Krwawy sen o Himmlerstadt: „Action Zamość”

Kiedy kanclerz i hetman wielki koronny Jan Zamoyski zakładał w 1580 r. Zamość, żadne znaki na niebie i ziemi nie wskazywały na to, jak dotkliwie bieg historii potraktuje tę miejscowość. Prawdziwie apokaliptyczne dni przyniosła miastu i jego mieszkańcom II wojna światowa.

Publikacja: 29.11.2024 04:51

Rabunek dzieci polskich podczas niemieckiej operacji wysiedleńczej na Zamojszczyźnie na przełomie la

Rabunek dzieci polskich podczas niemieckiej operacji wysiedleńczej na Zamojszczyźnie na przełomie lat 1942–1943

Foto: Poeticbent / Wikimedia Commons

Pierwszą próbę ogniową miasto przeżyło w 1648 r., gdy bohatersko oparło się najazdowi Kozaków pod wodzą Bohdana Chmielnickiego. W 1656 r. również Szwedom nie udała się próba zdobycia zamojskiego grodu. Musieli czekać do wojny 100-letniej, aby wspólnie z wojskami saskimi wziąć w końcu niepokorne miasto w posiadanie. Jednak prawdziwie apokaliptyczne dni przyniosła Zamościowi i jego mieszkańcom dopiero II wojna światowa.

Wojenna hekatomba „Padwy Północy”

Podczas kampanii wrześniowej niemieckie lotnictwo zbombardowało Zamość dwukrotnie. W nalotach, które miały miejsce 9 i 12 września 1939 r., zginęło ponad 250 osób. 13 września wojska niemieckie weszły do miasta, jednak opuściły je już 25 września, respektując ustalenia paktu Ribbentrop-Mołotow. Miejsce pierwszego okupanta zajął następny – Sowieci. Na mocy dalszych niemiecko-radzieckich porozumień 8 października Armia Czerwona wycofała się z miasta, które po raz kolejny przeszło w ręce hitlerowskie. I pozostało w nich aż do lipca 1944 r., doświadczając przez ten czas niewątpliwie najtrudniejszego epizodu w swojej historii.

Chociaż pod nazistowską okupacją bezwzględny terror dotykał niemal wszystkie polskie miasta, miejscowości i wsie, to Zamość zajął na tej liście miejsce szczególne – ze względu na rolę, jaką pełnił w wizji hitlerowskich dygnitarzy. W ich oczach to miasto stanowiło swoistą bramę na wschód, punkt, w którym należało rozpocząć realizowanie planu „poszerzania przestrzeni życiowej germańskiej rasy na wschodzie”. Opracowany i zatwierdzony w 1941 r. w Berlinie Generalny Plan Wschodni zakładał stworzenie w lubelskim województwie obszaru do życia dla osób niemieckiego pochodzenia, które dotychczas mieszkały m.in. na terenie Związku Radzieckiego oraz Rumunii. Funkcjonariusze III Rzeszy doszli do wniosku, że należy dopomóc tym ludziom w powrocie do „domu”, a przynajmniej na obszary położone bliżej ojczyzny. Dlatego akcji przesiedleńczej nadano nazwę „Heim ins Reich” („Do domu w Rzeszy”) i rozpoczęto na Zamojszczyźnie przygotowywanie gruntu pod przyjęcie „prawowitych” mieszkańców. Jak nietrudno się domyślić, ta operacja zyskała po prostu formę brutalnego pozbywania się polskich obywateli, którzy mieli zwolnić miejsce dla przybywających Niemców.

Położone niedaleko ukraińskich czarnoziemów żyzne gleby Lubelszczyzny znajdujące się w rękach Polaków były solą w oku Niemców. Zaczęli oni rozsiewać propagandę, że zacofani polscy rolnicy nie są w stanie należycie wykorzystać walorów urodzajności tego terenu. To zadanie prawidłowo mieli wykonać dopiero sprowadzeni na ich miejsce niemieccy koloniści. Polacy mieli być równie „niegodni” Zamościa, które jako miasto nazywane „perłą renesansu” albo „Padwą Północy” wyjątkowo podobało się nazistowskim urzędnikom. W Europie są tylko dwa miasta zbudowane według założeń tzw. miasta idealnego i jednym z nich jest właśnie Zamość. Dowódca SS dystryktu lubelskiego Odilo Globocnik utrzymywał wręcz, że miasto jest dziełem Niemców (najwyraźniej umknął mu szczegół dotyczący narodowości Jana Zamoyskiego). Twierdził nawet, że w okolicach miasta odkrył duże skupiska niemieckiej ludności. Chcąc przypodobać się Himmlerowi, Globocnik zaproponował zmianę nazwy Zamość na Himmlerstadt. Dodatkową zaletą takiego rozwiązania miało być zatarcie pamięci o rzeczywistym założycielu miasta – na wskroś polskim magnacie Janie Zamoyskim. Himmler nie wyraził jednak zgody na przyjęcie takiego zaszczytu. Uznał, że skoro „swojego” miasta nie posiada Hitler, to byłoby niestosowne, gdyby on wyprzedził Führera pod tym względem. Zatwierdził jednak projekt przekształcenia Zamościa w miasto przeznaczone dla 20–25 tys. mieszkańców – przede wszystkim rodzin SS-mannów – oraz zaakceptował propozycję nowej nazwy: Plugstadt („miasto pługa”).

Czytaj więcej

Freikorps – wagnerowcy czasu międzywojnia

„Action Zamość”, czyli wysiedlenia z Zamojszczyzny

Gdy zasadnicze decyzje zostały podjęte, nadszedł czas na ich realizację. Pierwsze wysiedlenia nastąpiły w nocy z 27 na 28 listopada 1942 r. we wsi Skierbieszów i na okolicznych terenach. Wysiedlonym Polakom zezwolono tylko na zabranie bagażu osobistego, nieprzekraczającego 30 kg, oraz 20 złotych. Akcję przeprowadzano brutalnie, rozdzielając rodziny i wysyłając w osobne miejsca kobiety i dzieci, mężczyzn oraz starców. Z matkami mogły zostać jedynie dzieci w wieku do sześciu miesięcy. Dramatowi towarzyszyły dantejskie sceny, które opisywał jeden ze świadków, rolnik Leonard Szpuga: „W tym czasie widziałem naocznie, jak Niemcy odłączali dzieci od matek. To oddzielanie matek od ich pociech najbardziej mną wstrząsnęło. Najgorsze tortury, jakie zniosłem, były niczym w porównaniu z tym widokiem. Niemcy zabierali dzieci, a w razie jakiegoś oporu, nawet bardzo nikłego, bili nahajami do krwi – i matki, i dzieci. Wtedy w obozie rozlegał się pisk i płacz nieszczęśliwych. Nieraz matki zwracały się do Niemców z prośbą o żywność dla zgłodniałych i zmarzniętych dzieci. Jedyne, co mogły otrzymać, to uderzenie laską lub bykowcem. Widziałem, jak Niemcy zabijali małe dzieci (...) Warunki higieniczne były straszne. Wszy, brud, pchły, pluskwy wprost żywcem pożerały ludzi”.

Akcję wysiedlania Polaków kontynuowano do marca 1943 r. Wysiedleńców z Zamojszczyzny kierowano do obozów podlegających Centrali Przesiedleńczej w Łodzi, które znajdowały się w Zamościu i większych miejscowościach regionu. Tam poddawano ich badaniom pod kątem przynależności rasowej. Osoby, które zakwalifikowano jako nadające się do zniemczenia, przeznaczano do wywózki do Rzeszy. Dotyczyło to przede wszystkim dzieci. Pozostałych ludzi Niemcy wysyłali na gehennę w obozach koncentracyjnych.

Ten wyjątkowo czarny rozdział historii niemieckiej okupacji po raz kolejny jednak zdołał wykrzesać z polskiego narodu niezgłębione pokłady bohaterstwa. W obliczu tej wstrząsająco ohydnej – bo wymierzonej w najsłabszych – zbrodni okupanta, terroryzowane i gnębione od lat społeczeństwo zdołało zjednoczyć się w celu niesienia pomocy dzieciom transportowanym do Niemiec. Maluchy, chociaż zostały uznane przez Niemców za „cenne” pod kątem rasowym, przewożono w urągających warunkach. Nie bacząc na okres jesienno-zimowy, umieszczano je w bydlęcych nieogrzewanych wagonach, bez jedzenia i picia. Wiele z nich nie przeżyło tych strasznych warunków i zmarło podczas podróży. Ale ludność miast, przez które przejeżdżały transporty, zdecydowana była za wszelką cenę udzielić pomocy dzieciom. Jako pierwsi z ratunkiem pospieszyli mieszkańcy pobliskich Siedlec, gdzie 1–2 lutego 1943 r. przybył transport dzieci. Mieszkańcy miasta ruszyli im na pomoc, niosąc pieczywo, gorące posiłki i ubrania. Ponad 500 dzieci, które udało się wydostać z wagonów, znalazło opiekę u rodzin zastępczych, w zakładach opiekuńczych i miejscach przygotowanych przez samorząd. 3 lutego 1943 r. mieszkańcy Siedlec urządzili demonstracyjny pogrzeb zmarłych w transporcie dzieci Zamojszczyzny, dając tym samym okupantowi do zrozumienia, że ta zbrodnia nie pozostanie bez rozliczenia.

Warszawiacy ratują dzieci Zamojszczyzny

Mieszkańcy skromnych Siedlec nie mogli jednak zdziałać tyle, co licząca ponad milion mieszkańców społeczność stolicy. Warszawiacy, dzięki informacjom pozyskanym przez wywiad AK, doskonale zdawali sobie sprawę z rozgrywającej się na wschodzie kraju tragedii. Ludność szczególnie bolała nad strasznym losem dzieci i była zdeterminowana przyjść im z pomocą. Relacja z „Tygodnika Zachodniego” oddaje panującą w tych ciężkich, zimowych dniach atmosferę: „Dworzec Wschodni oblepiony był przez rodziny wyczekujące na transporty. Dniami i nocami ludzie czekali z gorącym pożywieniem, ubraniami i pieluszkami. Raz po raz zrywały się krzyki: »Jadą!«. Tłum biegł do nadjeżdżającego pociągu, w którym jednak nie było dzieci”. Z kolei Henryk Pawłowicz, ówczesny zastępca komisarycznego burmistrza Warszawy, wspominał: „Szybko rozniosła się po mieście wiadomość, że dzieci te, przemocą zabrane rodzicom, mają być w Niemczech oddane do ośrodków, gdzie ma się ich wychować na »prawowitych« obywateli »wielkiej« Rzeszy. Wiadomość ta wywołała w stolicy ogólne poruszenie. Oburzenie było powszechne. […] Zaczęła się demonstracyjna wędrówka tłumów na dworce kolejowe, na których ustanowiono dyżury. Nie bacząc na konsekwencje, jakie mogło to wywołać, ludność zdecydowana była bodaj nawet siłą zatrzymać transporty i zaopiekować się dziećmi. Dosłownie w parę godzin zorganizowano wszystko, aby nieszczęsne maleństwa znalazły zaspokojenie swych najistotniejszych potrzeb; przygotowano odpowiednio ogrzane punkty rozdzielcze, wyposażono je w pościel i ciepłe jedzenie, uruchomiono nawet samochody, którymi dzieci miały być przewiezione z dworca”.

Gorączkowa atmosfera objęła nie tylko tereny warszawskich dworców. Silne poruszenie widoczne było w każdym zakątku miasta, co zaobserwowała Sabina Dłużewska: „Wszędzie tłumy niebaczne na nic: na Niemców, na budy, na łapanki. W tramwajach obcy z obcymi rozmawiają o dzieciach”.

W błyskawicznym tempie stołeczne instytucje charytatywne oraz Polski Komitet Opiekuńczy Warszawa-Miasto otrzymały kilkadziesiąt zgłoszeń od warszawskich rodzin deklarujących gotowość przyjęcia dzieci oraz ich adopcji. Pomoc dla dzieci zaoferowali też pracownicy warszawskich zakładów pracy, np. przedsiębiorstw: Fuchs, Brun, Philips czy Haberbusch i Schiele, wyjeżdżający wielokrotnie na stołeczne dworce. Z kolei Wedel przygotował nawet jeden z lokali fabrycznego przedszkola oraz wysyłał po dzieci pielęgniarki i sanitariuszy. Autorzy „Biuletynu Informacyjnego” nie mogli wyjść z podziwu dla niezamożnych, utrudzonych okupacyjną nędzą rodzin, które pomimo mizernej kondycji finansowej nie wahały się przyjąć na wychowanie obcego dziecka: „We wszystkich warstwach społeczeństwa, głównie jednak wśród robotników, rzemieślników i kupców, wybuchała gotowość przyjmowania dzieci na utrzymanie. Zgłoszenia o pojedyncze dzieci i całe grupy szły w tysiące: nieraz były to deklaracje zbiorowe, np. mieszkańców bloków, domów, zarządów fabryk”.

Upamiętnienie ofiar obozu przesiedleńczego w Zamościu – Dzieci Zamojszczyzny

Upamiętnienie ofiar obozu przesiedleńczego w Zamościu – Dzieci Zamojszczyzny

Foto: Ziuteknowocz / Wikipedia

Tak szeroka pomoc udzielana dzieciom nie byłaby możliwa, gdyby nie współpraca warszawskich kolejarzy. Najczęściej współpracowali oni z własnej woli, sami przejęci sytuacją maleństw. Czasem jednak trzeba ich było nakłonić do tego groźbą lub łapówką. Nocą z 4 na 5 stycznia 1943 r. mieszkańcy stolicy zdołali wyciągnąć niewielką liczbę skrajnie przemarzniętych dzieci z wagonów towarowych stojących na bocznych torach w pobliżu Bródna. Pociąg ten po kilku godzinach postoju odjechał w niewiadomym kierunku.

Warszawiacy działali na rzecz dzieci nie tylko wspólnie, ale także indywidualnie. Członkini AK Marianna Fandri, ps. Smętek, natrafiła na ślad dzieci 6 stycznia 1943 r. Z nieznanego źródła dowiedziała się, że dzieci znajdują się w Stoczku koło Garwolina. Niezwłocznie udała się tam pożyczoną z miejsca pracy ciężarówką i przywiozła do stolicy 24 najbardziej chorych i potrzebujących dzieci. Maluchy zgodził się przyjąć szpital na ul. Czerniakowskiej. Ich widok na zawsze zapisał się w pamięci kobiety: „Ich oczy były głęboko zapadłe, na buziach widniały czarne strupy po nieleczonej ospie. Ręce i nogi pokryte świerzbem tworzyły jedną ranę. Żadne z nich nawet nie uśmiechnęło się do nas. […] Smutek rozrywał nam serca, bo spoglądały na nas nieufnie dziesiątki wynędzniałych, półtrupich ocząt, spodziewając się raczej dalszych prześladowań niż ratunku” – relacjonowała Fandri.

Stopień zaangażowania Polaków w ratowanie dzieci zaskoczył okupanta, który raczej spodziewał się, że udręczone własnymi dramatami społeczeństwo warszawskie nie znajdzie w sobie siły, aby sprzeciwić się kolejnej zbrodni. Niemcy zaczęli na poważnie obawiać się, że w mieście wybuchną rozruchy. Surowo nakazali więc dementować wszystkie informacje o kolejnych transportach, a polskich, współpracujących z warszawiakami kolejarzy zastąpili niemiecką załogą. Od tej pory dalsze pomaganie dzieciom stało się znacznie trudniejsze, ale społeczeństwo Warszawy nie porzuciło swojej misji. Nadal próbowano docierać do dzieci na innych, mniejszych i słabiej strzeżonych stacjach. Pomimo heroicznych starań Polaków okupantowi udało się wywieźć do Rzeszy i poddać germanizacji 30 tys. dzieci. Po wojnie zdołano odnaleźć i odzyskać zaledwie 800 z nich!

Czytaj więcej

Niemiecka zbrodnia sprzed lat. Kto zabił w Gródku na Podlasiu

Akcje odwetowe Armii Krajowej

Bestialstwo, jakiego dopuścił się okupant na terenie Zamojszczyzny, doczekało się również zbrojnego odzewu ze strony polskiego ruchu oporu. Miał on na celu nie tylko wymierzenie zbrodniarzom zasłużonej kary, ale również podjęcie próby powstrzymania dalszych represji wobec ludności. W grudniu 1942 r. na Zamojszczyznę dotarł komendant główny Batalionów Chłopskich Franciszek Kamiński, który zaczął mobilizować do walki oddziały partyzanckie zgromadzone w Puszczy Solskiej. Zamierzano przeprowadzić kontratak, mający głównie trzy cele do spełnienia: zorganizowanie masowej samoobrony, przeciwdziałanie ekspedycjom wysiedlającym i atakowanie wsi zasiedlonych przez niemieckich kolonistów. Plan Kamińskiego zaakceptowało dowództwo warszawskie i przydzieliło mu do pomocy czterech oficerów, w tym szkolonego w Anglii do celów dywersyjnych por. Jerzego Mara-Meyera, „Visa”. Pod rozkazami wojskowych znaleźli się żołnierze z Batalionów Chłopskich, Armii Krajowej, Gwardii Ludowej, a także partyzanci radzieccy.

W kolejnych dniach grudnia i stycznia strona polska dokonywała aktów oporu przeciwko niemieckim działaniom. Zaatakowano urząd gminy w miejscowości Krynice, gdzie Niemcy przetrzymywali grupę wysiedleńców, i uwolniono więźniów. Palono wsie, które już były zajęte przez niemieckich kolonistów i zabijano nowo przybyłych. Największa akcja tego typu miała miejsce we wsi Cieszyn, podczas której śmierć poniosło 160 niemieckich kolonistów.

Zaangażowano się również w akcję o kryptonimie „Wieniec II” mającą na celu sabotowanie i niszczenie infrastruktury niemieckiego kolejnictwa, aby utrudnić wrogowi transportowanie wysiedlonych Polaków. Z kolei 30 grudnia jedna z kompanii Batalionów Chłopskich oraz sowiecki oddział partyzancki pod dowództwem oficera Wasyla Wołodina w pobliżu wsi Wojda stoczyły z Niemcami pierwsze podczas II wojny światowej starcie partyzanckie o charakterze bitwy. Bitwa zakończyła się całkowitym zwycięstwem partyzantów; oddziały niemieckie zostały doszczętnie rozbite. Przestraszeni klęską Niemcy na pół roku zaprzestali działań wysiedleńczych na Zamojszczyźnie. Zaniepokojeni aktywnością partyzantów niemieccy dowódcy określili ją jako „powstanie zamojskie”, które zagrażało nie tylko akcji osiedleńczej, ale całej III Rzeszy. W meldunkach niemieckich pojawiały się informacje o tym, że „Zamojszczyzna to centrum bandytyzmu w kraju, a jej głównym punktem jest Aleksandrów i Józefów Biłgorajski”. Rzeczywiście w tych miejscowościach funkcjonowały największe grupy partyzantów, a miejsca te nazywano „Rzeczpospolitą Józefowską”.

Wiosną 1944 r. Niemcy – przeczuwający przegranie wojny – znów zaczęli nękać ludność Zamojszczyzny, wyładowując na bezbronnych ludziach swoją wściekłość i frustrację. Ponownie spotkali się jednak ze zdecydowaną reakcją partyzantów, którzy ruszyli bronić swoich rodaków. W odwecie hitlerowcy zaczęli bezwzględnie mordować mieszkańców wsi, wypełniając rozkaz dowódcy policji i SS w Generalnym Gubernatorstwie Wilhelma Koppego, który nakazał, aby „wszyscy mężczyźni w wieku od 16 do 60 lat zostali wytępieni”. W wyniku tych zbrodni śmierć poniosło kolejnych 500 osób, ale dni hitlerowskiego barbarzyństwa na terenie Zamojszczyzny były już policzone. W lipcu 1944 r. tamtejsi członkowie AK wzięli udział w akcji „Burza”, wyzwalając najpierw Zamość, a następnie całą Zamojszczyznę. Niestety, wielu partyzantów uczestniczących w tej bohaterskiej walce, która przeszła do historii pod nazwą „powstanie zamojskie”, stając się drugim po powstaniu warszawskim największym aktem zbrojnym przeciwko okupantowi, musiało ukrywać się przed kolejnym ciemiężycielem – tym razem komunistycznym.

Pierwszą próbę ogniową miasto przeżyło w 1648 r., gdy bohatersko oparło się najazdowi Kozaków pod wodzą Bohdana Chmielnickiego. W 1656 r. również Szwedom nie udała się próba zdobycia zamojskiego grodu. Musieli czekać do wojny 100-letniej, aby wspólnie z wojskami saskimi wziąć w końcu niepokorne miasto w posiadanie. Jednak prawdziwie apokaliptyczne dni przyniosła Zamościowi i jego mieszkańcom dopiero II wojna światowa.

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia świata
Tajemnica kamienia runicznego wikingów rozszyfrowana
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Historia świata
Kto przygarnie Syrię po upadku Baszara Asada?
Historia świata
Komu zawdzięczamy gotyckie katedry?
Historia świata
„Gorączka złota” w średniowiecznej Europie
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Historia świata
Człowiek nie pochodzi od małpy