Masakra w My Lai

Amerykańskie media zorientowały się grubo poniewczasie: od śmierci Williama Calleya zdążyło minąć kilka miesięcy, zanim doniesiono o tym w czołowych gazetach. Ale sam fakt, że mimo wszystko informacja ta przebiła się na łamy, świadczy o tym, że duch zbrodni w wietnamskim My Lai wciąż krąży nad Ameryką.

Publikacja: 27.09.2024 05:05

Masakra w My Lai

Foto: Wikimedia Commons/Ronald L. Haeberle

„Oddałam im dobrego chłopca, a oni zrobili z niego mordercę” – powiedziała Seymourowi Hershowi, dziś nestorowi dziennikarstwa śledczego za Atlantykiem, matka jednego z żołnierzy, którzy w marcu 1968 r. trafili do My Lai. Być może zresztą nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo trafna to uwaga. Tak jak chyba nie do końca uświadamiał sobie, z czym ma do czynienia, sam Hersh. „Trafnie podsumowała wojnę, której zaczynałem nienawidzić” – wspominał ten moment po wielu latach, w 2015 r., reporter na łamach magazynu „The New Yorker”.

Strach i zemsta

Pod wieloma względami rok 1968 był dla wojny wietnamskiej momentem przełomowym. W ostatnich dniach stycznia ruszyła największa w historii konfliktu ofensywa: Tet. Vietcong uderzył na 141 celów na południu kraju i na kilka godzin zajął ambasadę USA w Sajgonie. Z militarnego punktu widzenia północnowietnamski atak był porażką – za cenę olbrzymich strat uzyskano zaskakująco niewiele. Ale psychologicznie Północ odniosła zwycięstwo większe zapewne, niż mogła sobie wyobrazić.

Podsumowując dokonania 1968 r., Ho Chi Minh mówił o „heroicznej wieloletniej walce narodu wietnamskiego, prowadzącej go ku chwale wielkiej glorii zwycięstwa” – cytował bełkotliwe mowy północnowietnamskiego przywódcy Piotr Ostaszewski w pracy „Wietnam. Najdłuższy konflikt powojennego świata 1945–1975”. I dodawał: „Umiejętnie potrafiono wykorzystać ogłoszone przez prezydenta Johnsona 31 października 1968 r. jednostronne wstrzymanie bombardowań Wietnamu Północnego, co w oczach Ho Chi Minha stanowiło »porażkę amerykańskich imperialistów, którzy, prowadząc agresywną wojnę, pragną przypieczętować ją negocjacjami«”.

Czytaj więcej

Historia fotografii. Jak powstało słynne zdjęcie z wojny w Wietnamie?

Na długo zanim Ho Chin Minh mógł sobie pozwolić na te triumfy, w Ameryce zapanowała atmosfera porażki. Trudno powiedzieć, co dokładnie na nią wpłynęło, choć można się domyślać: po kilku latach konfliktu, który miał być szybką, niemalże chirurgiczną operacją zwycięskiej dotąd amerykańskiej armii, nagle na ekranach i w gazetach pojawiły się obrazki dokumentujące potężne natarcie Vietcongu, prowadzone olbrzymimi siłami – niemal pokonanego przecież, prawda? – Wietnamu Północnego. „Co tu się, do diabła, dzieje? Myślałem, że wygrywamy tę wojnę” – wypalił wówczas na antenie CBS News guru telewizyjnego dziennikarstwa Walter Cronkite.

Mało kto wierzył w zapewnienia dowódców armii USA w Wietnamie, że operacja Tet to klęska. Co więcej, podobne nastroje panowały wśród amerykańskich żołnierzy na froncie. I w takiej właśnie atmosferze, pełnej strachu, frustracji i rozgoryczenia, 16 marca 1968 r. w małej wiosce Son My (na amerykańskich mapach: My Lai) wylądowała mniej więcej setka żołnierzy kompanii 23. Dywizji Piechoty dowodzona przez 24-letniego Williama Calleya.

„Pewien żołnierz wspominał, że kompania »myślała o pomszczeniu« strat poniesionych w trakcie ofensywy Tet. Nadała wiosce nazwę Pinkville w przekonaniu, że wieśniacy ukrywają bojowników Vietcongu. Większość z nich wtopiła się jednak w otoczenie, kiedy tylko pojawili się Amerykanie. Zamiast na partyzantów żołnierze Calleya natrafili jedynie na starców, kobiety i dzieci” – pisał Robert D. Schulzinger w książce „Wojna w Wietnamie 1941–1975”.

Mieszkańców spędzono w jedno miejsce i próbowano przesłuchać. Może nie rozumieli pytań, może nie chcieli na nie odpowiadać, dość, że wkrótce żołnierze wpadli w szał: zaczęli strzelać do starców, a chwilę później – do innych ludzi próbujących uciekać drogą. Kłuto bagnetami, gwałcono kobiety, zabijano dzieci, podpalano chaty. Kilkaset osób, które nie miały szans na ucieczkę, zapędzono do ciągnącego się przy wiosce rowu i tam dokonano masowej egzekucji.

„Do godziny jedenastej, kiedy było już po wszystkim, zginęło ponad pięciuset wietnamskich cywilów” – konkluduje Schulzinger.

Następnego dnia dowództwo w Sajgonie ogłosiło, że 16 marca w My Lai doszło do „sporadycznych kontaktów” między siłami amerykańskimi a bojownikami Vietcongu.

Mroczne inspiracje

Kara za zbrodnię była odłożona w czasie i – z punktu widzenia szacunku, jakim Ameryka cieszyła się na świecie – surowa. Hersh był wówczas nieco ponadtrzydziestoletnim reporterem śledczym, który na plotki o jatce w My Lai natknął się, pracując w Waszyngtonie. Przez kilka kolejnych miesięcy jeździł po Stanach, spotykając się z żołnierzami Calleya i zbierając od nich relacje o masakrze. Po latach opisywał, że nie kryli się zbytnio ze swoimi doświadczeniami: niektórzy zrzucali winę na jego rozkazy, egzekwowane krzykiem. Inni twierdzili, że strzelali w powietrze, a jeszcze kolejni – że zapanowała wówczas „zwykła chęć wzięcia zemsty”.

Artykuł Hersha ukazał się dokładnie osiemnaście miesięcy po wydarzeniach – 16 listopada 1969 r. Zawierał nie tylko opis wydarzeń zapamiętanych przez rozmówców reportera, ale też informacje o próbach zatuszowania sprawy, podejmowanych przez wojskowych śledczych niemal od chwili, gdy do jatki doszło. Jakby było mało wcześniejszych upokorzeń i smutnych obrazków trumien z ciałami Amerykanów wracających do rodzinnych miasteczek, teraz doszedł do tego obrazek zbrodniarzy wojennych. „Hollywoodzcy producenci nagle odkryli, że można poczynić pewne paralele między eksterminacją indiańskich plemion w XIX w. i masakrą w My Lai dokonaną przez zielone mundury pod wodzą pyzatego porucznika Calleya” – pisał Peter Scholl-Latour (francusko-niemiecki dziennikarz, którego po latach uznano za „europejskiego Cronkite’a”) w zbiorze korespondencji z Indochin „Eyewitness Vietnam”.

Czytaj więcej

Jak media poszły na wojnę

Do dziś o My Lai napisano ponad setkę piosenek (w większości w pierwszych latach po ujawnieniu zbrodni), utwór symfoniczny i coś na kształt opery. Nie dalej jak w 2016 r. utwór „My Lai” nagrał popularny Kronos Quartet. W 1975 r. na Broadwayu pojawiła się rock opera „The Lieutenant” inspirowana postacią Calleya. Telewizyjne filmy dokumentalne można by zapewne liczyć w dziesiątkach, ale większe znaczenie mają dalekie nawiązania w „Plutonie” Olivera Stone’a czy włoski film fabularny sprzed kilkunastu lat, który bezpośrednio odtwarza wydarzenia. Robert Schulzinger w pracy „A Time For Peace. The Legacy Of The Vietnam War” wspomina o zbeletryzowanych powieściach wojennych weterana wojny wietnamskiej Tima O’Briena, który w jednej z nich opisuje masakrę w wietnamskiej wiosce, dosyć wiernie rekonstruując wydarzenia w My Lai.

Echa strzałów

Prawnie masakra w My Lai skończyła się niczym. W sumie zarzuty postawiono 26 osobom – nie tylko żołnierzom z My Lai, ale też ich zwierzchnikom czy wysokiej rangi wojskowym, którzy starali się zatrzeć ślady incydentu. Z tego grona wyroku doczekał wyłącznie Calley: skazano go w marcu 1971 r. na dożywocie. Po trzech dniach prezydent Richard Nixon dokonał – można by powiedzieć – „ułaskawienia”, nakazując przeniesienie oficera do aresztu domowego. Jego wyrok został następnie zredukowany do 20 lat, a ostatecznie – w 1974 r. – wojskowi sędziowie warunkowo zwrócili Calleyowi wolność.

Amerykański antybohater wojenny żył potem stosunkowo skromnie w Columbus, w stanie Georgia. W 1976 r. ożenił się, doczekał się syna, rozwiódł się gdzieś w pierwszej dekadzie XXI w. Odmawiał rozmów z historykami i dziennikarzami. „Nie ma dnia, żebym nie czuł skruchy i żalu za to, co wydarzyło się tamtego dnia w My Lai – zapewniał w 2009 r. podczas jednego z rzadkich publicznych wystąpień w lokalnym klubie w Columbus. – Żałuję Wietnamczyków, którzy zginęli, ich rodzin, a także żołnierzy, którzy w tym uczestniczyli, i ich rodzin”. O tym, że udało mu się dosyć skutecznie usunąć się w cień, może świadczyć fakt, że zmarł w kwietniu br., co w mediach zauważono dopiero ponad trzy miesiące później.

Z kolei dla Hersha My Lai było początkiem globalnej kariery. Po latach zresztą historia się powtórzyła: to ten reporter ujawnił nadużycia i tortury, do jakich doszło w więzieniu Abu Ghraib w Iraku, gdzie amerykańska armia przetrzymywała podejrzanych o udział w irackim ruchu oporu, a także kilka nieco mniej spektakularnych nadużyć w Afganistanie. Można powiedzieć, że Hersh otworzył też puszkę Pandory – od momentu ujawnienia kulisów masakry w My Lai amerykańscy reporterzy zaczęli znacznie skrupulatniej przyglądać się zachowaniu rodzimych żołnierzy podczas rozmaitych misji wojskowych na świecie, a także śmielej pisać o mrocznych stronach polityki zagranicznej Waszyngtonu.

Ale w kategoriach soft power tragiczne wydarzenia z 1968 r. okazały się największą klęską Ameryki. Dla jej przeciwników My Lai stało się bowiem ucieleśnieniem „prawdziwej twarzy” amerykańskiego interwencjonizmu na świecie, argumentem pozwalającym zanegować politykę Waszyngtonu, symbolem bardziej żywym niż dla samych Wietnamczyków, którzy w wiosce stworzyli jakiś rodzaj skansenu. Koło się zamknęło.

„Oddałam im dobrego chłopca, a oni zrobili z niego mordercę” – powiedziała Seymourowi Hershowi, dziś nestorowi dziennikarstwa śledczego za Atlantykiem, matka jednego z żołnierzy, którzy w marcu 1968 r. trafili do My Lai. Być może zresztą nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo trafna to uwaga. Tak jak chyba nie do końca uświadamiał sobie, z czym ma do czynienia, sam Hersh. „Trafnie podsumowała wojnę, której zaczynałem nienawidzić” – wspominał ten moment po wielu latach, w 2015 r., reporter na łamach magazynu „The New Yorker”.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia świata
Geneza systemu dwupartyjnego w USA
Historia świata
Nie tylko Putin. Ukraina spaloną ziemią Stalina
Historia świata
Samolot z gumy i lotnik na sznurku. Odkrywcze projekty
Historia świata
Krzysztof Kowalski: Szukać trzeba do skutku
Historia świata
Błyskawiczna kariera polityczna - John F. Kennedy, część IV