Liczyłem, że dotrę do hotelu Grand Samarkand w porze obiadowej. Z Buchary wyjechałem z kierowcą terenowej toyoty o poranku. Uległem jego namowom, by nie podążać głównymi drogami i w ten sposób poczuć namiastkę podróży z czasów nomadów – pojechać nieco na przełaj, starymi szlakami wzdłuż jeziora Tudakul, przez Karnab, Saxobę i Musakak. Nieoczekiwanie, przy zbiorniku wodnym osadzonym w uzbeckich piaskach, gdzie pewnie objuczone cennościami karawany zatrzymywały się po tysiąckroć, moja nienasycona zachłanność wrażeń zemściła się, bo toyota odmówiła współpracy.
Godzina przeklinania po uzbecku, tadżycku i rosyjsku wyraźnie wyczerpała Abdullaha, bo zlany potem uniósł spod maski starego pojazdu twarz artystycznie ozdobioną smugami smarów i wzruszył ramionami. Przypominał teraz jednego z wojowników Czyngis-chana wstępującego na wojenną ścieżkę. Chciał coś powiedzieć, ale zza wzniesienia wyłoniła się karawana kilkunastu wielbłądów obwieszonych, jak przed tysiącem lat, belami materiału i koszami z ukrytymi dobrami. Prowadzący juczne zwierzęta mężczyzna w podeszłym wieku poprawił na głowie kefiję, niegdyś pewnie jaskrawoczerwoną, dziś wypłowiałą i wyniszczoną przez te same wiatry, które wyżłobiły na jego twarzy bruzdy, i nadały jej brązową barwę. Jego szara spłowiała galabija sięgała niemal do ziemi.
– As-Salaamu alajkum – przywitał nas, wciąż dzierżąc w dłoni powróz, do którego przywiązany był pierwszy wielbłąd. Podążający kilka kroków za starcem młodsi mężczyźni zachowali kilkumetrowy dystans, oszczędnie kłaniając nam się bez słowa.
Czytaj więcej
Z Europy do Chin: Starożytny trakt handlowy, który od ponad dwóch tysiącleci łączy Zachód ze Wschodem, jest rzadkim przykładem tego, jak kreatywna fantazja i rzeczywistość mogą się przenikać i oddziaływać na siebie.
– Ahlan – mój kierowca, przywitał się ze starcem niedbale, jakby był jego kolegą ze szkolnej ławy. Co niemożliwe nie tylko ze względu na różnicę wieku – prawdopodobnie żaden z nich do szkół nie uczęszczał. Kultura jednak i szacunek dla drugiego człowieka, konieczność niesienia mu pomocy nie wymagają dyplomów uniwersyteckich. Poganiacz wielbłądów zapytał, czy może pomóc, a gdy dowiedział się, że zmierzam do Samarkandy po ważny stary dokument, bez wahania zaproponował mi miejsce na specjalnym siodle przypiętym do jednego ze zwierząt. Na ten czas synowie starca – sami niemłodzi – dosiądą na oklep innych.