Jak podróżnik z Bagdadu spotkał Beowulfa

„Trzynasty wojownik” to film przygodowy, z historią pozornie łączą go tylko kostiumy i dekoracje. U źródeł tej produkcji znajdujemy jednak relację z niezwykłej misji dyplomatycznej, spisaną w X wieku, oraz powstały jeszcze wcześniej epos staroangielski, którym inspirował się m.in. J.R.R. Tolkien.

Publikacja: 15.02.2024 21:00

Wikingowie i Ahmad ibn Fadlan (Antonio Banderas, trzeci z prawej) w filmie „Trzynasty wojownik”

Wikingowie i Ahmad ibn Fadlan (Antonio Banderas, trzeci z prawej) w filmie „Trzynasty wojownik”

Foto: TOUCHSTONE PICTURES/Ronald Grant Archive/Mary Evans Picture Library 2010/BE&W

Zrealizowany w 1999 r. film Johna McTiernana „Trzynasty wojownik” nie odniósł sukcesu. Prawdę mówiąc, został uznany za największe finansowe fiasko w roku jego premiery i zajął wysokie miejsce w rankingu kinowych porażek wszech czasów. Obrońcy tytułu przekonywali, że straty finansowe zostały zawyżone w przekazie medialnym, a za niską frekwencję w kinach odpowiedzialność ponoszą piraci (cóż, to w końcu film o wikingach). Niezależnie jednak od tego, czy film rzeczywiście zasługuje na surową ocenę, czy też padł ofiarą splotu niesprzyjających okoliczności, z pewnością godne uwagi – może nawet bardziej niż sam obraz – są jego literackie inspiracje.

„Zjadacze umarłych”

Podstawą scenariusza była powieść Michaela Crichtona, znana w Polsce przede wszystkim pod filmowym już tytułem „Trzynasty wojownik”, wydana jednak jeszcze w 1992 r. jako „Zjadacze umarłych”, a więc w wersji bardziej, nomen omen, smakowitej i zgodnej z oryginałem – „Eaters of the Dead” – opublikowanym w 1976 r. Zmarły w 2008 r. Crichton nie bez powodu doczekał się porównań do Jules’a Verne’a. Podobnie bowiem jak francuski pisarz kreował wizje wydarzeń fantastycznych, ale możliwych, jeśli postrzegać je przez pryzmat perspektyw rozwoju technologii i kierunków poszukiwań współczesnej nauki. I tak jak w przypadku Verne’a, kolejne książki absolwenta Harward Medical School, reprezentujące gatunki popularne i adresowane do wszystkich czytelników, oparte były na gruntownej znajomości stanu badań i literatury przedmiotu. Przygotowanie merytoryczne pozwalało Crichtonowi nie tylko na opisywanie fikcyjnych zagrożeń cywilizacyjnych tak przekonująco, że budziły w odbiorcach całkiem realny niepokój (jak w „Andromeda znaczy śmierć”, notabene książce również zekranizowanej), ale i na tworzenie wyrafinowanych literackich mistyfikacji. Polegały one na przywoływaniu w powieściach nieistniejących dokumentów, uwiarygadniających fabułę i nierzadko wymieszanych na kartach książki z autentycznymi materiałami wykorzystanymi przez autora. W thrillerach technologicznych, które przyniosły Crichtonowi największą sławę, takimi falsyfikatami mogły być raporty z eksperymentów laboratoryjnych, specjalistyczne diagramy czy nawet pozycje bibliograficzne. Koncept powoływania się na dzieła, które nigdy nie powstały, jest oczywiście niemal tak stary jak samo piśmiennictwo. Ale w obszarze literatury rozrywkowej drugiej połowy XX wieku Crichton zasłużenie uchodził za mistrza tej techniki. A w „Zjadaczach umarłych” wzniósł się już na poziom arcymistrzowski.

Z pozoru w ogóle nie mamy do czynienia z powieścią, ale z uwspółcześnioną wersją pochodzącego z X stulecia sprawozdania z podróży dyplomatycznej posłów z Bagdadu, zrekonstruowanego na podstawie późniejszych manuskryptów. Rekonstrukcji dokonać miał w 1959 r. emerytowany profesor literatury porównawczej z Uniwersytetu w Oslo Per Fraus-Dolus, a Crichton jedynie ją zredagował. Wystarczy jednak zajrzeć do słownika łacińsko-polskiego, by się przekonać, że nazwisko norweskiego uczonego przetłumaczyć można jako „Oszustwo-Szalbierstwo”, a norweska akademia nie przyznaje się do niego. Co więcej, niektóre z tajemniczych manuskryptów wymienionych przez Crichtona nie pojawiają się w żadnym naukowym opracowaniu, w książce cytowani są akademiccy eksperci, których nie sposób zidentyfikować, a w bibliografii źródłowej, zamieszczonej we wcześniejszych edycjach powieści, pisarz umieścił m.in. „Necronomicon” Abdula Azhazreda, „dzieło” wymyślone przez H.P. Lovecrafta i dobrze znane jego miłośnikom.

Wielu czytelników – a nawet krytyków – pogubiło się w mistyfikacji Crichtona zupełnie. Do tego stopnia, że gotowi byli uznać za autorskie zmyślenia te akurat z przywołanych w powieści manuskryptów i analiz naukowych, które są autentyczne. Bo – i tu ujawnia się głębia talentu (lub perfidii) amerykańskiego pisarza – powieść jako całość opiera się na prawdziwej relacji pozostawionej przez jak najprawdziwszego arabskiego podróżnika Ahmada ibn Fadlana, znanej nam dzisiaj niestety jedynie z niekompletnych odpisów. Tyle tylko, że w jego relacji nie ma ani słowa o wyprawie z drużyną wikingów i walce z potworami z mgieł. Crichton dość wiernie odtworzył zapis ibn Fadlana w pierwszych rozdziałach powieści, a dramatyczny ciąg dalszy dopisał już sam, zachowując styl arabskiego tekstu. Ale i ten fragment nie był jego oryginalnym dokonaniem, pisarz uzupełnił bowiem opowieść motywami zaczerpniętymi z kolejnego zabytku piśmiennictwa – staroangielskiego eposu „Beowulf”.

Poseł z Bagdadu

Wierni literackiemu pierwowzorowi twórcy kinowej adaptacji odwołują się do relacji z misji bagdadzkiego poselstwa wprost – główny bohater i zarazem narrator filmu nazywa się Ahmad ibn Fadlan (w tę rolę wcielił się Antonio Banderas). Biorąc pod uwagę historyczne znaczenie tego dokumentu, o jego autorze wiemy zaskakująco niewiele. On sam przedstawia się w swym dziele jako „mawla”, czyli wyzwoleniec lub podopieczny sławnego w owym czasie dowódcy wojskowego i wpływowego dostojnika Muhammada ibn Sulaymana. To wyznanie, wskazówki ukryte w nazwisku ibn Fadlana w jego pełnym brzmieniu oraz inne skąpe wzmianki w tekście skłoniły badaczy do sformułowania hipotezy, że podróżnik nie był potomkiem jednego z wielkich rodów Kalifatu Abbasydów, lecz byłym niewolnikiem i prawdopodobnie Grekiem, który przyjął islam, a być może również fakihem, czyli znawcą prawa muzułmańskiego.

Omar Sharif w roli Melchizedeka i Antonio Banderas jako Ahmad ibn Fadlan w filmie „Trzynasty wojowni

Omar Sharif w roli Melchizedeka i Antonio Banderas jako Ahmad ibn Fadlan w filmie „Trzynasty wojownik” (1999) w reżyserii Johna McTiernana

Ronald Grant Archive/Mary Evans Picture Library 2010/BE&W

Tym ciekawszy wydaje się jego udział w poważnej misji dyplomatycznej. Crichton ubarwił wątek genezy wyprawy wtrętem o rzekomym romansie ibn Fadlana z żoną bagdadzkiego kupca, który to incydent miał rozgniewać kalifa al-Muktadira. W wersji Crichtona dołączenie bohatera do poselstwa byłoby więc rodzajem kary. W opinii historyków natomiast wyprawa była inicjatywą polityczną wielkiej wagi: jej celem był kraj Bułgarów Nadwołżańskich, czyli Kamskich (obszar dorzecza Wołgi i Kamy daleko na wschód od dzisiejszej Moskwy), a zadaniem – podtrzymanie więzi między władcą Bułgarów i kalifem oraz umocnienie wpływów islamu na tych odległych ziemiach. Była też śmiałym przedsięwzięciem logistycznym. Dość powiedzieć, że poselstwo, które wyruszyło z Bagdadu 21 czerwca 921 r., dotarło na miejsce 12 maja roku następnego. A droga wiodła przez tereny niekoniecznie przyjazne, m.in. przez pogranicza państwa Chazarów wyznających judaizm i niedarzących Kalifatu Bagdadu sympatią. W przedsięwzięciu tym ibn Fadlanowi powierzono rolę szczególną, miał bowiem doręczyć „królowi as-Sakaliba”, czyli Słowian (za których Arabowie błędnie uważali Bułgarów Kamskich), list i dary od samego kalifa. Jakiekolwiek byłyby zatem intencje pana Bagdadu, dla jego poddanego uczestnictwo w wyprawie było zaszczytem, nie karą.

Najbardziej intrygującym z perspektywy tego artykułu fragmentem relacji, cytowanym tutaj za polskim przekładem w wersji zamieszczonej w tzw. rękopisie meszhedzkim, a opublikowanej w III tomie „Źródeł arabskich do dziejów Słowiańszczyzny”, jest ten zaczynający się od słów „Widziałem ludzi ar-Rusija, którzy przybyli tu w swoich sprawach handlowych i zatrzymali się nad rzeką Atil”. W arabskich źródłach taka nazwa ludu występuje bardzo rzadko, znacznie częściej spotykaną jest forma ar-Rus. Nie zmienia to faktu, że wielu badaczy – w tym redaktorzy wspomnianego tomu, Anna i Franciszek Kmietowiczowie oraz Tadeusz Lewicki – zgodnych jest co do tego, iż pod nazwą tą w arabskich kronikach i rozprawach geograficznych kryli się nie słowiańscy mieszkańcy Rusi, ale wikingowie, a dokładniej Waregowie, odłam, który z osad Danii i Szwecji wyruszył na wschód i wedle jednej z teorii naukowych miał swój istotny wkład w powstanie Rusi Kijowskiej.

Trzeba dla porządku dodać, że niemało zwolenników ma teoria przeciwstawna, mówiąca, że państwowotwórcze działania wikingów na obszarach wschodniosłowiańskich to raczej legenda niż historia. Nie miejsce tu, by rozstrzygać trwającą od ponad stulecia dyskusję. Istotne jest, że prawdziwy ibn Fadlan mógł w Bułgarii Nadwołżańskiej spotkać wikingów, tak jak przytrafiło się to jego filmowemu wcieleniu. Świadczyłoby o tym m.in. opisane przez niego z antropologiczną skrupulatnością uzbrojenie przybyłych: „Każdy z nich ma ze sobą topór, miecz i nóż – nie rozstaje się on nigdy z tym wszystkim, co wymieniliśmy. Miecze ich są szerokie, rowkowane, frankijskie”, ich wygląd: „Nie widziałem mężczyzn o doskonalszej budowie ciała od nich; są wysocy jak palmy, jasnowłosi, rumiani. (…) Przestrzeń od końca paznokci każdego z nich aż do szyi jest miejscem, gdzie znajdują się drzewa, postacie i inne podobne tatuaże”, a wreszcie ich obrzędy pogrzebowe, których centralnym punktem było spalenie zwłok wojownika na jego łodzi i ofiarna, a przy tym dobrowolna śmierć jego niewolnicy. A wszystko to odbywało się przy udziale starej kobiety, wieszczki i dysponentki mocy magicznych, zwanej Aniołem Śmierci. Jak z tego wynika, sceny z filmu ukazujące pierwsze spotkanie bohatera z wikingami nie odbiegają znacząco od arabskiego przekazu.

Ma swe uzasadnienie także wyrażająca w tych scenach odrazę mimika Antonio Banderasa. Historyczny ibn Fadlan, reprezentant cywilizacji, nie zawsze potrafił powstrzymać się od oceniania tego, co widział (zdarzało się to wieki później także antropologom). Pisał więc o ar-Rus: „Są najbardziej nieczystymi stworzeniami Allaha – nie oczyszczają się od kału ani od moczu, nie obmywają się po splamieniu nasieniem i nie myją rąk po posiłkach, lecz są jako błądzące osły”. Ich zwyczaje towarzyskie przedstawiał zaś następująco: „Bywa, że jeden z nich spółkuje ze swoją dziewczyną, a jego towarzysz patrzy na niego. Czasami czyni to samo cała ich grupa, jeden obok drugiego; gdy wchodzi kupiec, aby kupić od któregoś z nich dziewczynę i zastaje go spółkującego z nią, ten nie pozostawia jej póki nie zaspokoi swego pożądania”.

Można jednak przypuszczać, że prawdziwy wysłannik kalifa, w odróżnieniu od filmowego odpowiednika, nie wyruszyłby z tak opisanymi cudzoziemcami na szaleńczą wyprawę. Zresztą wyprawa ta, a zatem właściwa akcja, zaczyna się w filmie w miejscu, w którym zapis ibn Fadlana się kończy. A wtedy arabska „Risala” (relacja) zastąpiona zostaje w scenariuszu przez inny, choć równie wiekowy manuskrypt.

Wojownik z Północy

Ekranowy wódz wikingów zwie się Buliwyf (w tej roli znakomity Vladimir Kulich) i każdy, kto choć słyszał o Beowulfie, musi się zastanowić, czy aby na pewno podobieństwo imion jest przypadkowe. Otóż nie jest.

„Beowulf” to chyba najczęściej analizowane oraz tłumaczone dzieło literatury staroangielskiej, zakorzenione w mitach i legendach Północy. Najstarszy znany anonimowy zapis poematu w dialekcie zachodniosaskim powstał około 1000 r., ale sam poemat, przekazywany wcześniej w formie ustnej, datowany jest na VIII stulecie. W utworze pamiętającym być może czasy chrystianizacji Anglii, badacze doszukiwali się syntezy folkloru nordyckiego, alegorii wydarzeń historycznych, a nawet „obrazu całej cywilizacji, całej Germanii”, jak ujął to z rozmachem Archibald Strong, jeden z tłumaczy dzieła na współczesny angielski. Inne spojrzenie zaproponował J.R.R. Tolkien, który ukończył własny przekład w 1926 r., a w liście z roku 1938 deklarował: „»Beowulf« znajduje się wśród moich najcenniejszych źródeł”. W słynnym wykładzie wygłoszonym w Akademii Brytyjskiej w 1936 r. i przekształconym później w esej „Beowulf. Potwory i krytycy” Tolkien sugerował, aby w poemacie zobaczyć po prostu starodawną piękną pieśń o wartościach, ideach i paradoksach ludzkiego istnienia we wrogim świecie, bogatszą w symbole i znaczenia niż skarbiec Smauga w złoto.

Vladimir Kulich jako wódz wikingów Buliwyf i Antonio Banderas w roli Ahmada ibn Fadlana („Trzynasty

Vladimir Kulich jako wódz wikingów Buliwyf i Antonio Banderas w roli Ahmada ibn Fadlana („Trzynasty wojownik”, 1999)

Archives du 7e Art/Touchstone Pictures/BE&W

Crichton – oczywiście toutes proportions gardées – odczytał dzieło w zbliżony sposób. Sprowokowany przez znajomego wykładowcę, który przedstawiał swoim słuchaczom „Beowulfa” jako przykład „nudnej klasyki”, odkrył w poemacie fascynującą i kompletną opowieść o potworach, herosach, odwadze i honorze. I postanowił nadać jej nowy kształt, upraszając ją, okrajając z donioślejszych treści i wplatając w inną historię, ale obficie przy tym czerpiąc z oryginału. A za nim podążyli twórcy filmu.

Tytułowy bohater poematu to najszlachetniejszy i najsilniejszy rycerz z ludu Geatów (mieszkańców Götalandu, historycznej krainy w południowo-zachodniej Szwecji i jednej z kolebek wikingów), krewny ich wodza Hygelaca. Usłyszawszy, że w nieodległym królestwie Danii grasuje potwór, Beowulf wyruszył przez morze z drużyną, by zaoferować władcy Duńczyków swoje usługi. Sędziwy król Hrothgar przyjmuje gościa w dworze Heorot życzliwą przemową, bo rozpoznaje w nim syna sławnego wojownika, Ecgtheowa, i prosi go o uwolnienie swej domeny od straszliwego prześladowcy – Grendela. To wyliczenie nie jest jedynie hołdem dla onomastycznego przepychu poematu. Wszystkie przywołane tu imiona, nazwy i epizody powracają w „Trzynastym wojowniku”, choć niekiedy w innych konfiguracjach i brzmieniach. Jeden z druhów Buliwyfa nazywa się Edgtho, sam Buliwyf jest tu synem zmarłego Hygelaca, a powitanie wygłoszone przez króla Hrothgara jest zwięzłe, ale zawiera w sobie kluczowe elementy.

W uniwersum mitu Północy o wielkości człowieka świadczyły jego czyny. Beowulf potwierdza zatem swą niezłomność w trzech walkach, które wyznaczają oś fabuły. W każdej z tych walk objawia się istota ludzkiego losu – nieuniknionych zmagań z siłami potężniejszymi od nas. A kolejni przeciwnicy protagonisty są nie mniej ważni niż on sam, stanowią bowiem dowód na niezwykłe przenikanie się w tekście poematu młodej wówczas myśli chrześcijańskiej i starej opowieści mitycznej, która dla wikingów stanowiła wykładnię otaczającej ich rzeczywistości. Najpierw więc Beowulf walczy z człekokształtnym, „mieszkającym w mroku” Grendelem. Grendel to „pomiot Kaina”, wyklęty przez Boga, wyrasta więc z biblijnych koncepcji zła. Równocześnie jednak przypomina nienawidzących światła olbrzymów z Jötunheimu, a ze względu na swą przewrotność, złośliwość i tchórzostwo nawet złego ducha Asgardu, Lokiego.

Wkrótce potem wojownik z rodu Geatów zmierzyć się musi z matką Grendela, w opracowaniu Tolkienowskim (a polskim przekładzie Katarzyny Staniewskiej i Agnieszki Sylwanowicz) „ogrzycą, straszną niszczycielką pod postacią niewiasty”. To istota pobieżnie opisana przez autora poematu, niemająca nawet imienia. Z tego też powodu jest przedmiotem burzliwych akademickich debat, w ramach których jedni widzą w niej bohaterkę heroiczną kierującą się świętym prawem zemsty, inni zaś – Walkirię. Obie interpretacje sytuują ją jednak w obszarze mitu.

Krwiożerczy Wendole, czyli „ognisty smok”, który okazuje się kolumną jeźdźców – prymitywnych kanibal

Krwiożerczy Wendole, czyli „ognisty smok”, który okazuje się kolumną jeźdźców – prymitywnych kanibali dzierżących w rękach pochodnie

TOUCHSTONE PICTURES/Ronald Grant Archive/MARY EVANS PICTURE LIBRARY/BE&W

Znacznie później, po półwieczu zasiadania na tronie we własnej ojczyźnie, Beowulf musi jeszcze raz chwycić za miecz, by pokonać smoka, obudzonego przez nieszczęśnika, którego skusił blask strzeżonych przez skrzydlatego potwora skarbów. Smok najsilniej wiąże obie sfery sacrum: należy wszak do bestiariusza chrześcijańskiego, ale zajmuje też poczesne miejsce w micie ludów Północy, jak choćby w znanej z „Eddy Starszej” opowieści o chciwym i przebiegłym Fafnirze. Jest wcieleniem uniwersalnego, ślepego okrucieństwa losu, antytezą heroicznej postawy Beowulfa, i choć król Geatów go zabija, sam również musi zginąć od smoczego jadu – bo taka jest prawda o bycie człowieczym.

W „Trzynastym wojowniku”, wyprodukowanym w czasach wiary w bezalternatywny prymat nauki, zdecydowano się na ujęcie racjonalne. Grendel zmienia się w krwiożerczych Wendoli, których wikingowie biorą za demony wyłaniające się z mgły, by w końcu odkryć, że to plemię prymitywnych kanibali. Matką Wendoli jest młoda kobieta wyposażona w atrybuty szamanki, która ginie z ręki Buliwyfa, ale rani go zatrutym pazurem. A „ognisty smok” okazuje się widzianą w oddali kolumną barbarzyńców dzierżących w rękach pochodnie. I tylko szkoda mitu.

Liczba z chaosu

Do świętych liczb wikingów należały trójka oraz jej iloczyny, a więc również dwunastka. W najpowszechniejszych wersjach mitu 12 było Asów, czyli bogów najwyższych. W spisanych pieśniach pojawiało się 12 Walkirii i 12 wojów na ogół wyruszało na bohaterskie wyprawy. Liczby zakłócające ten symetryczny porządek symbolizowały chaos, niepewność, niewiadomą. Jak wieść głosi, na uczcie, na której zginął najzacniejszy z bogów – Baldur, 13. nieproszonym gościem był sprawca nieszczęścia – Loki. Czemu więc wojowników było 13? Podpowiedź przynosi ponownie staroangielski poemat. Drużyna Beowulfa, która wyruszyła przeciw smokowi, liczyła wraz z nim 13 ludzi, jednym z nich był jednak ów złodziej, który chciał smoka okraść. Obcy. A walka zakończyła się unicestwieniem zła, ale i śmiercią bohatera.

Obcy był również ibn Fadlan, który nie dołączył do Buliwyfa z własnej woli ani też z inicjatywy wikingów, lecz z wyroku wyższych mocy przemawiających ustami wieszczki. I przypominających grupie straceńców – tak jak przed wiekami przypominała opowieść mityczna – że niczego nie mogą być pewni, bo los nie ma w zwyczaju oferować prostych i szczęśliwych rozwiązań.

Zrealizowany w 1999 r. film Johna McTiernana „Trzynasty wojownik” nie odniósł sukcesu. Prawdę mówiąc, został uznany za największe finansowe fiasko w roku jego premiery i zajął wysokie miejsce w rankingu kinowych porażek wszech czasów. Obrońcy tytułu przekonywali, że straty finansowe zostały zawyżone w przekazie medialnym, a za niską frekwencję w kinach odpowiedzialność ponoszą piraci (cóż, to w końcu film o wikingach). Niezależnie jednak od tego, czy film rzeczywiście zasługuje na surową ocenę, czy też padł ofiarą splotu niesprzyjających okoliczności, z pewnością godne uwagi – może nawet bardziej niż sam obraz – są jego literackie inspiracje.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia świata
Jakie były początki Święta 1 Maja?
Historia świata
Cud nad urną. Harry Truman, cz. IV
Historia świata
Niemieckie „powstanie” przeciw Hitlerowi. Dziwny zryw w Bawarii
Historia świata
Popychały postęp i były źródłem pomysłów. Jak powstawały akademie nauk?
Historia świata
Wenecki Kamieniec. Tam, gdzie Szekspir umieścił akcję „Otella"
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił