Prezydentura pełna błędów. John F. Kennedy, część VI

9 listopada 1960 r. świat się zmienił. Zaczęła się trwająca do dzisiaj nowa era polityki amerykańskiej. John Fitzgerald Kennedy jako pierwszy polityk oparł swój program wyborczy na obietnicach ustanowienia pełni praw wyborczych dla mniejszości etnicznych, w tym głównie dla Afroamerykanów na południu Ameryki.

Publikacja: 25.10.2024 04:38

Pierwsza wizyta prokuratora generalnego Roberta Kennedy’ego (pierwszy z prawej) i dyrektora FBI J. E

Pierwsza wizyta prokuratora generalnego Roberta Kennedy’ego (pierwszy z prawej) i dyrektora FBI J. Edgara Hoovera (w środku) w gabinecie owalnym u prezydenta Johna F. Kennedy’ego (pierwszy z lewej). Marzec 1961 r.

Foto: Abbie Rowe / Wikimedia Commons

John F. Kennedy porwał za sobą młode pokolenie Amerykanów, które miało dość sztywnych polityków z przeszłości. W rzeczywistości on sam był typowym zmanieryzowanym przedstawicielem najbogatszej warstwy społeczeństwa, która żyła w odizolowanym lukrowanym świecie. O segregacji rasowej na Południu wiedział niewiele. Nie znał problemów biedoty żyjącej na Północy i nie do końca rozumiał, przed jakimi przeszkodami stają nowi imigranci.

W przemówieniu inauguracyjnym wzywał do „walki z tyranią, ubóstwem, chorobami i wojną”. Jednak w ostateczności to on z bratem Robertem stworzył swoistą wewnętrzną dyktaturę w Białym Domu przesiąkniętym skandalami. JFK swoimi programami socjalnymi nie tylko pogłębił ubóstwo, ale też uczynił je zjawiskiem pokoleniowym. Nie tylko nie ustrzegł Ameryki przed wojną, ale wręcz wepchnął ją ostatecznie w jeden z najbardziej krwawych i upokarzających konfliktów, jakim była wojna w Wietnamie. Jego polityka zagraniczna to ciąg błędów, których nie zdołali naprawić następcy.

Czytaj więcej

Nowy Front w USA. John F. Kennedy, cz. V

Kompromitująca inwazja na Kubę

Niecałe cztery miesiące po inauguracji zaakceptował najgłupszą i najgorzej przygotowaną operację w historii amerykańskiego wywiadu. Pozwolił, by 17 kwietnia 1961 r. z amerykańskich portów wypłynęły statki wiozące 1400 kontrrewolucjonistów, którzy mieli dokonać inwazji na rządzoną przez Fidela Castro Kubę. Efektem końcowym było zwycięstwo wojsk kubańskich, które na dziesięciolecia umocniło władzę Fidela Castro i ostatecznie wepchnęło Kubę w ramiona Moskwy. 100 kontrrewolucjonistów zginęło, a tysiąc trafiło do komunistycznych więzień. Pozostałych musiała ewakuować US Navy.

Demokraci tłumaczyli się, że inwazja została zaplanowana jeszcze przez rząd Eisenhowera, a sam Kennedy miał wobec niej duże wątpliwości. Ale to on zaaprobował tę operację, mając świadomość, że łamie ona zasady prawa międzynarodowego, uderza w legalny rząd kubański uznany przez gabinet Eisenhowera i narusza zasady operacji wojskowych prowadzonych pod osobistym nadzorem prezydenta USA.

Hucpą było powołanie komisji do zbadania inwazji w Zatoce Świń, na której czele prezydent postawił dyrektora Centralnej Agencji Wywiadowczej (CIA) Allana Dullesa. Było oczywiste, że ten człowiek będzie sędzią we własnej sprawie. Inwazja w Zatoce Świń była zatem podwójną porażką.

Po pierwsze, spowodowała, że w łapy kubańskiej służby bezpieczeństwa trafiło tysiąc kontrrewolucjonistów, których poddano brutalnym przesłuchaniom. W ten sposób reżim Fidela Castro zdobył informacje o strukturach opozycji na wyspie. Po 17 kwietnia 1961 r. do kubańskich więzień i obozów trafiły tysiące ludzi. Praktycznie opozycja kubańska przestała istnieć. Po drugie, złamanie prawa międzynarodowego przez administrację Kennedy’ego pozwoliło Fidelowi Castro oficjalnie poprosić ZSRR o protekcję. Chruszczow nie posiadał się ze szczęścia. Rzekomo „dla zwiększenia bezpieczeństwa Kuby” zaproponował instalację na Kubie wyrzutni radzieckich rakiet nuklearnych średniego i dalekiego zasięgu. Powoływał się przy tym na kazus Turcji, w której były zainstalowane podobne wyrzutnie amerykańskie.

Czytaj więcej

Błyskawiczna kariera polityczna - John F. Kennedy, część IV

Świat na skraju zagłady atomowej

Operacja przewiezienia rakiet z głowicami nuklearnymi była ściśle tajna. Stany Zjednoczone w myśl doktryny Monroego uważały, że wszystko, co się dzieje na półkuli zachodniej, stanowi bezpośredni interes polityczny lub bezpośrednie zagrożenie dla ich interesu narodowego. Dlatego zastrzegały sobie prawo do ingerowania w sprawy państw Ameryki Łacińskiej w przypadku próby przejścia tych państw do obozu sowieckiego.

Kiedy wywiad wojsk powietrznych USA dostarczył niezbite dowody na to, że na Kubę płyną rakiety z głowicami nuklearnymi, w Białym Domu zapanowała panika. Zainstalowanie takiej broni na Kubie oznaczało, że duża część kontynentalnych stanów USA znajdzie się w zasięgu ataku nuklearnego z Morza Karaibskiego. Kennedy, który obiecywał pokój, wraz z Chruszczowem doprowadził świat na skraj atomowej zagłady.

Należy podkreślić, że jeszcze w 1960 r. Stany Zjednoczone dysponowały znaczną przewagą w liczbie międzykontynentalnych pocisków nuklearnych. W 1961 r., kiedy Amerykanie przeprowadzili nieudaną inwazję w Zatoce Świń, Sowieci mieli zaledwie cztery międzykontynentalne rakiety balistyczne (ICBM) typu R-7 Semiorka. Tego typu pociski posiadały maksymalny zasięg 5500 km i były bardzo nieprecyzyjne. Oznaczało to, że cztery sowieckie rakiety nie mogły nawet z baz znajdujących się w NRD dosięgnąć Nowego Jorku. Prezydent Kennedy otrzymał raport wywiadowczy, z którego wynikało, że do października 1962 r. Sowieci planowali rozbudowę ICBM do 75 pocisków. Nie zrobił nic, aby powstrzymać te działania.

A przecież w tamtym czasie Stany Zjednoczone dysponowały precyzyjnymi 170 pociskami ICBM i szybko budowały kolejne. Moskwa i najważniejsze miasta europejskiej części ZSRR były w zasięgu amerykańskich rakiet. Amerykanie posiadali również osiem okrętów podwodnych typu George Washington i Ethan Allen, zdolnych do wystrzelenia 16 pocisków balistycznych Polaris, każdy o zasięgu 2500 mil morskich (4600 km). Przewaga Ameryki i wojsk NATO była bezdyskusyjna.

Czytaj więcej

Bohater wojenny John F. Kennedy, część III

Chruszczow uznał zatem, że jego priorytetowym zadaniem jest wypełnienie luki rakietowej, i głośno chwalił się światu, że Sowieci budują pociski „jak kiełbaski”. W rzeczywistości Sowieci mieli „jedynie” około 700 pocisków balistycznych średniego zasięgu, które zagrażały Europie Zachodniej, choć były one bardzo zawodne i niedokładne. Tak więc kontynentalne Stany Zjednoczone miały znaczną przewagę pod względem łącznej liczby bardzo precyzyjnych głowic jądrowych: 27 000 wobec 3600 zawodnych rakiet sowieckich. Także pod względem sił konwencjonalnych Amerykanie przewyższali Sowietów. To więc, że Ameryka tak łatwo została zastraszona w czasie kryzysu kubańskiego, wynikło z osobowości prezydenta Kennedy’ego.

Niektóre filmy ukazują Johna F. Kennedy’ego i jego brata jako ludzi, którzy uratowali świat, a doradców wojskowych i dowódców przedstawiają jako konserwatywnych „jastrzębi” gotowych do wywołania globalnej pożogi atomowej. Nic bardziej mylnego, to lewacka interpretacja historii w stylu Olivera Stone’a. W czasie kryzysu kubańskiego świat uratowali ludzie w mundurach, którzy twardo postawili się dwóm zagubionym i zdezorientowanym braciom Kennedym.

Czytaj więcej

Klan z Bostonu. John F. Kennedy, część II

Prezydenci USA pod czujnym okiem FBI

John i Bob Kennedy stworzyli duumwirat rządzący państwem. Obecność prokuratora generalnego Roberta Kennedy’ego na posiedzeniach rządu USA, wydawanie poleceń w imieniu prezydenta, besztanie ministrów, publiczne lekceważenie wiceprezydenta Lyndona Johnsona czy wtrącanie się do polityki zagranicznej Departamentu Stanu było przejawem buty, aroganckiej pewności siebie i chojractwa. Bobby Kennedy drwił sobie ze wszystkich i wszędzie. Nie rozumiejąc lokalnych układów, wtrącał się do polityki rasowej południowych stanów, ingerował w relacje pracodawców i pracowników sezonowych na wielkich plantacjach kalifornijskich, w działania związków zawodowych i interesy zagraniczne wielkich amerykańskich rodów. Skłócił z Białym Domem wszystkie możliwe środowiska.

Jego drwina z Rockefellerów i ich wpływów w krajach Trzeciego Świata dowodziła nie tylko zuchwałości, ale też zwykłej głupoty. Zdawało się, że bracia Kennedy nie rozumieli związków gospodarki z polityką. Nie odróżniali Wall Street od Main Street. Stąd zaplątanie prezydenta w niejasne relacje z interesami wielkich rodzin mafijnych, skłócenie z „wilkami” z NYSE i narastający konflikt ze służbami specjalnymi, w tym przede wszystkim z kierownictwem FBI. Amerykańscy prezydenci bali się szefów FBI. Dwight D. Eisenhower traktował dyrektora Federalnego Biura Śledczego J. Edgara Hoovera jak regularnego członka gabinetu w randze sekretarza. Hoover bywał także na niemal wszystkich posiedzeniach Rady Bezpieczeństwa Narodowego. W 1959 r. obsesją Hoovera i Eisenhowera stała się eliminacja Fidela Castro i Rafaela Trujillo, dyktatorów Kuby i Dominikany. W tym samym czasie prezydent zgadzał się na łamanie przez FBI szyfrów dyplomatycznych amerykańskich sojuszników. Pod szczególną obserwacją byli dyplomaci włoscy, francuscy, egipscy, syryjscy i indonezyjscy. Hoover zaczął więc tworzyć nową kartotekę osób podejrzanych. Pod koniec lat 50. coraz większą popularnością cieszył się nieprzewidywalny, pewny siebie, demokratyczny senator z Massachusetts John F. Kennedy, syn znienawidzonego przez Hoovera ambasadora Josepha Kennedy’ego, którego rodzinne imperium powstało w wyniku łamania ustawy prohibicyjnej. Młody Kennedy zdawał się mieć liczne koneksje z włoską mafią, co budziło szczególny niepokój Hoovera. Sam Giancana – szef wszystkich szefów cosa nostry w latach 1957–1966 – chwalił się publicznie, że to on uczynił JFK prezydentem.

Czytaj więcej

John F. Kennedy. Fałszywa świętość, część I

Mimo że prezydent starał się podporządkować dyrektora FBI swojemu bratu, prokuratorowi generalnemu Robertowi Kennedy’emu, nie jest prawdą, że bracia Kennedy gardzili Hooverem. Wielokrotnie podkreślali, że Hoover jest patriotą i znakomitym organizatorem. Co prawda w prywatnych rozmowach nazywali go „starą ciotą”, o czym Hoover doskonale wiedział. Zresztą wiedział znacznie więcej.

FBI dysponowało niezliczoną ilością zdjęć, nagrań, podsłuchów oraz filmów o niemal pornograficznej treści, kompromitujących życie prywatne prezydenta Kennedy’ego i jego rodziny. Pruderyjny dyrektor gardził klanem Kennedych. Gdy 22 listopada 1963 r. prezydent zginął od skrytobójczych kul w Dallas, Hoover zadzwonił do prokuratora generalnego i bez żadnego współczucia poinformował go beznamiętnym głosem: „pański brat prezydent został zastrzelony”. To była kwintesencja ich relacji.

John F. Kennedy porwał za sobą młode pokolenie Amerykanów, które miało dość sztywnych polityków z przeszłości. W rzeczywistości on sam był typowym zmanieryzowanym przedstawicielem najbogatszej warstwy społeczeństwa, która żyła w odizolowanym lukrowanym świecie. O segregacji rasowej na Południu wiedział niewiele. Nie znał problemów biedoty żyjącej na Północy i nie do końca rozumiał, przed jakimi przeszkodami stają nowi imigranci.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia świata
Ameryce naprawdę zagrażał komunizm
Historia świata
Przewodnik średniowiecznego obieżyświata: zwiedzanie Jerozolimy
Historia świata
Tysiąc kilometrów adrenaliny na Karakorum Highway
Historia świata
Chiński smok w złotych kajdanach partii
Materiał Promocyjny
Dylematy ekologiczne
Historia świata
Rozwój sieci neuronowych jako narzędzia sztucznej inteligencji, cz. II