„Zakopane artystek” – Helena Modrzejewska, „królowa Tatr”

Wyjazd w tatrzańskie góry w drugiej połowie XIX w. był pomysłem dość oryginalnym, wręcz ekscentrycznym. A mimo to do tych na wskroś dzikich miejsc chętnie przybywały panie, zwłaszcza artystki, szukając tam wytchnienia i inspiracji.

Publikacja: 28.05.2024 13:23

Grupa turystów podczas przejażdżki łodzią po Morskim Oku, czerwiec 1931 r.

Grupa turystów podczas przejażdżki łodzią po Morskim Oku, czerwiec 1931 r.

Foto: J. Oleszczak/ NAC

Morskie Oko wcale nie jest szmaragdowe – myśli dwudziestosiedmioletnia Helena, gwiazda krakowskiej sceny, stojąc na brzegu najsłynniejszego tatrzańskiego jeziora. Dotarła tutaj, żeby się przekonać, czy opowieści ojca, które zapamiętała z dzieciństwa, są prawdą. Wyobrażała sobie przez lata jezioro o barwie zielonego przezroczystego szkła, przez które patrzy się na słońce. Tymczasem jest buro, na wodę pada cień i Helena widzi przed sobą czarną toń. Nie mogła się doczekać tej konfrontacji, więc gdy zbliżali się do celu wycieczki, zostawiła za sobą przewodników i przyspieszyła. Chciała przez chwilę chłonąć to wyobrażone piękno sama. A tu takie rozczarowanie. Nie do końca oczywiście, bo jednak Tatry robią wrażenie, nie sposób nie odczuć grozy, patrząc na piętrzące się nad Morskim Okiem stalowe Mięguszowieckie Szczyty. Patrzy więc i patrzy, wciągając głęboko do płuc chłodne powietrze.

Spotkanie Modrzejewskiej z Chęcińskim w Zakopanem

Tak sobie wyobrażam pierwszy przyjazd Modrzejewskiej do Zakopanego i jej najważniejszą wtedy wycieczkę. Jest 1867 rok. Ma za sobą ciężki okres. Dwa lata temu umarła jej niespełna trzyletnia córeczka, potem postanowiła uciec od ojca swoich dzieci, Gustawa Zimajera, który młodziutką Helenę wprowadził do teatralnej trupy i pokazał scenę. Zabrała ze sobą kilkuletniego synka Rudolfa, którego wkrótce potem Zimajer porwał. W Zakopanem towarzyszy jej poznany przed rokiem Karol Chłapowski, szlachcic z literackimi aspiracjami, pochodzący z dobrej wielkopolskiej rodziny, która całą sytuacją jest zgorszona (panna z dzieckiem! aktorka!) i wcale nie ma ochoty Heleny widzieć ani przyklaskiwać tego rodzaju znajomości. Karol jest jednak zakochany, i to z wzajemnością. Wspólny wyjazd na wakacje wydaje się ryzykownym posunięciem ze względu na opinię społeczną, ale wtedy Zakopane było po prostu wsią, a ci wszyscy, którzy tak lubią plotkować, siedzieli raczej w Krynicy lub w Szczawnicy. Modrzejewska ma dosyć plotek na swój temat, dosyć skandali i dosyć tego, że tak się nie poważa jej pracy. Dla niej sztuka to wszystko, przeżywa każdą rolę, oddaje jej swoją duszę, a tymczasem widownia po prostu chce się jedynie świetnie bawić. To mniej więcej w tym czasie zapisała gdzieś na marginesie, ucząc się roli: „Okropnie jest bawić ludzi za pieniądze. Stąd też ta pogarda dla artystów, ten wstręt prawie dla wszystkiego, co tylko z teatrem ma związek” (H. Modrzejewska, „Wspomnienia i wrażenia”, Kraków 1929, s. 133).

Czytaj więcej

Paderewski – charyzma i talent

W Zakopanem tymczasem oprócz niej odpoczywa warszawski aktor i reżyser Jan Chęciński. Starszy od Heleny, bardziej doświadczony, namawia ją na przenosiny do Warszawy i występy gościnne. Dużo rozmawiają o teatrze, o literaturze, o sztuce. Marzenia wtedy rozbudzone spełnią się za trzy lata – Helena przyjedzie do Zakopanego jako aktorka Warszawskich Teatrów Rządowych (reżyserować ją będzie właśnie Chęciński), poza tym z mężem, jako pani Chłapowska, i z odzyskanym synem. Nowa sytuacja życiowa, kariera się rozwija, a pod Giewontem bez zmian. Idealne miejsce na odpoczynek od stresów i zawiści oraz ciągłego „kostiumu”. Będzie zresztą tu wracała jeszcze wiele razy, bo pokocha Tatry do tego stopnia, że nawet szwajcarskie Alpy jej nie zadowolą. Napisze stamtąd tak: „Ale wolę Zakopane. Tej jakości powietrza, jaka tam jest, tu nie znajdę, chyba gdzieś bardzo wysoko w górach” (J. Szczublewski, „Modrzejewska. Życie w odsłonach”, Warszawa 2009, s. 150).

Zakopiańskie życie koncentruje się wtedy na ulicy Kościeliskiej. Wszyscy letnicy, a nie ma ich wówczas jeszcze zbyt wielu, mieszkają właśnie tam, w pokojach wynajętych w góralskich chatach. Znają się lepiej lub gorzej, trzymają się całymi rodzinami razem. W dzień spotykają się na spacerach, wieczorami przychodzą do siebie w odwiedziny. Po zapadnięciu zmroku raczej się nie wychodzi: jest całkowicie ciemno, migocą tylko lampy naftowe w oknach, szczekają psy, po deszczach na drogach robi się błoto. Nie ma jeszcze kawiarni, Krupówki nie istnieją. Tak je wspominał poeta i popularyzator Tatr Wacław Anczyc, który bywał pod Giewontem chwilę przed Heleną: „Krupówki ówczesne przedstawiały wspaniały, romantyczny widok pierwotnego tatrzańskiego krajobrazu. Wartkie i głośno szumiące strumienie, swobodnie rozlane na polanie zupełnie niezabudowanych Krupówek, pieniły się białymi kaskadami wśród łąk i moczarów” (W. Anczyc, „O dawnym Zakopanem”, Kraków 1938, s. 4).

Helena odzyskuje siebie. Uprawia gimnastykę i leczy całoroczny stres metodą Kneippa. To bardzo modny w Europie w połowie XIX wieku sposób propagowany przez niemieckiego księdza Sebastiana Kneippa, który twierdził, że chodzenie po wodzie jest lekarstwem na wszystkie dolegliwości. Przekonał się o tym sam, kiedy chorując na gruźlicę, zaczął praktykować moczenie nóg w zimnym Dunaju. Proponował także inne wodne terapie: szczotkowanie, polewanie, kąpiele, okłady, w sumie ponad sto wariantów leczniczego stosowania wody. Najpopularniejsze, bo najłatwiejsze do wykonania, było moczenie stóp naprzemiennie w gorącej i bardzo zimnej wodzie. Helena nie boi się wchodzić bosymi stopami do lodowatych potoków, bez butów biega też po rannej rosie, kąpie się w balii wypełnionej chłodną wodą. Wracają jej siły. Czuje się młoda i pełna energii, marzą się jej wyprawy w Wysokie Tatry. Co więcej: pragnie zdobywać dziewicze szczyty albo chociaż takie, na jakie nie weszła jeszcze żadna kobieta. Z tych ambitnych planów nic nie wyjdzie, ale dzień bez wycieczki w góry uważa za stracony. Jej ulubionym przewodnikiem jest Maciej Sieczka, w którego domu zwanym „Domkiem Kraszewskiego”, przy ulicy Kościeliskiej, mieszka.

„Królowa Tatr” zakłada „zakopiański falanster”

O Tatrach opowiadała często swojemu warszawskiemu lekarzowi Tytusowi Chałubińskiemu, który bezgranicznie ją uwielbiał. Zresztą, jak wszyscy. W końcu jej posłuchał i wakacje w 1873 roku spędził z żoną i córkami w Zakopanem, a kiedy wybuchła pod Giewontem epidemia cholery, nie wrócił do Warszawy, ale został, żeby leczyć górali. Oni pokochali jego, a on pokochał ich i Tatry. Odtąd przyjeżdżał tam co roku na całe lato, aż w końcu postanowił się osiedlić. Zakopane zaczęło zaludniać się jego pacjentami, bo już wtedy był przekonany, że górski klimat jest dobroczynny dla chorób płuc. Górale mówili o nim „król Tatr”. On o Helenie – „królowa Tatr”.

Czytaj więcej

Helena Modrzejewska: Piękna, utalentowana, sławna

Podczas zakopiańskich wakacji 1874 roku Chłapowscy spotykają więc Chałubińskich i spędzają razem dużo czasu. Modrzejewska przyjechała z głową pełną pomysłów na przyszłość. W warszawskim teatrze była na występie Maurice’a Neville’a, którego reklamowano jako „aktora amerykańskiego”. Okazało się, że to węgierski Żyd, który wyjechał do Stanów, nauczył się języka i osiągnął sukces, grając Szekspira. Dlaczego nie miałoby się udać i jej? Postanowiła wziąć z niego przykład i realizację tego planu rozpoczęła od nauki języka. Lekcje dawała jej Anna Wolska ze Lwowa, młoda wielbicielka jej talentu, która kilkanaście lat swojego życia spędziła z rodzicami w Ameryce. Jej ojciec, utopista i socjalista, w 1855 roku założył w Teksasie kolonię „La Reunion”, właściwie komunę, w której wszystko było wspólne.

Modrzejewska jest podekscytowana znajomością z Wolską, zabiera ją więc do Zakopanego. A gdyby, na wzór Wolskiego, założyć taką komunę w Ameryce, tyle że artystyczną? Zebrać grupę osób, kupić ziemię, wybudować domy, hodować bydło, uprawiać jakieś zboże i tworzyć. A więc punkt pierwszy: koniecznie musi posługiwać się idealnym angielskim, punkt drugi: zebrać sprawdzonych znajomych i wyjechać do Ameryki, punkt trzeci: grać na amerykańskich scenach. Proponuje Wolskiej i jej ojcu wspólną podróż, są już doświadczeni, mogą być pomocni. Na razie to sekret. Na realizację daje sobie dwa lata. Tymczasem bryluje w zakopiańskim towarzystwie, wśród znajomych, z którymi chodzi nawet na kilkudniowe wycieczki. Na jednej z wieczornych posiadówek, na próbę, na razie w formie zabawy, proponuje założyć falanster trochę na wzór tego, co dopiero ma powstać w Ameryce (Idea falansteru to pomysł Charles’a Fouriera (1772–1837), francuskiego komunisty utopisty. Miały to być społeczności mieszkające we wspólnych osadach-miastach zorganizowanych na kształt zrzeszeń produkcyjno-konsumpcyjnych. Praca miała być przyjemnością, dobra były wspólne, a ludzie wolni i równi. Kolonia „La Reunion” założona przez Wolskiego była jedną z kilku powstałych na bazie idei Fouriera w Ameryce Północnej).

W skład „falansteru zakopiańskiego” wchodzą między innymi aktorzy Feliks Benda i Gustaw Fiszer, Anna Wolska oraz Lucjan Paprocki – znajomy Chłapowskiego – no i oczywiście Modrzejewska z mężem. W ich otoczeniu spotkać można jeszcze Adama Asnyka. Wszyscy razem mają się wspierać w pracy twórczej, bo tak mniej więcej brzmi przysięga falansteru. Asnyk w sierpniu pisze do swego ojca z wakacji list, a w nim: „Zakopane w tym roku przy końcu przybrało bardzo ożywiony charakter. Mieliśmy uroczystości w rocznicę urodzin Cesarza Franciszka Józefa, obchodzoną ogniami sztucznemi, wystrzałami z moździerzy i wieczorem tańcującym. Mieliśmy teatr amatorski, w którym brała udział pani Modrzejewska, panowie Benda i Fiszer, potem wieczór muzykalno-deklamacyjny, w którym grał pan Franciszek Bylicki, a deklamowała pani Modrzejewska, a na ostatku jeszcze dwa wieczory tańcujące, z których ostatni udał się jak najlepiej, bo tańczono do samego rana” (Listy i fragmenty korespondencji Adama Asnyka, BJ Rkp. 9079 III, k. 44). Po powrocie z wakacji pisze do Modrzejewskiej ze Lwowa podekscytowany Gustaw Fiszer: „Pani, wzbudziłaś we mnie drzemiącą energię, której mi teraz właśnie tak potrzeba, i wskrzesiłaś wiarę, że »aby zwyciężyć, trzeba chcieć silnie!«, a słowa przyrzeczeń i obietnic, jakie sobie nieraz w Zakopanem czyniłem, mają tę niezwykłą dla mnie właściwość, że się zaczynają stawać ciałem” (J. Szczublewski, „Modrzejewska...”, s. 159). Widać falanster zadziałał – Helena posiadała wielką zdolność zarażania swoim entuzjazmem.

A przecież też bywa zniechęcona. Na kartce z rolą, trochę naddartej, pisze dla samej siebie: „Życie publiczne nie jest dla kobiety! Słusznie ktoś powiedział: »Najszczęśliwszą z kobiet jest ta, o której nic dobrego i nic złego powiedzieć nie można«. Kobieta nie powinna się wysuwać zza progów domowych, tam jest jej panowanie. Życie jej powinno być zakryte przed okiem ciekawych. Do tajemnic serca tylko wybrany powinien klucz posiadać. I tak też jest u wszystkich istot, prowadzących życie ciche i spokojne. Ale kobieta, co śmiałe podniosła czoło wobec tłumów, co wyciągnęła chciwą dłoń po laury, co się nie wahała wydobyć z duszy wszystkie dźwięki rozpaczy, bólu, rozkoszy, by je rzucić ciekawej i chciwej wrażeń rzeszy, taka kobieta dała już przez to samo prawo do plądrowania w tajnikach życia, do odgadywania porywów serca, do wglądania w jej sprawy prywatne. Nic również uciesznego dla gawiedzi jak podchwycona rozmowa artystki lub jakie zajście czy to w domu, czy za domem. Podglądają jej smutek, jej radość  – robią komentarze  – zawsze prawie fałszywe, i swe domysły rzucają na strawę ciekawym” (H. Modrzejewska, „Wspomnienia…”, s. 129–130).

Fragment książki Natalii Budzyńskiej „Zakopane artystek”, która ukazała się nakładem wydawnictwa Znak. Tytuł, lead i śródtytuły pochodzą od redakcji.

Natalia Budzyńska „Zakopane artystek”

Natalia Budzyńska „Zakopane artystek”

materiały prasowe

Morskie Oko wcale nie jest szmaragdowe – myśli dwudziestosiedmioletnia Helena, gwiazda krakowskiej sceny, stojąc na brzegu najsłynniejszego tatrzańskiego jeziora. Dotarła tutaj, żeby się przekonać, czy opowieści ojca, które zapamiętała z dzieciństwa, są prawdą. Wyobrażała sobie przez lata jezioro o barwie zielonego przezroczystego szkła, przez które patrzy się na słońce. Tymczasem jest buro, na wodę pada cień i Helena widzi przed sobą czarną toń. Nie mogła się doczekać tej konfrontacji, więc gdy zbliżali się do celu wycieczki, zostawiła za sobą przewodników i przyspieszyła. Chciała przez chwilę chłonąć to wyobrażone piękno sama. A tu takie rozczarowanie. Nie do końca oczywiście, bo jednak Tatry robią wrażenie, nie sposób nie odczuć grozy, patrząc na piętrzące się nad Morskim Okiem stalowe Mięguszowieckie Szczyty. Patrzy więc i patrzy, wciągając głęboko do płuc chłodne powietrze.

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia Polski
Tajemnicza beczka wyłowiona z Bałtyku i jej ofiary. Czas na działania Akademii Marynarki Wojennej i WAT
Historia Polski
Czy prof. Jerzy Bralczyk miał rację? Ostrożnie z tym uczłowieczaniem
Historia Polski
Zwiedzamy polskie zabytki techniki: Staropolski Okręg Przemysłowy
Historia Polski
Manifest PKWN: 22 lipca, dzień wielkiego kłamstwa
Materiał Promocyjny
Mity i fakty – Samochody elektryczne nie są ekologiczne
Historia Polski
Oto kufer Else Ledermann. 80 lat temu zlikwidowano obóz na Majdanku