Tytuł mojego felietonu nawiązuje do bardzo znanej w czasach mojej młodości książki Janiny Porazińskiej, zatytułowanej „Kto mi dał skrzydła?”. Dzisiaj książka ta jest chyba całkiem zapomniana, a szkoda, ponieważ to piękna biografia Jana Kochanowskiego. W moim felietonie nie będę jednak opowiadał o poezji, tylko o lotnictwie. A dokładniej – o lotnictwie pasażerskim. Zanim jednak przejdę do omawiania samolotów pasażerskich, opowiem o pierwszych próbach budowy maszyn latających, bo – jak mawiali Rzymianie – należy zaczynać „ab ovo”. Tłumaczenie tego zwrotu (oznaczającego po polsku „od jajka”) bywa dwojakie. Jedni wskazują, że życie większości istot zaczyna się od zapłodnionego jajka, zatem opowiadając „ab ovo”, sięgamy do najwcześniejszych początków. Inni przypominają, że uczty w starożytnym Rzymie zaczynano właśnie od podania biesiadnikom jajek, dlatego zwrot ten także oznacza rozpoczęcie opowieści od samego początku – chociaż kontekst jest w tym przypadku gastronomiczny, a nie biologiczny.
„Jajka”, z których wykluły się samoloty
Zanim zaczęła się prawdziwa historia dzisiejszych samolotów, było sporo marzeń o lataniu (by wspomnieć tylko najbardziej znany mit o Dedalu i Ikarze), a także udane próby wzbicia się w powietrze przy użyciu balonów (historyczny lot balonu zbudowanego przez braci Józefa i Stefana Montgolfier 21 listopada 1783 r. w Paryżu). Ale o legendach i balonach nie będę tu opowiadać, bo to nie jest właściwe „jajko” dzisiejszych samolotów. Pominę też liczne próby projektowania maszyn podobnych do ptaków czy nietoperzy (z ruchomymi skrzydłami), chociaż wiele z nich wygląda bardzo ciekawie – np. projekt Leonarda da Vinci z 1478 r., znany z wielu rekonstrukcji i modeli. Lecz te maszyny nigdy naprawdę nie latały, trudno więc na poważnie wpisywać je do genealogii współczesnych samolotów.
Czytaj więcej
Amerykańscy bohaterowie wojenni twierdzili, że ich kraj w latach 40. XX wieku wszedł w posiadanie wraków UFO. Czy ich sensacyjne doniesienia mają jakieś podstawy?
Pierwszymi maszynami latającymi zbliżonymi do współczesnych samolotów były szybowce. Nie posiadały napędu, ale w przypadku startu z wysokiego punktu (szczytu wzgórza, czasem także z wieży lub dachu wysokiego budynku) mogły przelecieć spory dystans i pozwalały się sterować (w odróżnieniu od balonów). Wymienia się sporo nazwisk takich pierwszych szybowników (także Polaków), ale powszechnie uważa się, że „pierwszym lotnikiem” był Niemiec Otto Lilienthal, nie tylko konstruktor pierwszych szybowców i ich oblatywacz (co skończyło się tym, że zabił się na swoim kolejnym szybowcu; zmarł 10 lipca 1896 r. – dzień po tym, jak runął na ziemię z wysokości 15 m) – również badacz i teoretyk, który napisał (1889 r.) książkę „Lot ptaka jako podstawa sztuki latania” uważaną za pierwszy podręcznik konstruowania maszyn latających.
Samolot zyskuje „serce”
Książkę Lilienthala studiowali m.in. Amerykanie, bracia Orville i Wilbur Wright. Uświadomili oni sobie, że latanie szybowcem może być fajną zabawą, ale do praktycznych zastosowań nadawać się będzie samolot posiadający własny napęd, który pozwoli mu startować z dowolnego miejsca i latać bez względu na kierunek wiatru. Podobny pomysł miał wcześniej (w 1880 r.) Francuz Clément Ader, tylko on do napędu swojego samolotu o nazwie Eole usiłował stosować maszynę parową. Wykonał nawet lot o długości 50 m, z którego Francuzi są dumni do dziś. Ale maszyna parowa ma dużą wagę przy niezbyt dużej mocy, dlatego o ile sprawdzała się przy napędzie parowozów i statków, o tyle w powietrzu nie była najlepszym rozwiązaniem.