Zrealizowany w 1999 r. film Johna McTiernana „Trzynasty wojownik” nie odniósł sukcesu. Prawdę mówiąc, został uznany za największe finansowe fiasko w roku jego premiery i zajął wysokie miejsce w rankingu kinowych porażek wszech czasów. Obrońcy tytułu przekonywali, że straty finansowe zostały zawyżone w przekazie medialnym, a za niską frekwencję w kinach odpowiedzialność ponoszą piraci (cóż, to w końcu film o wikingach). Niezależnie jednak od tego, czy film rzeczywiście zasługuje na surową ocenę, czy też padł ofiarą splotu niesprzyjających okoliczności, z pewnością godne uwagi – może nawet bardziej niż sam obraz – są jego literackie inspiracje.
„Zjadacze umarłych”
Podstawą scenariusza była powieść Michaela Crichtona, znana w Polsce przede wszystkim pod filmowym już tytułem „Trzynasty wojownik”, wydana jednak jeszcze w 1992 r. jako „Zjadacze umarłych”, a więc w wersji bardziej, nomen omen, smakowitej i zgodnej z oryginałem – „Eaters of the Dead” – opublikowanym w 1976 r. Zmarły w 2008 r. Crichton nie bez powodu doczekał się porównań do Jules’a Verne’a. Podobnie bowiem jak francuski pisarz kreował wizje wydarzeń fantastycznych, ale możliwych, jeśli postrzegać je przez pryzmat perspektyw rozwoju technologii i kierunków poszukiwań współczesnej nauki. I tak jak w przypadku Verne’a, kolejne książki absolwenta Harward Medical School, reprezentujące gatunki popularne i adresowane do wszystkich czytelników, oparte były na gruntownej znajomości stanu badań i literatury przedmiotu. Przygotowanie merytoryczne pozwalało Crichtonowi nie tylko na opisywanie fikcyjnych zagrożeń cywilizacyjnych tak przekonująco, że budziły w odbiorcach całkiem realny niepokój (jak w „Andromeda znaczy śmierć”, notabene książce również zekranizowanej), ale i na tworzenie wyrafinowanych literackich mistyfikacji. Polegały one na przywoływaniu w powieściach nieistniejących dokumentów, uwiarygadniających fabułę i nierzadko wymieszanych na kartach książki z autentycznymi materiałami wykorzystanymi przez autora. W thrillerach technologicznych, które przyniosły Crichtonowi największą sławę, takimi falsyfikatami mogły być raporty z eksperymentów laboratoryjnych, specjalistyczne diagramy czy nawet pozycje bibliograficzne. Koncept powoływania się na dzieła, które nigdy nie powstały, jest oczywiście niemal tak stary jak samo piśmiennictwo. Ale w obszarze literatury rozrywkowej drugiej połowy XX wieku Crichton zasłużenie uchodził za mistrza tej techniki. A w „Zjadaczach umarłych” wzniósł się już na poziom arcymistrzowski.
Z pozoru w ogóle nie mamy do czynienia z powieścią, ale z uwspółcześnioną wersją pochodzącego z X stulecia sprawozdania z podróży dyplomatycznej posłów z Bagdadu, zrekonstruowanego na podstawie późniejszych manuskryptów. Rekonstrukcji dokonać miał w 1959 r. emerytowany profesor literatury porównawczej z Uniwersytetu w Oslo Per Fraus-Dolus, a Crichton jedynie ją zredagował. Wystarczy jednak zajrzeć do słownika łacińsko-polskiego, by się przekonać, że nazwisko norweskiego uczonego przetłumaczyć można jako „Oszustwo-Szalbierstwo”, a norweska akademia nie przyznaje się do niego. Co więcej, niektóre z tajemniczych manuskryptów wymienionych przez Crichtona nie pojawiają się w żadnym naukowym opracowaniu, w książce cytowani są akademiccy eksperci, których nie sposób zidentyfikować, a w bibliografii źródłowej, zamieszczonej we wcześniejszych edycjach powieści, pisarz umieścił m.in. „Necronomicon” Abdula Azhazreda, „dzieło” wymyślone przez H.P. Lovecrafta i dobrze znane jego miłośnikom.
Wielu czytelników – a nawet krytyków – pogubiło się w mistyfikacji Crichtona zupełnie. Do tego stopnia, że gotowi byli uznać za autorskie zmyślenia te akurat z przywołanych w powieści manuskryptów i analiz naukowych, które są autentyczne. Bo – i tu ujawnia się głębia talentu (lub perfidii) amerykańskiego pisarza – powieść jako całość opiera się na prawdziwej relacji pozostawionej przez jak najprawdziwszego arabskiego podróżnika Ahmada ibn Fadlana, znanej nam dzisiaj niestety jedynie z niekompletnych odpisów. Tyle tylko, że w jego relacji nie ma ani słowa o wyprawie z drużyną wikingów i walce z potworami z mgieł. Crichton dość wiernie odtworzył zapis ibn Fadlana w pierwszych rozdziałach powieści, a dramatyczny ciąg dalszy dopisał już sam, zachowując styl arabskiego tekstu. Ale i ten fragment nie był jego oryginalnym dokonaniem, pisarz uzupełnił bowiem opowieść motywami zaczerpniętymi z kolejnego zabytku piśmiennictwa – staroangielskiego eposu „Beowulf”.
Poseł z Bagdadu
Wierni literackiemu pierwowzorowi twórcy kinowej adaptacji odwołują się do relacji z misji bagdadzkiego poselstwa wprost – główny bohater i zarazem narrator filmu nazywa się Ahmad ibn Fadlan (w tę rolę wcielił się Antonio Banderas). Biorąc pod uwagę historyczne znaczenie tego dokumentu, o jego autorze wiemy zaskakująco niewiele. On sam przedstawia się w swym dziele jako „mawla”, czyli wyzwoleniec lub podopieczny sławnego w owym czasie dowódcy wojskowego i wpływowego dostojnika Muhammada ibn Sulaymana. To wyznanie, wskazówki ukryte w nazwisku ibn Fadlana w jego pełnym brzmieniu oraz inne skąpe wzmianki w tekście skłoniły badaczy do sformułowania hipotezy, że podróżnik nie był potomkiem jednego z wielkich rodów Kalifatu Abbasydów, lecz byłym niewolnikiem i prawdopodobnie Grekiem, który przyjął islam, a być może również fakihem, czyli znawcą prawa muzułmańskiego.