Jimmy Carter ma 100 lat. Jak zdobył Biały Dom?

Jimmy Carter ukończył sto lat i jest najdłużej żyjącym prezydentem w historii USA. Jego urodziny są okazją, żeby przypomnieć, w jaki sposób ten polityczny debiutant pokonał w 1976 roku prezydenta Geralda Forda w wyścigu do Białego Domu.

Publikacja: 21.10.2024 14:19

Były prezydent USA Jimmy Carter

Były prezydent USA Jimmy Carter

Foto: Alex Brandon/Pool via REUTERS

To były chyba najdziwniejsze wybory w historii Stanów Zjednoczonych. I to w dodatku w dwusetną rocznicę ich powstania. Prezydent z nominacji, który nigdy nie prowadził prezydenckiej kampanii wyborczej, starł się i przegrał walkę o Biały Dom z trzecioligowym lokalnym politykiem z jednego z najuboższych stanów Ameryki.

Choć Gerald Ford przez blisko pół wieku był wpływowym parlamentarzystą, a Jimmy Carter przez cztery lata sprawował urząd gubernatora stanu Georgia, to tak naprawdę żaden z nich wcześniej nigdy nie sprawował urzędu wykonawczego. Ford przez całe życie marzył o przejściu do historii jako przewodniczący Izby Reprezentantów, a Jimmy Carter wahał się nad wyborem między kontynuacją kariery naukowej a powrotem do pracy na rodzinnej farmie orzeszków ziemnych. Facet znikąd James Earl Carter Junior, który lubił, jak nazywano go po prostu Jimmy (po polsku możemy to imię tłumaczyć jako Kuba lub Kubuś), był czarnym koniem wyborów prezydenckich w 1976 r. Swoją kandydaturę do najwyższego urzędu w państwie ogłosił już 12 grudnia 1974 r. w National Press Club w Waszyngtonie. Główne tytuły prasowe w ogóle tego nie odnotowały. Uznano, że wybrany dwa lata wcześniej na gubernatora Georgii mało znany hodowca orzeszków ziemnych korzysta jedynie z okazji, aby podczas partyjnej kampanii prawyborczej zwrócić uwagę całego kraju na problemy swojego stanu. W dodatku pierwsze przemówienie Cartera było chaotyczne i strasznie ogólnikowe. Choć pochodził z głębokiego Południa, gdzie w wielu samorządach lokalnych ciągle zasiadali wpływowi członkowie Ku Klux Klanu i gdzie panowała największa dyskryminacja kolorowych mniejszości, największy nacisk położył w swoim programie na wyrównanie szans społecznych mniejszości. Nie ukrywał, że chce uczynić Amerykę socjalnym rajem. W 1974 r. ta retoryka była bardzo ryzykowna. Inni politycy, których kariery rozwijały się w okresie powojennego prosperity, skrzętnie omijali tematy społeczne, a w szczególności dotyczące nizin społecznych i największych obszarów biedy. Uważano, że eksperyment socjalny z czasów prezydentury Johna F. Kennedy’ego, a potem Lyndona B. Johnsona, był całkowitą porażką. A jednak kierunek wybrany przez Cartera zaczął powoli trafiać do wyborców. Dlaczego? Bo nagle zaczęło im brakować pieniędzy w portfelach.

 Inflacja, która zatopiła republikański pancernik

W czasie prezydentury Forda gospodarka amerykańska zaczęła się gwałtownie staczać w dół. Oczywiście nie była to wina samego Geralda Forda, który objął urząd w sierpniu 1974 r., a więc już w czasie jednego z najgorszych kryzysów gospodarczych w historii Stanów Zjednoczonych, charakteryzującego się wysokim bezrobociem i inflacją, która w owym roku wzrosła do 12,3 proc. – po kryzysie naftowym w 1973 r. Ford dziwnie przystąpił do walki z tym zjawiskiem. Jesienią 1974 r. ogłosił kampanię antyinflacyjną, którą nazwał „Whip Inflation Now” (WIN). Podszedł do niej jak do jakiejś akcji misyjnej. Wierzył, że powstanie oddolny ruch na rzecz walki z inflacją poprzez zachęcanie do oszczędności osobistych i nabywanie zdyscyplinowanych nawyków wydatkowych, szczególnie w odniesieniu do środków publicznych. Ford odrzucał koncepcję centralnie narzucanych przez biurokrację rządową restrykcji cenowych. Naiwnie wierzył w rozwiązanie problemu poprzez dobrowolne samoograniczenie wydatków przez obywateli. W przemówieniu do narodu prezydent zwrócił się z nietypową prośbą o przysyłanie mu pomysłów na walkę ze wzrostem cen. Obiecał, że z nadesłanych propozycji wybierze 10 najlepszych. 8 października 1974 r. w przemówieniu zatytułowanym „Whip Inflation Now”, wygłoszonym przed obiema izbami parlamentu, szef administracji ogłosił inflację „wrogiem publicznym numer jeden”. Ford zaproponował szereg propozycji publicznych mających na celu bezpośredni wpływ na podaż i popyt, aby zapanować nad wzrostem inflacji. Były to jednak bardzo dziwne propozycje, które wzbudzały zdumienie opinii publicznej.

Choć Jimmy Carter pochodził z głębokiego Południa, gdzie w wielu samorządach lokalnych ciągle zasiadali wpływowi członkowie Ku Klux Klanu i gdzie panowała największa dyskryminacja kolorowych mniejszości, największy nacisk położył w swoim programie na wyrównanie szans społecznych mniejszości.

Sugerowane działania obejmowały m.in. namawianie ludzi do wspólnych dojazdów do pracy, wyłączanie termostatów w domach czy zakładanie własnych ogródków warzywnych. Kampania „WIN” stała się natychmiast przedmiotem drwiny ze strony mediów i świata rozrywki. Ludzie nosili w klapach znaczki „WIN” do góry nogami tworząc napis „NIM”, który odczytywano jako „No Immediate Miracles” (nie ma natychmiastowych cudów) , „Nonstop Inflation Merry-go-round” (nieustająca karuzela inflacji) lub „Need Immediate Money” (potrzebuję natychmiast forsę). Kiedy prezydent zaproponował akcję „WIN” na posiedzeniu swojego gabinetu w Białym Domu, wśród członków administracji zapadła krępująca cisza.

Choć Gerald Ford przez blisko pół wieku był wpływowym parlamentarzystą, a Jimmy Carter przez cztery lata sprawował urząd gubernatora stanu Georgia, to tak naprawdę żaden z nich wcześniej nigdy nie sprawował urzędu wykonawczego. Ford przez całe życie marzył o przejściu do historii jako przewodniczący Izby Reprezentantów, a Jimmy Carter wahał się nad wyborem między kontynuacją kariery naukowej a powrotem do pracy na rodzinnej farmie orzeszków ziemnych.

Alan Greenspan, przewodniczący Rady Doradców Ekonomicznych w gabinecie Forda, wspominał wiele lat później w swojej książce „The Age of Turbulence”, że kiedy usłyszał propozycję prezydenta, to pierwsza myśl, jaka mu przyszła do głowy, brzmiała: „to niewiarygodnie głupi pomysł”. Oczywiście ta kampania społeczna nigdy nie miała być centralnym elementem programu antyinflacyjnego. Nie można zdławić inflacji, jedząc obiad rodzinny z jednej miski czy śpiąc z sąsiadami w jednym łóżku i pod jedną kołdrą. Ekonomiści z gabinetu Forda szykowali profesjonalne narzędzia do walki z rozpędzającym się wzrostem cen. Kampania miała jedyne oswoić Amerykanów z koniecznością chwilowego zaciśnięcia pasa. Odniosła jednak dokładnie odwrotny skutek. Stała się jedną z najbardziej wyśmianych akcji społecznych zgłaszanych przez Biały Dom w historii Stanów Zjednoczonych. Ten sarkazm mediów pogłębił niefortunny wypadek prezydenta Forda w lipcu 1975 r. w Wiedniu. Podczas wysiadania z Air Force One prezydent poślizgnął się na jednym ze stopni schodów i runął w ręce swoich ochraniarzy. Ponieważ nie był to pierwszy taki incydent, jego upadki stały się przedmiotem ciągłych żartów telewizyjnych aktora Chevy’ego Chase’a, króla pratfalla w „Saturday Night Live”.

„Nazywam się Jimmy Carter i kandyduję na prezydenta”

Jimmy Carter świetnie wykorzystał te nastroje i zaproponował program będący lustrzanym odbiciem kampanii „WIN”. W 1974 r. miał jednak zaledwie 2 proc. poparcia i niemal zerową rozpoznawalność poza stanem Georgia. W prawyborach rywalizował z 16 innymi kandydatami, którzy byli starymi partyjnymi wyjadaczami. Jakie mógł mieć szanse niedawny farmer np. w starciu z takim weteranem politycznym jak George Wallace? Partyjni kontrkandydaci Cartera pytani o jego szanse wyborcze odpowiadali szyderczym pytaniem: „Jimmy Who?”. Carter najwyraźniej się tym nie przejmował. Mało tego – swoją dotychczasową nieobecność na scenie politycznej zamienił w atut. Każdy występ w radiu czy telewizji rozpoczynał od słów: „Nazywam się Jimmy Carter i kandyduję na prezydenta”. Ta niezwykle prosta strategia okazała się zdumiewająco skuteczna. Do połowy marca 1976 r. Carter nie tylko wyprzedził najważniejszych pretendentów Partii Demokratycznej do nominacji na prezydenta, ale także o kilka punktów procentowych przegonił urzędującego prezydenta Geralda Forda. Afera Watergate, która tylko pozornie przygasła po odejściu z Białego Domu Nixona, teraz okazała się gwoździem do trumny kariery politycznej Geralda Forda. Największe przestępstwo przeciw amerykańskiej demokracji było wciąż świeże w pamięci wyborców.

Jesienią 1974 r. Gerald Ford ogłosił kampanię antyinflacyjną, którą nazwał „Whip Inflation Now” (WIN). Podszedł do niej jak do jakiejś akcji misyjnej. Wierzył, że powstanie oddolny ruch na rzecz walki z inflacją poprzez zachęcanie do oszczędności osobistych i nabywanie zdyscyplinowanych nawyków wydatkowych, szczególnie w odniesieniu do środków publicznych. 

Ford jako ten, który posłusznie i na ślepo ułaskawił Nixona, nie miał już szansy na głosy większości wyborców. Pozycja Cartera jako nieskalanego władzą outsidera, żyjącego gdzieś na dalekiej prowincji z dala od przeżartego korupcją Waszyngtonu, okazała się atutem. Ten fizyk atomowy, który zbił fortunę na produkcji uwielbianych przez Amerykanów orzeszków ziemnych, teraz obiecywał rewolucyjną reorganizację rządu. W czerwcu 1976 r. Carter opublikował swój pamiętnik zatytułowany „Dlaczego nie najlepszy?”. W ten sposób nie tylko przedstawił się Amerykanom jako jeden z nich, ale także pozyskał środki na kampanię wyborczą. Dla obrzydzonych powojennym establishmentem politycznym wyborców ten człowiek jawił się jako drugi Waszyngton, który przyjdzie i oczyści waszyngtońską stajnię Augiasza.

Pomogła mu ustawa FECA

Carter zawdzięczał więc swój sukces właśnie aferze Watergate, która tak wstrząsnęła obiema partiami, że politycy zgodzili się na pewien eksperyment wyborczy. Po trzech latach sporów w 1974 r. Kongres uchwalił ustawę Federal Election Campaign Act (FECA). Po raz pierwszy na zbiórkę i wydawanie pieniędzy w wyborach federalnych zostały nałożone ścisłe ograniczenia. Ustawa nakazywała ujawnianie datków i wydatków w czasie jakichkolwiek kampanii na urząd federalny. Każdy kandydat, który zdobył 100 tys. dolarów w 15 stanach kwalifikował się na wyrównanie tej kwoty ze środków federalnych. Co prawda, w 1976 r. Sąd Najwyższy uznał ustawę za częściowo niekonstytucyjną, ale pozostawił limity dotyczące indywidualnych datków na kampanie i utrzymał ich jawność. W ten sposób ograniczono wpływ potężnych rodów na wybory, a biedniejsi kandydaci mogli się ubiegać o wyrównanie swoich funduszy wyborczych z kasy państwa. Jimmy Carter wiedział, jak wydać te pieniądze. Znał klucz do umysłów amerykańskich wyborców. Była nim telewizja.

To były chyba najdziwniejsze wybory w historii Stanów Zjednoczonych. I to w dodatku w dwusetną rocznicę ich powstania. Prezydent z nominacji, który nigdy nie prowadził prezydenckiej kampanii wyborczej, starł się i przegrał walkę o Biały Dom z trzecioligowym lokalnym politykiem z jednego z najuboższych stanów Ameryki.

Choć Gerald Ford przez blisko pół wieku był wpływowym parlamentarzystą, a Jimmy Carter przez cztery lata sprawował urząd gubernatora stanu Georgia, to tak naprawdę żaden z nich wcześniej nigdy nie sprawował urzędu wykonawczego. Ford przez całe życie marzył o przejściu do historii jako przewodniczący Izby Reprezentantów, a Jimmy Carter wahał się nad wyborem między kontynuacją kariery naukowej a powrotem do pracy na rodzinnej farmie orzeszków ziemnych. Facet znikąd James Earl Carter Junior, który lubił, jak nazywano go po prostu Jimmy (po polsku możemy to imię tłumaczyć jako Kuba lub Kubuś), był czarnym koniem wyborów prezydenckich w 1976 r. Swoją kandydaturę do najwyższego urzędu w państwie ogłosił już 12 grudnia 1974 r. w National Press Club w Waszyngtonie. Główne tytuły prasowe w ogóle tego nie odnotowały. Uznano, że wybrany dwa lata wcześniej na gubernatora Georgii mało znany hodowca orzeszków ziemnych korzysta jedynie z okazji, aby podczas partyjnej kampanii prawyborczej zwrócić uwagę całego kraju na problemy swojego stanu. W dodatku pierwsze przemówienie Cartera było chaotyczne i strasznie ogólnikowe. Choć pochodził z głębokiego Południa, gdzie w wielu samorządach lokalnych ciągle zasiadali wpływowi członkowie Ku Klux Klanu i gdzie panowała największa dyskryminacja kolorowych mniejszości, największy nacisk położył w swoim programie na wyrównanie szans społecznych mniejszości. Nie ukrywał, że chce uczynić Amerykę socjalnym rajem. W 1974 r. ta retoryka była bardzo ryzykowna. Inni politycy, których kariery rozwijały się w okresie powojennego prosperity, skrzętnie omijali tematy społeczne, a w szczególności dotyczące nizin społecznych i największych obszarów biedy. Uważano, że eksperyment socjalny z czasów prezydentury Johna F. Kennedy’ego, a potem Lyndona B. Johnsona, był całkowitą porażką. A jednak kierunek wybrany przez Cartera zaczął powoli trafiać do wyborców. Dlaczego? Bo nagle zaczęło im brakować pieniędzy w portfelach.

Historia świata
Odkrycie, który świadczy o splendorze epoki Średniego Państwa
Cykl Partnerski
Przejście do nowej energetyki musi być bezpieczne
Historia świata
Naukowcy od czarnej flagi. Co wiemy o piratach
Historia świata
Reforma kalendarza. Dni, które ludziom „ukradł” sam papież
Historia świata
Bolonia: kolebka współczesnych uniwersytetów
Historia świata
Wybory w USA: Wady i zalety systemu elektorskiego