Morskie Oko wcale nie jest szmaragdowe – myśli dwudziestosiedmioletnia Helena, gwiazda krakowskiej sceny, stojąc na brzegu najsłynniejszego tatrzańskiego jeziora. Dotarła tutaj, żeby się przekonać, czy opowieści ojca, które zapamiętała z dzieciństwa, są prawdą. Wyobrażała sobie przez lata jezioro o barwie zielonego przezroczystego szkła, przez które patrzy się na słońce. Tymczasem jest buro, na wodę pada cień i Helena widzi przed sobą czarną toń. Nie mogła się doczekać tej konfrontacji, więc gdy zbliżali się do celu wycieczki, zostawiła za sobą przewodników i przyspieszyła. Chciała przez chwilę chłonąć to wyobrażone piękno sama. A tu takie rozczarowanie. Nie do końca oczywiście, bo jednak Tatry robią wrażenie, nie sposób nie odczuć grozy, patrząc na piętrzące się nad Morskim Okiem stalowe Mięguszowieckie Szczyty. Patrzy więc i patrzy, wciągając głęboko do płuc chłodne powietrze.
Spotkanie Modrzejewskiej z Chęcińskim w Zakopanem
Tak sobie wyobrażam pierwszy przyjazd Modrzejewskiej do Zakopanego i jej najważniejszą wtedy wycieczkę. Jest 1867 rok. Ma za sobą ciężki okres. Dwa lata temu umarła jej niespełna trzyletnia córeczka, potem postanowiła uciec od ojca swoich dzieci, Gustawa Zimajera, który młodziutką Helenę wprowadził do teatralnej trupy i pokazał scenę. Zabrała ze sobą kilkuletniego synka Rudolfa, którego wkrótce potem Zimajer porwał. W Zakopanem towarzyszy jej poznany przed rokiem Karol Chłapowski, szlachcic z literackimi aspiracjami, pochodzący z dobrej wielkopolskiej rodziny, która całą sytuacją jest zgorszona (panna z dzieckiem! aktorka!) i wcale nie ma ochoty Heleny widzieć ani przyklaskiwać tego rodzaju znajomości. Karol jest jednak zakochany, i to z wzajemnością. Wspólny wyjazd na wakacje wydaje się ryzykownym posunięciem ze względu na opinię społeczną, ale wtedy Zakopane było po prostu wsią, a ci wszyscy, którzy tak lubią plotkować, siedzieli raczej w Krynicy lub w Szczawnicy. Modrzejewska ma dosyć plotek na swój temat, dosyć skandali i dosyć tego, że tak się nie poważa jej pracy. Dla niej sztuka to wszystko, przeżywa każdą rolę, oddaje jej swoją duszę, a tymczasem widownia po prostu chce się jedynie świetnie bawić. To mniej więcej w tym czasie zapisała gdzieś na marginesie, ucząc się roli: „Okropnie jest bawić ludzi za pieniądze. Stąd też ta pogarda dla artystów, ten wstręt prawie dla wszystkiego, co tylko z teatrem ma związek” (H. Modrzejewska, „Wspomnienia i wrażenia”, Kraków 1929, s. 133).
Czytaj więcej
O Ignacym Janie Paderewskim opowiada Wiesław Dąbrowski, prezes Fundacji „Ave Arte” i twórca filmów dokumentalnych, organizator Międzynarodowego Festiwalu Paderewskiego, rozpoczynającego się 4 listopada w Warszawie.
W Zakopanem tymczasem oprócz niej odpoczywa warszawski aktor i reżyser Jan Chęciński. Starszy od Heleny, bardziej doświadczony, namawia ją na przenosiny do Warszawy i występy gościnne. Dużo rozmawiają o teatrze, o literaturze, o sztuce. Marzenia wtedy rozbudzone spełnią się za trzy lata – Helena przyjedzie do Zakopanego jako aktorka Warszawskich Teatrów Rządowych (reżyserować ją będzie właśnie Chęciński), poza tym z mężem, jako pani Chłapowska, i z odzyskanym synem. Nowa sytuacja życiowa, kariera się rozwija, a pod Giewontem bez zmian. Idealne miejsce na odpoczynek od stresów i zawiści oraz ciągłego „kostiumu”. Będzie zresztą tu wracała jeszcze wiele razy, bo pokocha Tatry do tego stopnia, że nawet szwajcarskie Alpy jej nie zadowolą. Napisze stamtąd tak: „Ale wolę Zakopane. Tej jakości powietrza, jaka tam jest, tu nie znajdę, chyba gdzieś bardzo wysoko w górach” (J. Szczublewski, „Modrzejewska. Życie w odsłonach”, Warszawa 2009, s. 150).
Zakopiańskie życie koncentruje się wtedy na ulicy Kościeliskiej. Wszyscy letnicy, a nie ma ich wówczas jeszcze zbyt wielu, mieszkają właśnie tam, w pokojach wynajętych w góralskich chatach. Znają się lepiej lub gorzej, trzymają się całymi rodzinami razem. W dzień spotykają się na spacerach, wieczorami przychodzą do siebie w odwiedziny. Po zapadnięciu zmroku raczej się nie wychodzi: jest całkowicie ciemno, migocą tylko lampy naftowe w oknach, szczekają psy, po deszczach na drogach robi się błoto. Nie ma jeszcze kawiarni, Krupówki nie istnieją. Tak je wspominał poeta i popularyzator Tatr Wacław Anczyc, który bywał pod Giewontem chwilę przed Heleną: „Krupówki ówczesne przedstawiały wspaniały, romantyczny widok pierwotnego tatrzańskiego krajobrazu. Wartkie i głośno szumiące strumienie, swobodnie rozlane na polanie zupełnie niezabudowanych Krupówek, pieniły się białymi kaskadami wśród łąk i moczarów” (W. Anczyc, „O dawnym Zakopanem”, Kraków 1938, s. 4).