Yanomami – ostatni „Niewidzialni Indianie”

Utytułowany podróżnik, poszukiwacz osobliwości ginących cywilizacji, przybliża obraz amazońskich Indian zagubionych w połowie drogi pomiędzy wolnym życiem a dobrodziejstwami cywilizacji.

Publikacja: 11.04.2024 21:00

Spośród 20-tysięcznej populacji Yanomami najwyżej kilkuset żyje jeszcze bez kontaktu z białym człowi

Spośród 20-tysięcznej populacji Yanomami najwyżej kilkuset żyje jeszcze bez kontaktu z białym człowiekiem

Foto: Archiwum autora

Wszystko zaczęło się od chorobliwej żądzy poznania świata. Inspirowały mnie i podsycały romantyczne marzenia książki Stevensona, Londona, Melville’a i Defoe, które składały się na moją osobistą biblię. Już w szkole podstawowej wiedziałem, że będę podróżnikiem, a później zawsze trzymałem się maksymy myśliciela XIX wieku Ralpha Waldo Emersona: „Nie podążaj tam, gdzie wiedzie ścieżka. Pójdź tam, gdzie jej nie ma i wytycz szlak”. W ciągu pięciu dekad tropiłem osobliwości ginących cywilizacji, niezwykłe zjawiska, ginące kultury i ludzi, których nie sposób zapomnieć. Poznałem świat, którego już nie ma. Świat pełen sprzeczności i niezwykłych wydarzeń. Chociaż nasza planeta staje się „coraz mniejsza”, a egzotyczny świat ginie, to jednak rzutem na taśmę doświadczyłem tego, co przeżywali odkrywcy heroicznej epoki, stawiając po raz pierwszy stopę na nowym terenie. Okazuje się, że istniejące w niezbadanych zakątkach globu odizolowane szczepy, których egzystencja nie zmieniła się od tysiącleci, nie są wytworem wyobraźni antropologów i obrońców środowiska.

Na pograniczu wenezuelsko-brazylijskim żyje wielu Indian niekontaktowych

„Na pograniczu wenezuelsko-brazylijskim żyje wielu Indian niekontaktowych” – twierdzi Davi Kopenawa, lider Stowarzyszenia Yanomami Hutukara, które stara się zapewnić temu ludowi ochronę przed utratą tożsamości i dziedzictwa, a nawet fizyczną zagładą. Gwałtowny proces wywłaszczenia terytorialnego, połączony z dewastacją środowiska, stanowi ogromne zagrożenie dla tubylców, którzy potrzebują sporych przestrzeni do życia. Cywilizacja niszczy ich mityczny świat i przynosi alkoholizm, gwałty, prostytucję, choroby i upokorzenia. Kopenawa, którego nazywają „Dalajlamą lasów deszczowych”, wyróżniony został „za odwagę i determinację w obronie bioróżnorodności Amazonii” nagrodą Right Livelihood Award zwaną „alternatywnym Noblem”.

Według Survival International, pozarządowej organizacji zajmującej się obroną prawa ludów rdzennych do ich ziemi, na świecie można zliczyć około 100 wspólnot klanowych niemających kontaktu z naszym światem, z czego ponad połowa żyje w izolacji na kontynencie południowoamerykańskim, rozproszona wzdłuż niedostępnych rzek, których katarakty stanowią skuteczną barierę przed intruzami. Ostatni „Niewidzialni Indianie” bytują w małych grupach rodzinnych pod osłoną dziewiczej dżungli, unikając białego człowieka obwinianego o eksterminację tubylczych mieszkańców.

Kierunek: Orinoko

W 1975 r., po dwóch wizytach w Wenezueli, pokonałem zawiłe biurokratyczne bariery i przy wsparciu Inspektoratu Towarzystwa Salezjańskiego w Caracas zdobyłem dokument gubernatora Terytorium Amazonas zezwalający na poruszanie się w znacznej części niezbadanych rejonach górnego biegu Orinoko. Teraz z dwójką włoskich przyjaciół, antropologami Stefanem Scandolą i Adrianem Marchettim, planujemy dotrzeć do szczepu Yanomami, dla którego czas zatrzymał się jeszcze w epoce kamiennej.

Tydzień wcześniej wyruszyliśmy z Puerto Ayacucho na bongo, wydłubanej z jednego pnia łodzi z dwoma przyczepnymi silnikami. Po minięciu kanału Casiquiare, łączącego dwa wielkie systemy rzeczne: Amazonki i Orinoko, wpływamy w rejon „off limits”. W osadzie El Platanal, ostatnim przyczółku cywilizacji, goszczą nas salezjanie, którzy oddają do mojej dyspozycji zadomowionego u nich Indianina rodem z podgrupy Tayariteri – zostanie naszym przewodnikiem. Nazywa się Miguel, nosi długie włosy i mówi poprawnie po hiszpańsku. „Będzie lojalny i niezastąpiony we wszystkich stycznościach z tubylcami” – zapewnia o. Aleksander Bis z Rybczewic (woj. lubelskie).

Czytaj więcej

Jacek Pałkiewicz. Pięćdziesiąt lat w podróży

Dostaję też w prezencie odręcznie wykonaną mapkę z nazwami niebezpiecznych, trudnych do przebycia miejsc: progi Codazziego, Dieza de la Fuente, Montserrat, Culebra, a także przybliżonych lokalizacji Yanomami. Przepisałem listę najbardziej użytecznych określeń, coś w rodzaju minisłownika, który pozwoli mi porozumieć się w języku tubylców przynajmniej na elementarnym poziomie.

Im dalej w górę rzeki, tym bardziej staje się ona węższa, a nurt coraz szybszy i bardziej niepokojący. Między dwiema olbrzymimi ścianami pierwotnej puszczy pojawiają się płycizny i groźne progi skalne. Po południu, w promieniach bezlitośnie prażącego słońca, dwukrotnie wyładowujemy bagaże, by przenieść je kilkaset metrów lądem. Potem musimy pomóc motorzyście i jego pomocnikowi przepchać przez cały ciąg płycizn, po ułożonych pniach, ciężką łódź.

Dziś rozbijamy obozowisko na wyspie. Wilgotne gałęzie palą się z trudem, wysyłając w niebo delikatny pióropusz dymu. Niskie zduszone płomienie oświetlają tylko najbliższy skrawek terenu. Nieoczekiwanie zaskakuje huk grzmotu i po chwili z czystego nieba spada gwałtowny deszcz, łamiąc gałęzie i odzierając drzewa z liści. Na szczęście mieliśmy już plastykowe zadaszenie nad kuchnią i zamocowane hamaki z nieodłączną moskitierą i płachtą przeciwdeszczową.

Przesiąkniętą egipskimi ciemnościami noc ożywia symfonia różnorodnych dźwięków. Nieprzyjemnie drażniący ucho wrzask małp miesza się z wabiącym nawoływaniem ptactwa bądź zduszonymi odgłosami niewidzialnych zwierząt. Zza czarnej ściany lasu dobiegają podejrzane szmery i natrętne myśli skupiają się na wyimaginowanych zagrożeniach, wywołując nieuzasadniony niepokój. Trudno go przytłumić, bo wyobraźnia zmusza człowieka do nieustannej wytężonej czujności.

Autor wśród Yanomami nad górnym biegiem Orinoko

Autor wśród Yanomami nad górnym biegiem Orinoko

Archiwum autora

Kilka dni temu minęliśmy osady Ocamo i Platanal, teraz spieniona woda i ogłuszający łoskot zapowiadają kaskadę Raudal de Guaharibos – zaporę ze sterczących z wody granitowych skał. To realne Słupy Heraklesa, naturalna granica żeglowności Orinoko. Dalej już tylko nieznane.

Wczesnym rankiem, po opadnięciu oparów, załadowujemy bagaż na plecy i ruszamy pieszo, maczetami torując sobie drogę wśród gęstej roślinności i pilnie bacząc, by nie oddalić się zbytnio od brzegu. Nieprzenikniona selwa pełna jest bezładnej masy zieleni, pełzających węży i rojów żarłocznych insektów żądlących nawet przez mokrą od potu odzież. Największym zagrożeniem dla człowieka w niegościnnym środowisku wilgotnego lasu nie są wcale dzikie zwierzęta, piranie czy jadowite węże, ale wszelkie robactwo roznoszące groźne choroby. Kolczaste pnącza drapią ręce, co może przerodzić się w trudno gojące się rany i grozić infekcją. Spadające z gałęzi za kołnierz czarne mrówki tną bezlitośnie, a nieznośnie parne i gęste jak w oranżerii powietrze ścina z nóg. Parna atmosfera powoli wysysa z nas siły, obezwładnia i paraliżuje ruchy. Pot zmieszany z repelentem szczypie boleśnie w oczy. Katorżniczy przemarsz wydaje się nie mieć końca.

Jedenastego dnia podróży, podczas krótkiego postoju na małej polance, zaskakuje nas wizyta trzech wyraźnie wystraszonych naszą obecnością całkowicie nagich tubylców. Mają zdeformowaną dolną wargę od ssania uwięzionego między zębami wałeczka z tytoniu ugniecionego z popiołem. Uzbrojeni w łuki i długie dwumetrowe strzały wznoszą pełne grozy okrzyki, wymachując zawzięcie w naszą stronę. Jeden wymierza prosto we mnie. Mrożąca krew w żyłach scena ma coś z kina grozy, przyprawia o dreszcze i paraliżuje. Z pewnością mogłaby poruszyć nawet największego twardziela. Ostentacyjnie podnosimy ręce do góry, aby widać było, że nie jesteśmy uzbrojeni i wykrzykujemy: „shori, shori!”, czyli „przyjaciele”. Miguel stara się coś im tłumaczyć, długo dyskutują, po czym przybysze opuszczają broń i odchodzą… by powrócić po trzech dniach, tym razem w zasobnym towarzystwie.

Uzbrojeni w łuki i długie dwumetrowe strzały wznoszą pełne grozy okrzyki, wymachując zawzięcie w naszą stronę

Dają znak, że możemy iść. Ścieżynka pogrążona w półmroku jest błotnista i często zablokowana pniami wielkich powalonych drzew, które trzeba obchodzić. Coraz to forsujemy rwące strumienie i mokradła, a kiedy jesteśmy już na twardym gruncie, to potykamy się o liany albo zapadamy w spróchniałych pniach zwalonych drzew.

Pierwsze spotkanie z białym człowiekiem

Po dwóch dobach docieramy do oazy pierwotnego świata. Dzieci na plantacji manioku uciekają z krzykiem do matek, które chowają się za drzewami, podczas gdy my kierujemy się do pobliskiego shabono, wielkiej wspólnej chaty o eliptycznym kształcie z dachem pokrytym grubą warstwą plecionki z palmowych liści.

Miguel znajduje tusziaua – wodza plemienia o dźwięcznym imieniu Rohariwe. Mężczyzna o migdałowych oczach i szerokiej twarzy, pokryty czerwonym barwnikiem chroniącym przed ukąszeniami owadów, wita nas, nie przestając bujać się w hamaku. Jego surowa twarz nie zdradza żadnych emocji. Wódz, który jest zarazem szamanem, rozsądza spory, rozdziela upolowaną zwierzynę, nadzoruje budowę nowego shabono. Jego władza jest warta tyle co jego osobowość, chociaż decyzje podejmowane są na zasadzie konsensusu. Przekazuję mu dary przewidziane na takie okazje: maczety, garnki, sprzęt rybacki, leki antymalaryczne, tytoń, mydło. Pomny rad misjonarzy, którzy zalecali wymianę towarową, aby nie przyzwyczajać tubylców do darmowych prezentów, proponuję „barter” – całe nasze bogactwo w zamian za kilka łuków, strzał, koszyków wyplatanych z włókna roślinnego i ozdób z kolorowych piór.

Miguel skrajnie beznamiętnym tonem, jakby konstatował, że jest ładna pogoda, informuje, że ci ludzie nie spotkali do tej pory białego człowieka. Nie potrafię skryć emocji. Podczas gdy Stefano i Adriano wpadają w egzaltację, uświadamiam sobie, że nasza wyprawa to istne zanurzenie się w prahistorię, niepowtarzalna podróż w czasie.

Tradycyjny rytuał epena (halucynogenna żywica umożliwiająca Indianom kontakt ze światem nadprzyrodzo

Tradycyjny rytuał epena (halucynogenna żywica umożliwiająca Indianom kontakt ze światem nadprzyrodzonym)

Archiwum autora

Indianie przypatrują się nam czujnie i badawczo, wkrótce ich konsternacja i onieśmielenie przemijają, a pojawia się zainteresowanie niespodziewanymi gośćmi. Teraz – kompletnie nadzy – natrętnie cisną się wokół, okazując swe zdziwienie naszymi wąsami czy włosami na piersiach. Młoda dziewczyna ozdobiona kwiatkami w przekłutych małżowinach usznych i cienkimi bambusowymi patyczkami wbitymi u podstawy nosa oraz w dolną wargę i kąciki ust szczypie moją białą skórę i – patrząc mi śmiało w oczy – szepcze coś pod nosem. Kątem oka widzę, jak jakiś młodzian wyciąga z mojego worka T-shirt i przygląda się kolorowemu logo. Kolejny szpera w innym worku. Wołam Miguela, który grzecznie, ale stanowczo wyjmuje im to wszystko z rąk. Skarcony w mgnieniu oka zmienia wyraz twarzy: przybiera zaniepokojoną i groźną minę. Musimy uważać, bo tutaj nieznane jest pojęcie własności. W takiej swoistej komunie dzielącej stadne życie panuje zasada totalnej równości wszystkich członków wspólnoty, doskonały przykład egalitaryzmu. Myśliwy, na przykład, nigdy sam nie spożywa zwierzyny, którą upoluje – zdobyczą dzieli się z resztą plemienia.

Kilkunastu ciekawskich nie ułatwia mi rozwieszenia hamaka. Każdy z nich chce coś tam sprawdzić i dotknąć, nie kryją zachwytu dla siatki chroniącej przed komarami. Kobieta karmiąca piersią niemowlę, u nóg której uczepiła się dwójka maluchów, widząc, jak smaruję się kremem przeciwsłonecznym, chce zrobić to samo. Dołączyła do niej inna kobieta, która jeszcze przed chwilą wyplatała kosz. Tylko staruszka piecząca obok twarde zielone banany nie zwraca na mnie uwagi.

W shabono, o średnicy co najmniej 60 metrów, koegzystuje bez żadnego przepierzenia kilkadziesiąt rodzin, skupionych wokół własnego ogniska

W shabono, o średnicy co najmniej 60 metrów, koegzystuje bez żadnego przepierzenia kilkadziesiąt rodzin, skupionych wokół własnego ogniska. Na słupach podtrzymujących strzechę wiszą: kosze, kołczany, wiązki tytoniowych liści, kiście bananów. W przestronnym schronieniu istnieje stały przepływ powietrza i tlą się wieczyste paleniska pozwalające utrzymać komfortową temperaturę nocną i zapewniające stosunkowo niską wilgotność. Dym zaś ma działanie dezynfekujące. Uderza funkcjonalność takiej wiaty, dostosowanej do potrzeb życia społecznego, gdzie na dużej, otwartej w środku przestrzeni odbywają się ceremonie i zabawy. Zaskoczył mnie widok metalowych garnków oraz maczety, ale Miguel wyjaśnia, że pochodzą one z handlu wymiennego z innymi szczepami będącymi w komitywie z nowoczesnością.

Dorobek antropologów

Moi naukowcy nie odstępują Miguela, zasypując go pytaniami o przeróżne aspekty egzystencji tych „dzieci prehistorii” zakorzenionych w świecie odległym o lata świetlne od naszej cywilizacji.

Do pierwszych kontaktów Yanomami ze światem zewnętrznym doszło w 1950 r., gdy przybyli pierwsi salezjanie, którzy rozpoczęli swoją faktyczną misję siedem lat później. „Inwazja” na wielką skalę rozpoczęła się około 1970 r., kiedy ruszyła budowa transamazońskiego traktu Perimetral Norte. Stał się on przekleństwem dla tubylców tego regionu. Otworzył bramy Amazonii dla przemysłu wydobywczego, osadnictwa ludzkiego, jak i nielegalnych poszukiwaczy złota, minerałów czy drwali. Nikt nie wie, ilu ludzi liczy ta grupa etniczna. Wiadomo, że w zasięgu białych żywot wiedzie około 20 tys. Yanomami. Ilu koczuje w odosobnieniu, może być jedynie przedmiotem domysłów. Misjonarze uważają, że nie więcej niż kilkuset.

Podstawowym jądrem struktury plemienia jest klan, sieć pokrewieństwa, która przeplata się małżeństwami między mieszkańcami pobliskich shabono. Rozległa poligamiczna rodzina, system sojuszy między krewnymi, gdzie poślubia się najczęściej kogoś z kuzynów. Mężczyzna może mieć dwie lub nawet trzy żony – wówczas ustala się między nimi hierarchia i przeważnie najstarsza kieruje pozostałymi. Niewierność kobiety zwykle staje się powodem napięć wewnątrz grupy. Żona dostaje baty, a zraniony na honorze mąż bije się z jej kochankiem, okładając się wzajemnie po głowie grubymi pałami.

Podstawowym jądrem struktury plemienia jest klan, sieć pokrewieństwa, która przeplata się małżeństwami między mieszkańcami pobliskich shabono

Kontrowersyjny amerykański antropolog Napoleon Chagnon sugerował, że główne cechy tego plemienia to wojowniczość i porywczość. Pisał, że pojedynkują się o kobiety i prowadzą nieustanne wojny. W efekcie tych walk czterech na dziesięciu mężczyzn ginie. Twierdził ponadto, że agresja, ksenofobia i brak zaufania są cnotami, które wpaja im się od dzieciństwa.

Dla kobiet Yanomami macierzyństwo jest ciężką próbą – umiera co drugi noworodek. Kobiety przedwcześnie się starzeją i tylko nieliczne z nich dożywają okresu menopauzy. Klimat równikowy jest zabójczy, a puszcza pełna pułapek. Szerzą się infekcje pokarmowe i zakażenia pasożytami. Średnia długość życia nie przekracza 30 lat. Rozmaite tabu strzegą integralności kultury, a więc także biologicznego ocalenia plemienia. Kultywuje się wartości, których nawet chrześcijanie nie zawsze przestrzegają: Yanomami dzielą się dobrami, pomagają krewnym i sprzymierzonym klanom, nie wykorzystują innych. Jednak mają własny system wymierzania sprawiedliwości bazujący na prawie odwetu. Jeśli dziecko zrobi krzywdę drugiemu, matka skłania do rewanżu. Vendetta uważana jest za obronę konieczną i zapewnia integralność rodziny. Kto się nie zemści, traci twarz, staje się „nikim”, bo skoro nie potrafi się bronić, nie uchroni swojego klanu, a zatem nie może być dla niego miejsca w grupie, nie jest godny być Yanomami.

Czytaj więcej

Dżungla nie toleruje mięczaków

Dla tych ludzi nie istnieją takie pojęcia jak „wczoraj” czy „jutro”. Istotne jest tylko „dziś”. Potrafią liczyć do trzech, potem wszystko zamyka się słowem „bruka”, czyli dużo. Prowadzą żywot koczowniczy, egzystując w miejscach z trudem wydartych nieprzebytej dżungli. Kiedy po kilku latach okoliczne zasoby zostają wyczerpane, przenoszą się w inne miejsce. Żyją z uprawy jadalnych roślin, zbieractwa leśnych owoców, myślistwa i łowienia ryb. Godny podkreślenia jest ich głęboki szacunek wobec otaczającej przyrody. Nigdy nie gromadzą zapasów, ich spiżarnią jest las i rzeka. Zdobywają tyle pożywienia, ile są w stanie skonsumować w ciągu dnia – inaczej by się popsuło.

Nie mają czułen ani tratw

Mimo że mieszkają nad rzekami, nie nauczyli się budować czółen czy tratw. Nie potrafią też pływać! Do dziś rozpalają ogień, pocierając o siebie kawałki drewna dzikiego kakaowca. Nie znają i nie używają żadnych instrumentów muzycznych. Ale znają lecznicze właściwości świata roślinnego.

Posiadają silnie rozwinięty instynkt rodzinny i wspólnotowy, co pozwala na rygorystyczne przestrzeganie kodeksu moralnego. Są czuli na zagrożenia, tak ze strony złych duchów, jak i innego rodu. Powodem napaści prawie zawsze bywają oskarżenia o czary albo wola odwetu. Starcie toczy się bez spotkania twarzą w twarz – urządza się zasadzki albo napada o świcie na pogrążone jeszcze we śnie domostwa. Potyczkę uważa się za zwycięską, kiedy pozbawi się życia przynajmniej jednego przeciwnika i ucieknie, nie pozwoliwszy się rozpoznać. Na ogół eliminuje się mężczyzn, ale często porywane są młode kobiety, które stają się później wspólną własnością wszystkich mężczyzn – zarówno kawalerów, jak i żonatych.

Powodem napaści prawie zawsze bywają oskarżenia o czary albo wola odwetu

Stefano przywołuje mnie z odległego zakątka, gdzie dwóch osobników z wygoloną na środku głowy mniszą tonsurą przygotowuje się do „snuffingu”. Na liściu bananowca widzę przygotowany halucynogenny proszek z zielonobrązowej żywicy epena. Mężczyźni przykładają sobie do nosa długą rurkę bambusową, po czym jeden z nich bierze głęboki wdech i z całej siły dmucha drugiemu dawkę prochu do dróg oddechowych. Ten wstrząsa się, mruży oczy, zanosi się niepohamowanym kaszlem i odwzajemnia się takim samym manewrem. Potem powtarzają to samo w drugą dziurkę. Jegomoście w stanie silnego pobudzenia, z załzawionymi oczami i nieobecnym wzrokiem, pełzają, naśladując zwierzęta, krzyczą zgiełkliwie, tłuką się po brzuchu pięściami i wykonują dzikie tańce, podczas gdy z nosa płynie czarny śluz, a z ust sączy się zielonkawa plwocina. Ta tradycyjna praktyka stanowi sakralny rytuał, wprowadzający w inny wymiar – pozwala na współdziałanie z duchami, które w rodowej kosmogonii stanowią siłę poruszającą wszechświat. To one przepowiadają przyszłość, pomagają wyleczyć z choroby, wzmocnić siłę, a myśliwym zapewniają obfite łowy.

Widziałem z bliska jedno z najbardziej tajemniczych plemion na świecie. Unikalna przygoda nad górnym Orinoko zmusza mnie do refleksji. Jak długo jeszcze zdołają przetrwać zagubieni w czasie Yanomami? Pomimo wysiłków wielu międzynarodowych kampanii solidarnościowych los pojedynczych grup etnicznych niestety jest przesądzony. Mogą zostać zniszczone przez cywilizację białego człowieka szybciej, niż nam się wydaje. Asymilacja jest nieunikniona. Ważne, aby złagodzić jej negatywne skutki. Wśród naukowców panuje pogląd, że powinno się pozostawić ich własnemu losowi, aby egzystowali tak jak dotychczas i aby sami decydowali o nawiązaniu z nami pomostu.

Autor jest dziennikarzem, podróżnikiem, odkrywcą źródła Amazonki. Więcej na: www.palkiewicz.com

Wszystko zaczęło się od chorobliwej żądzy poznania świata. Inspirowały mnie i podsycały romantyczne marzenia książki Stevensona, Londona, Melville’a i Defoe, które składały się na moją osobistą biblię. Już w szkole podstawowej wiedziałem, że będę podróżnikiem, a później zawsze trzymałem się maksymy myśliciela XIX wieku Ralpha Waldo Emersona: „Nie podążaj tam, gdzie wiedzie ścieżka. Pójdź tam, gdzie jej nie ma i wytycz szlak”. W ciągu pięciu dekad tropiłem osobliwości ginących cywilizacji, niezwykłe zjawiska, ginące kultury i ludzi, których nie sposób zapomnieć. Poznałem świat, którego już nie ma. Świat pełen sprzeczności i niezwykłych wydarzeń. Chociaż nasza planeta staje się „coraz mniejsza”, a egzotyczny świat ginie, to jednak rzutem na taśmę doświadczyłem tego, co przeżywali odkrywcy heroicznej epoki, stawiając po raz pierwszy stopę na nowym terenie. Okazuje się, że istniejące w niezbadanych zakątkach globu odizolowane szczepy, których egzystencja nie zmieniła się od tysiącleci, nie są wytworem wyobraźni antropologów i obrońców środowiska.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia świata
Andrew Jackson. Prezydent, który chciał pobić wyborcę
Historia świata
Czy Konstytucja 3 maja była drugą ustawą zasadniczą w historii świata?
Historia świata
Jakie były początki Święta 1 Maja?
Historia świata
Cud nad urną. Harry Truman, cz. IV
Historia świata
Niemieckie „powstanie” przeciw Hitlerowi. Dziwny zryw w Bawarii