarne korpusy powietrznodesantowe. Pytanie: po co, skoro Moskwa deklarowała, że nie chce ani kawałka cudzej ziemi i przygotowuje się do obrony?

Pozostało jeszcze 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia świata
Na krańcach asyryjskiego imperium
Materiał Promocyjny
Gospodarka natychmiastowości to wyzwanie i szansa
Historia świata
Takiej uroczystości nie miał żaden monarcha. Pięć pogrzebów Olivera Cromwella
Historia świata
Jak wilk, a jednak nie wilk, czyli Bestia z Gévaudan
Historia świata
Vidkun Quisling. Archetyp nowożytnego zdrajcy
Historia świata
Francuscy trapiści – ofiary wojny domowej w Algierii
Materiał Promocyjny
Wystartowały tegoroczne ferie zimowe