Kiedy „Kopciuszek” wspina się na szczyt

60 lat temu Marilyn Monroe na oczach świata wyśpiewała w Madison Square Garden swój romans z najpotężniejszym człowiekiem świata. Historia dowodzi, że – inaczej niż w przypadku MM i JFK – związek miłosny aktorki czy tancerki z charyzmatycznym przywódcą może być trampoliną do kariery.

Publikacja: 02.06.2022 16:01

Od lewej: prokurator generalny USA Robert Kennedy, Marilyn Monroe oraz prezydent USA John F. Kennedy

Od lewej: prokurator generalny USA Robert Kennedy, Marilyn Monroe oraz prezydent USA John F. Kennedy. Madison Square Garden w Nowym Jorku, 19 maja 1962 r.

Foto: Alamy Stock Photo/be&w

Bogini Ameryki pojawiła się w Madison Square Garden 19 maja 1962 r. w przezroczystej sukni z tiulu. Kreacja uwodziła odkrytymi plecami i dekoltem z przodu, a na całej długości połyskującymi kryształkami – w liczbie 2,5 tysiąca. By przy jej zakładaniu nie naruszyć blond loczków i makijażu, Monroe została w suknię „wszyta”. Przylegając do ciała jak druga skóra, modowe cudo zdradzało, że gwiazda nie ma na sobie ani biustonosza, ani fig. Publiczność – 15 tys, par oczu, w tym szacowna reprezentacja demokratycznej Ameryki: kongresmeni i senatorowie we frakach – wrzała z zachwytu. Zaledwie parominutowy występ MM przeszedł do historii nie tyle mody (suknia w 2016 r. pobiła rekord najdroższej kreacji, osiągając na aukcji Julien’s w Beverly Hills cenę 4,8 mln dolarów), ile polityki. Marilyn, uosobienie kobiecej zmysłowości, pełnym erotyzmu głosem zaśpiewała dla zasiadającego w pierwszym rzędzie J.F. Kennedy’ego „Happy Birthday, Mr. President” z okazji jego 45. urodzin. Impreza odbyła się dziesięć dni przed urodzinami JFK – pierwsza dama Jacqueline Kennedy nie była na niej obecna, a miłosne wyznanie MM oglądała w telewizji. Zapewne sprawiło jej to przykrość, ale 40 mln Amerykanów występ bogini seksapilu śledziło z zachwytem.

Marilyn Monroe, właśc. Norma Jeane Mortenson (1926–1962) – amerykańska gwiazda filmowa i ikona kultu

Marilyn Monroe, właśc. Norma Jeane Mortenson (1926–1962) – amerykańska gwiazda filmowa i ikona kultury popularnej

Studio publicity still

Zdaniem biografów J.F. Kennedy’ego w maju 1962 r. lider wolnego świata zawiesił na kołku romans z najsłynniejszą aktorką globu. Porzucona kilka miesięcy wcześniej przez trzeciego męża, pisarza Arthura Millera, Monroe pogrążała się w depresji, uzależniając się od leków antydepresyjnych i tabletek nasennych. Marzyła, by zostać wielką aktorką grającą w ambitnych ekranizacjach Czechowa czy O’Neilla, a była jedynie 36-letnią seksbombą. Wiele wskazuje też na to, że z łóżka prezydenta przeszła do alkowy jego brata Roberta, wówczas prokuratora generalnego. Jedyne zdjęcie, które zachowało się, a które pokazuje całą trójkę, „ustrzelił” fotograf Białego Domu Cecil Stoughton zaraz po występie MM, w garderobie Madison Square Garden. Ponoć zdjęć tego trójkąta była cała masa, ale FBI je skonfiskowała. Fotografia Stoughtona przetrwała, ponieważ fotograf negatyw ukrył w ciemni.

Niewiarygodne, jak uwieczniony przez Stoughtona miłosny trójkąt szybko i w zagadkowych okolicznościach zniknął z powierzchni ziemi. Już 5 sierpnia 1962 r. aktorkę znaleziono martwą w jej domu w Los Angeles – miała przedawkować leki. 22 listopada 1963 r., 16 miesięcy po śmierci Monroe, 35. prezydent Stanów Zjednoczonych John Fitzgerald Kennedy zginął od kuli zamachowca w Dallas. A w czerwcu 1968 r. ten sam los spotkał Roberta Kennedy’ego. I to w tym samym hotelu Ambassador w Los Angeles, w którym 20-letnia Monroe, jeszcze pod swoim pierwszym nazwiskiem Norma Jeane Baker, zadebiutowała na scenie w roli manekina podczas pokazu mody plażowej. „Wraz ze śmiercią tej trójki Ameryka utraciła swoje szczęście i niewinność” – wzdychał amerykański aktor Don Murray. O rozwikłanie okoliczności śmierci MM i jej romansu z dwójką prominentnych braci do dziś kopię kruszą historycy i dziennikarze. Wedle najnowszych ustaleń miłosna afera pierwszej blondynki USA i JFK swój początek miała już w połowie lat 50. XX wieku, kiedy JFK był senatorem. A śmierć aktorki wiązała się bezpośrednio z wizytą Roberta Kennedy’ego w dniu jej zgonu. Robert, wówczas ojciec siedmiorga dzieci (w sumie miał ich aż jedenaścioro z żoną Ethel Skakel), z polecenia brata miał zakończyć romans. „Kennedy boys”, jak twierdził psychoanalityk aktorki Ralph Greenson, jeszcze nim JFK został prezydentem, wpadali radośnie do Hollywood, by z dala od żon i dzieciaków rozkoszować się glamourem ślicznotek Ameryki. I niczym feudalni władcy święcie wierzyli, że mają prawo do zabaw w łóżku z amerykańskimi poddanymi w spódnicach, a zwłaszcza z najbardziej seksowną wśród nich – Marilyn Monroe.

Casus Teodory

Sytuacja, gdy kochanka realizację osobistych ambicji pokłada w miłosnym związku z przywódcą o światowym kalibrze, ale on – zgodnie z obowiązującą do naszych czasów regułą patriarchatu – traktuje ją jak ozdobnik, zdarzała się w historii nagminnie. Wyliczenie najbardziej spektakularnych przykładów wypełniłoby strony. Znacznie rzadziej dochodzi do sytuacji, w której archetypiczny „Kopciuszek”, kobieta ze społecznych nizin, oplata charyzmatycznego przywódcę i po szczeblach drabiny społecznej wspina się na sam szczyt sławy.

Teodora (ok. 500–548) – żona cesarza bizantyńskiego Justyniana I Wielkiego

Teodora (ok. 500–548) – żona cesarza bizantyńskiego Justyniana I Wielkiego

domena publiczna

W odległej przeszłości największy sukces zanotowała Teodora, urodzona na Cyprze po upadku rzymskiego cesarstwa córka tresera niedźwiedzi. Dziewczyna z biednego domu, a po śmierci ojca zupełnie bez środków do życia, ratowała się prostytucją. Formalnie została ówczesną cheerliderką, która swoje występy prezentowała na hipodromie podczas wyścigów rydwanów, co kamuflowało zasadniczą profesję „sprzedaży wdzięków”. Teodora czyniła to bez większego wstrętu, a właściwie z nieodpartą chęcią. Ponadetatowo obsługiwała nawet muskularnych niewolników, którzy towarzyszyli arystokratom. Żeby wyjść z niedoli, obdarzona promiskuitycznymi skłonnościami, Teodora przerzuciła się na opcję ze stałym kochankiem. Upolowała najpierw bizantyjskiego namiestnika Cyrenajki, przyprawiła mu jednak rogi i wymieniła na wpływowego biskupa Aleksandrii. Finalnie swoimi wdziękami oplotła w Konstantynopolu starszego o dwie dekady cesarskiego siostrzeńca rzymskiego imperium na wschodzie (Bizancjum). Justynian, do tej pory mężczyzna o osobowości mnicha, zupełnie stracił dla Teodory głowę: przeforsował z nią ślub, a kiedy sam został cesarzem, rozpoczął kampanię wybielania jej niezbyt chwalebnej przeszłości. By wspomóc męża w tych szlachetnych wysiłkach, Teodora zamordowała swojego syna, powitego jeszcze jako „wypadek przy pracy” przed ślubem z Justynianem. Przeżarta ambicją – jakkolwiek nauczyła się czytać i pisać, co w tym czasie było umiejętnością równie rzadką jak dziś profesja introligatorki – emerytowana ladacznica założyła na głowę wymarzoną koronę cesarzowej. Nie tylko współrządziła, i to twardą, jeśli nie krwawą ręką, ale w czasach, kiedy kobiety pełniły rolę męskiego ozdobnika, ingerowała w sprawy religii i Kościoła, zastrzeżone wyłącznie dla cesarza. Zasiadała na konsystorzu, co dziś równałoby się nadaniu kobiecie godności kardynała. W Rzymie wymieniła papieża tak sprawnie, jak na meczach piłkarskich ściąga się z boiska zmęczonego futbolistę i wprowadza rezerwowego. Skrupulatnie dopilnowała, by zdjęty z tronu Ojciec Święty szybko i w nędzy zmarł na wygnaniu. Nie przeszkodziło to później, by Kościół wschodni byłą kurtyzanę wyniósł do chwały ołtarzy.

Señora de Perón

W naszych czasach przeszłość tancerki nie przeszkodziła zalotnej Marii Esteli Martínez Cartas (ur. 1931), by dzięki związkowi miłosnemu dotrzeć do prezydenckiego fotela w Argentynie, choć jej curriculum vitae charakteryzowało się znacznymi zakrętami.

„Łaskawa pani, wojskowi uznali, że przejmują kontrolę nad krajem. Jest pani aresztowana”, oznajmił Marii Cartas jeden z generałów. Wtedy nazywała się już Isabel de Perón i pełniła funkcję prezydenta Argentyny. Nim krótko po północy 24 marca 1976 r. wsiadła do helikoptera, który wylądował na tarasie prezydenckiej rezydencji w Buenos Aires, ubrała się ciepło. Na tyle uprzejma wojskowa eskorta grzecznie ją poinformowała, że miejsce zesłania leży w zimnej Patagonii. Wojskowi nie zdradzili jednak, że w areszcie domowym będą panowały tak ciężkie warunki, iż dla ich polepszenia będzie musiał u generałów interweniować nuncjusz apostolski.

Señora de Perón, która przybrała artystyczne imię Isabelita i jako 20-latka zaliczyła większość nocnych klubów w Ameryce Południowej, omotała w jednym z nich, w Caracas, starszego o 35 lat generała Juana Peróna i w 1961 r. została jego trzecią żoną – 15 lat później odetchnęła z ulgą, gdy wsiadała do wspomnianego wyżej helikoptera. Pozbywała się ciężkiego brzemienia władzy. Jej mąż, wnuk włoskiego senatora, szkolił się u faszystowskich komandosów i odbył staż u Benito Mussoliniego. A mimo to jako prezydent Argentyny w latach 1946–1955 złote lata dobrobytu zapewnił jej lewicowym kursem i urokami państwa socjalnego. Gospodarka planowa, podwyżki płac i programy socjalne nakręcały koniunkturę i uprzemysłowienie kraju oraz wyludniały dziką argentyńską pampę.

María Estela „Isabel” Martínez de Perón (ur. 4 lutego 1931 r. w La Rioja) – trzecia żona Juana Perón

María Estela „Isabel” Martínez de Perón (ur. 4 lutego 1931 r. w La Rioja) – trzecia żona Juana Peróna, pierwsza kobieta na stanowisku prezydenta – była przywódcą Argentyny w latach 1974–1976

Universal History Archive UI/be&w

Proletariackie masy lewicowego przywódcę okrzyknęły mesjaszem, a jego ówczesną małżonkę, zaangażowaną społecznie Evitę, aniołem biedaków. Popularność prezydenckiej pary była efektem udanej mieszanki militarnej męskości, walecznej kobiecości i sporej dozy populizmu. Miliony katolickich Argentyńczyków swoją „la presidenta” adorowały niczym Madonnę. W elementarzu dla pierwszaków na stronie tytułowej widniał ukrzyżowany Chrystus, flankowany postacią Evity z niebiańskich zaświatów. Uwielbiana przez Argentyńczyków pasjonatka walki klasowej zmarła na raka w wieku zaledwie 33 lat (26 lipca 1952 r.). Od razu trafiła do narodowego panteonu. Uroczystości pogrzebowe ciągnęły się dwa tygodnie, a zabalsamowane ciało Evity wystawiono w szklanej trumnie na widok publiczny. Wykorzystując magię jej imienia owdowiały prezydent otworzył na swojej posiadłości centrum sportowe dla młodych „peronistek”, nastoletnich wielbicielek zmarłej żony. Ośrodek sportowy przyciągał dziewczyny kortami tenisowymi, halami gimnastycznymi, kanałem do żeglowania i torem dla motorowerów. Każda dziewczyna otrzymała w prezencie motorower. Wkrótce po ulicach Buenos Aires krążył na motorowerach peleton pięknych señoras. A na ich czele wysportowany lewicowy El Lider. Utraty Evity nie dało się jednak niczym zrekompensować. Wraz ze spadkiem koniunktury gospodarczej szybko wypełzły jej nierozłączne upiory: bezrobocie, inflacja i strajki. Perón, ratując skórę, zmienił się w liberała. Wprowadził rozdział Kościoła od państwa, rozwody, zniósł zakaz prostytucji, czym naraził się Kościołowi.

Trzy lata później (1955 r.) wojskowi rozpuścili pogłoski o ekskomunikowaniu szefa państwa przez papieża, po czym obalili go, pilnie zacierając ślady lewicowego peronizmu. Zwłoki Evity wywieźli do dalekich Włoch i pod zmienionym nazwiskiem pochowali na Cimitero Monumentale w Mediolanie. Perón zabrał je jednak do Madrytu, gdzie uzyskał polityczny azyl. I przez pewien okres zwłoki małżonki trzymał nawet w mieszkaniu. Isabelita już jako jego trzecia żona musiała doskonale zachowanej mumii codziennie rozczesywać długie blond włosy... W 1973 r. generał wrócił z emigracji śmiertelnie chory, ale wygrał wybory i znów został prezydentem. Z Isabelitą jako swoim wice. Kiedy kilka miesięcy później zmarł, wdowa przejęła prezydencki fotel, a za namową doradców sprowadziła do kraju zwłoki Evity – uwielbienie Argentyńczyków dla „matki narodu” miało w ten sposób spłynąć na nią i ułatwić rządy. By przeciąć spekulacje o sprowadzeniu woskowej kopii, których zaraz po śmierci sporządzono aż dwie, Isabelita kazała uciąć oryginałowi palec u ręki. Evita spoczęła w mauzoleum z białego marmuru na cmentarzu Recoleta, miejscu wiecznego spoczynku dla bogatych i sławnych, gdzie m.in. 12 prezydentów i dwóch noblistów znalazło tam wiekuisty spokój.

Isabelita stawała na głowie, by wcielić się w postać legendarnej poprzedniczki, nie tylko imitując jej blond fryzurę. Na niewiele się to zdało. „Mój jedyny mandat do sprawowania władzy, to okoliczność, że jestem uczennicą Peróna”, westchnęła nie bez racji. Za jej plecami na szarą eminencję wyrósł były sekretarz jej męża, wcześniej przebiegły astrolog i gibki tancerz od tanga José López Rega. To on zorganizował prawicowy szwadron śmierci, który likwidował lewicowych partyzantów. Za prezydentury Isabelity uprowadzono 600 czołowych ultralewicowców. W marcu 1976 r. gazety podawały, że w Argentynie co pięć godzin dochodzi do politycznego mordu, a co trzy do wybuchu bombowego. Ciężki kryzys gospodarczy zmniejszył dobrobyt klasie średniej i tym samym poparcie dla argentyńskiej głowy państwa. Hiperinflacja przekroczyła 400 proc., kraj rejestrował ujemny wzrost gospodarczy, kurczyły się rezerwy dewizowe. Korupcja na szczytach władzy dopełniała reszty. Podczas gdy ultralewicowcy podkładali bomby, a uzbrojeni po zęby robotnicy strajkowali za ogrodzeniem swoich firm, umiarkowani peroniści skakali sobie do oczu.

Pani prezydent zupełnie straciła kontrolę nad krajem. Aż 12-krotnie zmieniała skład swojego gabinetu, nie przyniosło to jednak oczekiwanych rezultatów. Wiatr w plecy wiał wojskowym przygotowującym zamach. Akceptacja dla przewrotu sięgała w głąb argentyńskiego społeczeństwa. Panowało powszechne przekonanie, że w obliczu dramatycznej sytuacji w kraju tylko rządy twardej ręki mogą przeciwstawić się chaosowi. Gwarancji łaskawości przygotowującym pucz generałom udzielił w Waszyngtonie sekretarz stanu Henry Kissinger – w obawie przed wybuchem w Ameryce Południowej rewolty komunistycznej, która na zasadzie reakcji domina niczym żagiew objęłaby całe podbrzusze USA. W takim klimacie, pod presją w kraju i z zagranicy, rząd Isabelity upadł tak, jak pada zgniłe jabłko z drzewa. Pucz przebiegł bezkrwawo, gdyż nikt nie ruszył palcem w obronie legalnych rządów. Zresztą zamachu wojskowych spodziewano się od dawna. Już w Boże Narodzenie 1975 r. naczelny dowódca armii przedłożył rządowi 90-dniowe ultimatum. Groził w nim przejęciem władzy, o ile nie nastąpi szybka poprawa sytuacji w kraju. A nie zmieniało się nic poza składem gabinetu. Na kilka dni przed puczem Isabelita bezradnie przypatrywała się, jak posłowie hurtem wynosili z parlamentu grube tomy akt, partie pozbywały się swoich symboli, a centrala związków zawodowych wysłała do swoich członków instrukcję, jak należy zachować się na wypadek politycznego przewrotu. Ultraprawicowi wojskowi byli już tak zniecierpliwieni słabością rządu i groźbą przewrotu marksistowskiego, że 24 marca 1976 r. przeprowadzili zamach stanu.

Isabelita, zwolniona po pięciu latach aresztu, udała się na wygnanie do Hiszpanii i zamieszkała w apartamencie męża w sercu Madrytu. Ojczyznę odwiedzała sporadycznie, np. w 1983 r., kiedy po upadku junty przybyła pogratulować demokratycznie wybranemu prezydentowi Raúlowi Alfonsínowi. Opłaciło się: Alfonsín przyznał Isabelicie 9 mln dolarów odszkodowania. W 2008 r. raz jeszcze trafiła na nagłówki gazet, kiedy rząd Argentyny zażądał jej ekstradycji i postawienia przed sądem za współudział w przestępstwach szwadronów śmierci. Ale Hiszpania odrzuciła żądanie, motywując to przedawnieniem. Dziś pani Perón ma 91 lat, mieszka 30 km od Madrytu i unika ludzi.

Bogini Ameryki pojawiła się w Madison Square Garden 19 maja 1962 r. w przezroczystej sukni z tiulu. Kreacja uwodziła odkrytymi plecami i dekoltem z przodu, a na całej długości połyskującymi kryształkami – w liczbie 2,5 tysiąca. By przy jej zakładaniu nie naruszyć blond loczków i makijażu, Monroe została w suknię „wszyta”. Przylegając do ciała jak druga skóra, modowe cudo zdradzało, że gwiazda nie ma na sobie ani biustonosza, ani fig. Publiczność – 15 tys, par oczu, w tym szacowna reprezentacja demokratycznej Ameryki: kongresmeni i senatorowie we frakach – wrzała z zachwytu. Zaledwie parominutowy występ MM przeszedł do historii nie tyle mody (suknia w 2016 r. pobiła rekord najdroższej kreacji, osiągając na aukcji Julien’s w Beverly Hills cenę 4,8 mln dolarów), ile polityki. Marilyn, uosobienie kobiecej zmysłowości, pełnym erotyzmu głosem zaśpiewała dla zasiadającego w pierwszym rzędzie J.F. Kennedy’ego „Happy Birthday, Mr. President” z okazji jego 45. urodzin. Impreza odbyła się dziesięć dni przed urodzinami JFK – pierwsza dama Jacqueline Kennedy nie była na niej obecna, a miłosne wyznanie MM oglądała w telewizji. Zapewne sprawiło jej to przykrość, ale 40 mln Amerykanów występ bogini seksapilu śledziło z zachwytem.

Pozostało 91% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia świata
Cud nad urną. Harry Truman, cz. IV
Historia świata
Niemieckie „powstanie” przeciw Hitlerowi. Dziwny zryw w Bawarii
Historia świata
Popychały postęp i były źródłem pomysłów. Jak powstawały akademie nauk?
Historia świata
Wenecki Kamieniec. Tam, gdzie Szekspir umieścił akcję „Otella"
Historia świata
„Guernica”: antywojenny manifest Pabla Picassa
Materiał Promocyjny
Wsparcie dla beneficjentów dotacji unijnych, w tym środków z KPO