Polskie wojsko w ostatnich dniach III Rzeszy

– W końcu II wojny światowej w armiach sojuszniczych walczyło ponad pół miliona Polaków. Formacje walczące na Zachodzie przygotowywały się do misji bojowej długo, te ze Wschodu – zbyt krótko – mówi dr Wioletta Anna Mioduszewska z Instytutu Historii i Polemologii Akademii Sztuki Wojennej.

Publikacja: 05.06.2025 21:00

Gen. Władysław Anders, feldmarszałek Harold Alexander i gen. Zygmunt Bohusz-Szyszko. Zdjęcie zrobion

Gen. Władysław Anders, feldmarszałek Harold Alexander i gen. Zygmunt Bohusz-Szyszko. Zdjęcie zrobiono po zdobyciu Bolonii, kwiecień 1945 r.

Foto: Piemags/WW2Archive/Alamy Stock/BE&W

Jaki był wysiłek militarny polskiego wojska na obu teatrach wojny w końcu II wojny światowej? Myślę o roku 1945.

W maju 1945 r. regularne formacje Wojska Polskiego, rozdzielone wprawdzie na dwa organizmy, a więc wojsko, które przyszło ze Wschodu, potocznie nazywane ludowym (blisko 400 tys.), i Polskie Siły Zbrojne na Zachodzie (ponad 220 tys.), liczyły łącznie ponad 600 tys. To fenomen, że tylko Polskę ze wszystkich państw okupowanych przez armie hitlerowskie w pierwszym okresie wojny stać było na tak ogromny wysiłek, aby w ostatnim roku wojny powrócić na pole walki tak znaczącymi siłami. Owe 600 tys. żołnierzy, z tego połowa zaangażowana była bezpośrednio na froncie (co jest naturalne, uwzględniając dowództwa, zaplecze logistyczne, szkoleniowe itp.), pozwala sklasyfikować nasz wysiłek zbrojny w ramach koalicji antyhitlerowskiej w Europie (na kierunku wschodnim i zachodnim) na czwartym miejscu, oczywiście po trzech wielkich mocarstwach, ale przed Francją. Jak wiadomo, Polacy walczyli od pierwszego do ostatniego dnia wojny, czyli przez 2078 dni, krótko mówiąc – najdłużej ze wszystkich państw koalicji. Symboliczny jest więc fakt, że kapitulację Niemców w Wilhelmshaven przyjmowali żołnierze 1. Dywizji Pancernej gen. Maczka, w prostej linii wywodząc się z 10. Brygady Kawalerii, owej „czarnej brygady”, która swój szlak bojowy rozpoczęła 1 września 1939 r.

Czytaj więcej

Żołnierze generała Maczka odzyskali tożsamość dzięki badaniom DNA

Czy kapitulację przyjmował generał Maczek?

Tu znów mamy symbol. Oficerem, który w imieniu gen. Maczka tę kapitulację przyjmował, był płk dypl. Antoni Grudziński, w 1939 r. oficer polskiego Sztabu Naczelnego Wodza. Historia zatoczyła koło, dając możliwość uczestniczenia w ostatnim akcie wojny. Nasze oddziały bojowe walczyły w 1945 r. w ramach zgrupowań sojuszniczych. A więc pod obcym dowództwem. Polskie formacje na Zachodzie nigdy nie działały całością sił, były rozdzielone na różnych kierunkach strategicznych, walcząc we Włoszech i na terenie zachodnich Niemiec. Wniosły jednak znaczący wkład w wyzwolenie Włoch, Francji, Belgii i Holandii oraz zajęcie i okupację części III Rzeszy. Można jednak powiedzieć, mimo wszelkich złożonych okoliczności, że był to sojusznik lojalny, wykazujący się męstwem na polu walki. Wspomnijmy chociażby naszych lotników i marynarzy.

Czy Polacy walczyli gdzieś samodzielnie?

Oczywiście, były też samodzielne działania Polaków, np. taki charakter miały bitwa o Ankonę II Korpusu Polskiego w lipcu 1944 r. oraz dziesięciodniowe boje 1. Armii w rejonie Kołobrzegu w marcu 1945 r. Były to walki wyjątkowo krwawe i zacięte. Bardziej różnorodnie ocenić można wyszkolenie. O ile formacje walczące na Zachodzie przygotowywały się do swojej misji bojowej długo i starannie, poza tym miały polską kadrę, często o bardzo dużym doświadczeniu, o tyle w przypadku oddziałów armii polskiej na Wschodzie wyszkolenie bojowe było bardzo skrócone i najczęściej niewystarczające, za co potem przyszło płacić krwią. Jeśli te wszystkie czynniki zsumujemy i odniesiemy do liczby ludności kraju w latach 1944–1945 i czasu zbrojnego oporu Polaków – to sam nasuwa się wniosek o proporcjonalnie wielkim wkładzie Polaków w dzieło zwycięstwa nad hitlerowskimi Niemcami.

W przeszłości mocno eksponowano udział Polaków w szturmie Berlina, w którym de facto uczestniczyło nieco ponad 12 tys. naszych żołnierzy.

Gdzie Polacy wnieśli więcej do zwycięstwa koalicji?

Na Wschodzie. Obie armie WP, korpus pancerny i korpus lotniczy, znalazły się – czy to się komuś podoba, czy nie – na zasadniczym kierunku strategicznym, gdzie rzeczywiście rozstrzygnęły się losy wojny. Odrzucając dawne stereotypy, trudno jednak zaprzeczyć, że właśnie kierunek wschodni nadawał naszym zmaganiom znaczącą rangę w całokształcie koalicji antyhitlerowskiej.

Gdzie były większe straty?

Również na Wschodzie.

W polskiej historiografii do 1989 r. mitologizowało się wkład WP w operację berlińską. Czy słusznie?

Rzeczywiście w przeszłości mocno eksponowano udział Polaków w szturmie Berlina, w którym de facto uczestniczyło nieco ponad 12 tys. naszych żołnierzy. Najpierw kilka słów o samej operacji berlińskiej. Jak ustalono na Krymie, linią, na której miały spotkać się wojska rosyjskie i amerykańskie, miała być Łaba. Berlin był więc w strefie działań Rosjan. Jego zdobycie miało wielką wymowę propagandową nie tylko dla Stalina. Inni też mieli chrapkę na stolicę III Rzeszy. Tzw. stawka (rosyjskie naczelne dowództwo) starannie przygotowała operację, z założeniem, że opanowanie stolicy Niemiec nastąpi przez obejście miasta od północy i południa. Początek operacji wyznaczono na 16 kwietnia. Użyto do jej przeprowadzenia wojska trzech frontów – w sumie 2,5 mln żołnierzy, a także ponad 41 tys. dział, moździerzy i wyrzutni rakietowych, 5 tys. wozów bojowych oraz 7,5 tys. samolotów.

Na zdjęciu: wbijanie słupów granicznych nad Odrą przez żołnierzy 1. Armii Wojska Polskiego w 1945 r.

Na zdjęciu: wbijanie słupów granicznych nad Odrą przez żołnierzy 1. Armii Wojska Polskiego w 1945 r. Armia uczestniczyła także w operacji berlińskiej w składzie wojsk I Frontu Białoruskiego

Foto: Domena publiczna, via Wikimedia Commons

A Polacy?

Wojsko Polskie, które miało nacierać znad Odry i Nysy, liczyło 164 tys. żołnierzy, uzbrojonych w 3,1 tys. dział, blisko 500 czołgów, 324 samoloty bojowe itp. Można zatem powiedzieć, że było to największe od czasów kampanii wrześniowej użycie polskich jednostek w ramach jednej operacji. Oczywiście, siły te działały w rozproszeniu (jak wiadomo, nie doszło do utworzenia przewidywanego w 1944 r. Frontu Wojska Polskiego), przydzielone do dwóch rosyjskich frontów – I Frontu Białoruskiego (1. Armia, korpus lotniczy, 1. Samodzielna Brygada Moździerzy) i I Frontu Ukraińskiego (2. Armia, 1. Korpus Pancerny oraz 2. Dywizja Artylerii). Generalnie polskie wojska wchodziły w skład ugrupowań pomocniczych, stanowiących zewnętrzne skrzydła okrążenia Berlina, które miały od północy i południa ubezpieczyć główne zgrupowanie uderzeniowe. Jak się jednak wkrótce okazało, zadanie to nie było wcale łatwe. Dotyczy to szczególnie 2. Armii, która miała znad Nysy Łużyckiej nacierać w ogólnym kierunku Drezna. Z kolei 1. Armia miała przed sobą wielką przeszkodę wodną, jaką stanowiła wówczas bardzo szeroko rozlana Odra, za którą była dobrze rozbudowana obrona, składająca się z wielu pasów i pozycji.

Czy wkład wojska, które przyszło ze Wschodu, w finalnym etapie wojny mitologizowano?

Tak, ale później – po 1989 r. – nastąpiło całkowite odwrócenie biegunów. Dam taki przykład: biorę do ręki potężny tom, wydany kilkanaście lat po czerwcowym przełomie, sygnowany przez dwie bardzo nobliwe instytucje, którego wydawcą również jest znane wydawnictwo (nazw celowo nie podaję). W tomie o II wojnie światowej sporo informacji – jest wrzesień, konspiracja, powstanie warszawskie, Polskie Siły Zbrojne na Zachodzie, spory rozdział o zainstalowaniu się na ziemiach polskich nowej prokomunistycznej władzy. Ale o armii, która przyszła ze Wschodu, a potem szła na Berlin – ani słowa. Wracając do meritum: nie da się zaprzeczyć, że tylko Polacy, spośród wszystkich nacji koalicji antyhitlerowskiej – oczywiście obok Rosjan – uczestniczyli w jednej z najważniejszych bitew II wojny światowej: o stolicę III Rzeszy.

Jaki był ich realny wkład w zwycięstwo?

W końcowej fazie wojny na froncie znalazły się w zasadzie wszystkie nasze jednostki, których poziom przygotowania organizacyjnego i wyszkolenia bojowego umożliwiał włączenie się do walki. Były to 1. i 2. Armia Wojska Polskiego, 1. Korpus Pancerny, 1. Mieszany Korpus Lotniczy oraz kilka związków z odwodów Naczelnego Dowództwa. Dawało to łącznie: 10 dywizji piechoty, brygadę kawalerii, 5 brygad pancernych, 11 brygad artylerii, 2 dywizje artylerii przeciwlotniczej, 3 dywizje lotnicze, 2 brygady saperów oraz kilkadziesiąt pułków i samodzielnych batalionów różnych rodzajów wojsk i służb. Dla porównania podam wyliczenia dotyczące udziału procentowego Wojska Polskiego w ogóle sił biorących w operacji berlińskiej. Było 12 proc. polskich związków operacyjnych pierwszego rzutu uderzeniowego, 8 proc. żołnierzy uczestniczących w operacji, tyle samo wynosił udział procentowy czołgów oraz artylerii. Polskie załogi obsadzały 4 proc. użytych samolotów. Obie polskie armie zajmowały około jednej szóstej części frontu przełamania operacji berlińskiej.

Czytaj więcej

1 Samodzielna Brygada Spadochronowa gen. Sosabowskiego pod Arnhem

Osiągnięcia i straty?

1. Armia Wojska Polskiego 16 kwietnia – jest to obecnie Dzień Sapera – wywalczyła przeprawę przez Odrę, a następnie przełamała opór Niemców w jej rozlewiskach. To była najtrudniejsza część jej zadania. Po sforsowaniu Kanału Hohenzollernów armia zgodnie ze swoim zadaniem w ramach frontu przeszła do obrony, tworząc zewnętrzny pierścień wokół Berlina od północy i północnego zachodu. W tym czasie odparto jedną z prób odsieczy Berlina. Następnie armia wznowiła działania zaczepne, osiągając Łabę, gdzie doszło do spotkania z Amerykanami. Armia wykonała swoje zadanie za cenę wysokich strat (ponad 10 tys. żołnierzy, w tym 2,3 tys. poległych).

Oddziały dywizji wywalczyły sobie prawo zatknięcia polskiego sztandaru na gruzach Berlina.

A jak wyglądał udział Polaków w walkach o Berlin?

Podczas gdy siły główne 1. Armii nacierały w kierunku Łaby, część oddziałów wydzielono do udziału w szturmie Berlina. Były to: 6. Samodzielny Batalion Pontonowo-Mostowy i 12. Brygada Artylerii Haubic podporządkowana 2. Armii Pancernej Gwardii, 1. Samodzielna Brygada Moździerzy działająca w składzie rosyjskiej 47. Armii, a od 30 kwietnia – 1. Dywizja Piechoty. Należy stwierdzić, że o ile zaangażowanie batalionu pontonowo-mostowego i jednostek artylerii wynikało z potrzeb operacyjnych, o tyle o użyciu do walk o miasto 1. DP zadecydowały względy polityczne. Uważa się bowiem, że Stalin chciał w ten sposób wzmocnić znaczenie Rządu Tymczasowego w oczach społeczeństwa polskiego i ugruntować jego pozycję w kraju. Oczywiście były też względy taktyczne, mianowicie siłom pancernym brakowało tak potrzebnej w walkach ulicznych piechoty. Dlatego polscy piechurzy, rozdzieleni poszczególnymi pułkami między brygady pancerne 12. Korpusu Pancernego 2. Armii Pancernej Gwardii, odegrali znaczącą rolę w zdobywaniu centralnych dzielnic miasta.

Która jednostka jako pierwsza weszła do Berlina?

Najwcześniej, w nocy z 26 na 27 kwietnia, przybyli do Berlina artylerzyści 2. Brygady Artylerii Haubic. Zostali oni użyci do wspierania czołgistów rosyjskich, prowadząc głównie ogień bezpośredni do niemieckich umocnień. 6. Samodzielny Batalion Pontonowo-Mostowy 27 kwietnia zbudował most pontonowy na Szprewie, a 1. Samodzielna Brygada Moździerzy wspierała piechotę rosyjską w działaniach oskrzydlających Berlin od północnego zachodu. Jeśli zaś chodzi o działania 1. DP, jako pierwszy wszedł do akcji 30 kwietnia 3. Pułk Piechoty, nacierając w kierunku Charlottenburger Chaussee. 2 maja u wylotu Unter den Linden nawiązał styczność z oddziałami 1. Frontu Ukraińskiego. 2. Pułk Piechoty wszedł do walki 1 maja o świcie. Nacierał w kierunku Tiergarten i Politechniki. W tym samym dniu rozpoczął działania 1. Pułk Piechoty, zdobywając kolejne kwartały miasta i docierając w południe 2 maja do rejonu Politechniki, zajętego już przez 2. Pułk Piechoty. Straty oddziałów 1. DP w czasie walk o Berlin to 88 poległych i 441 rannych. Z dokumentów wynika, że w toku walk ulicznych Polacy opanowali 36 kwartałów miasta, 7 kompleksów fabrycznych, 4 stacje kolei podziemnej i kompleks budynków Politechniki. W ten sposób oddziały dywizji wywalczyły sobie prawo zatknięcia polskiego sztandaru na gruzach Berlina.

Operacja budziszyńska – jaki był polski wkład?

20 kwietnia wojska szybkie I Frontu Ukraińskiego rozpoczęły bezpośrednie walki w strefie Berlina. Dowództwu frontu chodziło o to, aby zneutralizować wszelkie działania niemieckie, które mogły zakłócić przebieg zdobywania miasta. To było powodem skierowania 2. Armii na Drezno, bez dostatecznego wyjaśnienia sytuacji związanej z możliwością niemieckiego przeciwuderzenia. Sztab frontu niebezpieczeństwo to zbagatelizował, nie pozostawiając dowództwu armii wyboru w przystąpieniu do natarcia. Decyzja ta okazała się tragiczna dla 2. Armii, postawiła ją w obliczu śmiertelnego zagrożenia. Bitwa rozpoczęła się w warunkach wyjątkowo niekorzystnych dla 2. Armii. Jej dwa główne zgrupowania były rozdzielone poważną luką, a reszta armii rozrzucona na dużym obszarze. I właśnie w tę lukę, po minięciu obrony rosyjskich korpusów, które miały dać armii osłonę, wlała się fala niemieckiego uderzenia. Część naszych jednostek poszła w rozsypkę, część znalazła się w okrążeniu. Zginęli w walce: dowódca 5. Dywizji Piechoty generał Aleksander Waszkiewicz i dowódca 16. Brygady Pancernej pułkownik Michał Kudrawiew. I tak już skomplikowaną sytuację pogłębiły jeszcze błędne decyzje dowódcy armii.

Polska flaga powiewa nad ruinami Berlina zdobytego także siłami Wojska Polskiego

Polska flaga powiewa nad ruinami Berlina zdobytego także siłami Wojska Polskiego

Foto: Polish Army, domena publiczna, via Wikimedia Commons

Błędy generała Świerczewskiego?

Nie tylko. Tu trzeba dodać kilka słów wyjaśnienia na temat 2. Armii. W przeciwieństwie do 1. Armii, która miała za sobą walki w 1944 r. nad środkową Wisłą oraz udział w ofensywie styczniowej, przełamanie Wału Pomorskiego i walki o Kołobrzeg, 2. Armia dotąd nie walczyła. Wyszkolenie jej oddziałów było niewystarczające, a dokonane jesienią 1944 r. aresztowania oficerów o przeszłości akowskiej znacznie osłabiły jej kadry dowódcze. Niezwykle ciężkie walki armii, określane jako bitwa budziszyńska (23–28 kwietnia 1945 r.), powstrzymały wprawdzie uderzenie Niemców, ale okupione zostały ciężkimi stratami. Wyniosły one ponad 18 tys. żołnierzy (w tym blisko 5 tys. poległych i 2,8 tys. zaginionych). Łączne straty wyniosły 20 proc. stanu armii. 2. Armia wzięła jeszcze udział w operacji praskiej, której celem było otoczenie i rozgromienie niemieckiej grupy armii „Środek” broniącej się na obszarze Czech i Moraw. W momencie przerwania działań oddziały 1. Korpusu Pancernego osiągnęły Mielnik, a oddział czołowy 2. Armii dotarł do północnego przedmieścia Pragi. Operacja praska z uwagi na cele, jakie zakładano, była już wyraźnie walką o sowiecką dominację w środkowej Europie, albowiem do Czechosłowacji mogli wkroczyć Amerykanie, ale Rosjanie nie chcieli do tego dopuścić.

Czytaj więcej

Polskie skrzydła na niebie podczas D-Day

Co się działo z polskimi jednostkami na Zachodzie od stycznia do maja 1945 r.?

Po lądowaniu aliantów w Normandii wśród wojsk alianckich działało początkowo nasze lotnictwo i marynarka wojenna, potem dołączyła się 1. Dywizja Pancerna, a następnie Samodzielna Brygada Spadochronowa. 1. Dywizja Pancerna, która od czasu wylądowania w Normandii pokonała ponad 550 km do granicy belgijskiej, od listopada 1944 r. przez kolejne pięć miesięcy pozostawała w obronie Mozy. Dopiero w kwietniu 1945 r. wraz z całym frontem ruszyła na zachód, prowadząc działania w niezwykle trudnym terenie depresyjnym na obszarze Holandii, pokonując w walce niezliczoną liczbę rzek i kanałów (nasuwa się zresztą porównanie do mozolnego przebijania się jednostek 1. Armii przez podobny teren nad Hawelą). 1. Dywizja Pancerna wyzwoliła wiele holenderskich miejscowości. Przy czym starano się, w stopniu, jaki był możliwy, chronić życie i mienie ludności. Nieprzypadkowo jej oddziały witane były napisami: „Dziękujemy wam, Polacy”.

A front włoski?

Na froncie włoskim II Korpus Polski od października do końca 1944 r. przebijał się przez obszar Apeninu Emiliańskiego, przełamując kolejne pozycje niemieckie. Działania zaczepne na szerszą skalę podjęto dopiero w kwietniu 1945 r., nacierając wspólnie z Amerykanami w stronę Bolonii. Podniesienie polskiej flagi na ratuszu tego miasta zakończyło szlak bojowy 2. Korpusu. Polskie straty w walkach o Bolonię to około 1,5 tys. żołnierzy, w tym 234 poległych. Niestety, nie wzięła już udziału w tych walkach Samodzielna Brygada Spadochronowa. Bitwa pod Arnhem była jedyną w jej historii.

Lotnicy?

Tak, nie możemy o nich zapominać. W szczytowym okresie walk powietrznych brało udział 14 dywizjonów lotniczych z biało-czerwoną szachownicą: cztery bombowe, osiem myśliwskich i dwa myśliwsko- -rozpoznawcze. Oznacza to, że Polskie Siły Powietrzne były istotnym czynnikiem walki na zachodnim teatrze działań. Natomiast piloci z „ludowego” wojska, z 4. Mieszanej Dywizji Lotniczej i Mieszanego Korpusu Lotniczego, wzięli udział w operacji berlińskiej, wykonując głównie zadania wsparcia wojsk lądowych. Relatywnie znaczący był również wysiłek Polskiej Marynarki Wojennej. Nasi marynarze z krążownika ORP Conrad oraz załogi niszczycieli mieli satysfakcję ze stacjonowania w portach niemieckich i uczestniczenia, już po zakończeniu wojny, w topieniu przejętych u-bootów.

Wojska II Korpusu Polskiego wkraczają do Bolonii. Gen. Klemens Rudnicki (za kierownicą) ściska dłoń

Wojska II Korpusu Polskiego wkraczają do Bolonii. Gen. Klemens Rudnicki (za kierownicą) ściska dłoń gen. Marka Clarka. Gen. Zygmunt Bohusz-Szyszko siedzi na przednim siedzeniu, 21 kwietnia 1945 r.

Foto: Hum Images / Alamy /BE&W

Czy walki o Arnhem, Ardeny i Bredę bardzo nas wykrwawiły?

Straty 1. Dywizji Pancernej – łącznie w Belgii, Holandii i Niemczech – to 2,3 tys. żołnierzy. Nieco wcześniej brygada gen. Sosabowskiego w operacji „Market-Garden” straciła 400 żołnierzy. Jak już wspomniałam, straty II Korpusu w bitwie o Bolonię w kwietniu 1945 r. to ok. 1,5 tys. żołnierzy. Stąd wniosek, że oszczędzano żołnierza, ale był on również lepiej przygotowany do walki, przez to oddziały ponosiły mniejsze straty. W armii, która przyszła ze Wschodu, nie zawsze tak było. Niektórzy dowódcy wywodzący się z Armii Czerwonej szafowali krwią żołnierza. Drastyczny przykład to dowódca 2. Armii, gen. Karol Świerczewski.

Czy polski wkład w koniec wojny jest ważny?

Niewątpliwie tak, co już wcześniej starałam się pokazać. Jednak– to może zabrzmieć obrazoburczo – może nie był tak ważny, jak we wcześniejszych etapach wojny, bo „rozpłynęliśmy się” w masie żołnierzy innych armii. W obliczu kolejnych zwycięstw Hitlera, gdy losy wojny były zmienne i niepewne, wysiłek naszego żołnierza w kampanii norweskiej, francuskiej, w Libii, na morzu i w powietrzu, a przede wszystkim dywersja i wywiad na tyłach wroga, liczyły się szczególnie. Polacy zaś, gdziekolwiek się znaleźli, walczyli, co potwierdzają niezliczone akty osobistej odwagi, niezłomności i męstwa. Generalnie można powiedzieć, że polski wysiłek miał charakter długotrwały i wielopłaszczyznowy. Polska, która pierwsza przeciwstawiła się agresorom wspólnie z Wielką Brytanią i Francją, była współtwórcą koalicji antyhitlerowskiej.

Jak się ocenia polskiego żołnierza w historiografii innych krajów?

Różnie. Zdarzało się traktowanie instrumentalne. Powszechnie znana jest np. sprawa lądowania pod Arnhem i gen. Stanisława Sosabowskiego. Bardzo długo za niepowodzenie operacji obarczano Polaków, a ich dowódca stał się kozłem ofiarnym. Trzeba było lat, aby prawda mogła wyjść na jaw.

Polscy żołnierze szturmujący Berlin nie wołali „Za Stalina!”, tylko „Za Polskę!”.

O czym nie pamiętamy?

Przede wszystkim o tym, że w szarej masie polskich żołnierzy, którzy kończyli wojnę w szeregach „ludowego” wojska, dominowali ci, którym sytuacja polityczna nie pozostawiła wyboru. Taki był los „przegranych zwycięzców”, jak trafnie sytuację ówczesnego pokolenia ujął jeden z profesorów. Trzeba też pamiętać, że polscy żołnierze szturmujący Berlin nie wołali „Za Stalina!”, tylko „Za Polskę!”.

Czytaj więcej

Doskonała rozgrywka Andersa

Czy nasz polskocentryzm pozwala na obiektywizm?

Czasami utrudnia. Potrzebne jest osadzenie naszego wysiłku zbrojnego w szerszym kontekście. Historycy brytyjscy czy amerykańscy nie twierdzą, że zwycięstwo osiągnęli sami, bez innych państw, zwłaszcza udziału ZSRR. Zresztą, nie wgłębiając się w realia wojny w Europie Wschodniej, przyjmowano informacje, jakie podawała oficjalna rosyjska historiografia. Tymczasem ZSRR długo ukrywał nawet wielkość strat, jakie poniósł, aby zwyciężyć III Rzeszę, ale i ujarzmić tę część Europy, do której prawo uzyskał w Jałcie.

Czy są w tej dziedzinie mity, które wciąż czekają na dekonstrukcję?

Zacznę od tego, że cechą polskiej polityki historycznej jest skłonność do ideologicznego różnicowania dokonań bojowych polskich żołnierzy podczas II wojny światowej. To znaczy – za lepszych uznawani są ci, co walczyli na Zachodzie czy w formacjach Armii Krajowej, „wyklęci”, a za gorszych – żołnierze Berlinga i Żymierskiego. Jest to niejako naturalna reakcja na jednostronne, nacechowane ideologią przedstawianie naszego wysiłku zbrojnego w czasach poprzedniej formacji społeczno- -politycznej. To również cena za polityczność armii, która przyszła ze Wschodu, za wybiórczość traktowania jej dziejów w historiografii sprzed 1989 r. Choć spór o najnowszą historię nie ma końca i wciąż rodzi podziały, to jednak dobrze, że w świadomości znacznej części Polaków coraz mocniej uwydatnia się przekonanie o jedności wysiłku zbrojnego naszych dziadów w okresie tej najtragiczniejszej wojny, wysiłków zarówno tych, którzy walczyli w kraju, na Zachodzie, jak również tych, którzy przyszli ze Wschodu.

Jaki był wysiłek militarny polskiego wojska na obu teatrach wojny w końcu II wojny światowej? Myślę o roku 1945.

W maju 1945 r. regularne formacje Wojska Polskiego, rozdzielone wprawdzie na dwa organizmy, a więc wojsko, które przyszło ze Wschodu, potocznie nazywane ludowym (blisko 400 tys.), i Polskie Siły Zbrojne na Zachodzie (ponad 220 tys.), liczyły łącznie ponad 600 tys. To fenomen, że tylko Polskę ze wszystkich państw okupowanych przez armie hitlerowskie w pierwszym okresie wojny stać było na tak ogromny wysiłek, aby w ostatnim roku wojny powrócić na pole walki tak znaczącymi siłami. Owe 600 tys. żołnierzy, z tego połowa zaangażowana była bezpośrednio na froncie (co jest naturalne, uwzględniając dowództwa, zaplecze logistyczne, szkoleniowe itp.), pozwala sklasyfikować nasz wysiłek zbrojny w ramach koalicji antyhitlerowskiej w Europie (na kierunku wschodnim i zachodnim) na czwartym miejscu, oczywiście po trzech wielkich mocarstwach, ale przed Francją. Jak wiadomo, Polacy walczyli od pierwszego do ostatniego dnia wojny, czyli przez 2078 dni, krótko mówiąc – najdłużej ze wszystkich państw koalicji. Symboliczny jest więc fakt, że kapitulację Niemców w Wilhelmshaven przyjmowali żołnierze 1. Dywizji Pancernej gen. Maczka, w prostej linii wywodząc się z 10. Brygady Kawalerii, owej „czarnej brygady”, która swój szlak bojowy rozpoczęła 1 września 1939 r.

Pozostało jeszcze 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia Polski
Żołnierze generała Maczka odzyskali tożsamość dzięki badaniom DNA
Materiał Promocyjny
Mieszkania na wynajem. Inwestowanie w nieruchomości dla wytrawnych
Historia Polski
Niezwykła wystawa o Hołdzie Pruskim na Zamku w Malborku
Historia Polski
Leopold Tyrmand: wielbiciel kobiet, jazzu i sportu
Historia Polski
Najlepszy Sobieski w historii kina!
Historia Polski
Jakie tajemnice kryje Las Szpęgawski. Znaleziono ślady Akcji 1005