Z równą troską Czytelnik dbał o twórców kultury, jak i o pracowników. Borejsza starał się jak najsilniej związać zespół ze spółdzielnią. Czytelnik zapewniał wiele świadczeń socjalnych, takich jak stołówki, opieka zdrowotna, przedszkola dla młodszych dzieci, a dla starszych kolonie. W tragicznych powojennych warunkach lokalowych spółdzielnia pomagała swoim pracownikom znaleźć zakwaterowanie, wreszcie mogli oni spędzać urlopy w domach wypoczynkowych Czytelnika w Sopocie, Solcu i Wiśle.
„Pamiętam – opowiadała Irena Szymańska jego synowi – że na jakimś zebraniu tłumaczył nam: «Przede wszystkim ludzie mają nie być głodni, wobec tego zrobimy stołówkę i ta nasza ‘czytelnikowska’ stołówka będzie bardzo dobra». Ja po tym zebraniu wstąpiłam do partii, bo Jerzy tak przekonująco mówił, że to nie są tylko jego marzenia, ale że to są marzenia Polskiej Partii Robotniczej, żeby ludzie nie byli głodni, żeby można było zjeść”.
Władza ludowa miała trudności w sterowaniu środowiskami kulturalnymi tylko za pomocą zewnętrznych nacisków i zachęt, znacznie łatwiej było promować ludzi służących dobrowolnie systemowi oraz ich dzieła. Po raz pierwszy w historii nawet mierni pisarze mogli utrzymać się wyłącznie z pisania, a efekty ich twórczości docierały do wszystkich warstw społecznych. Pisarzy szczególnie hołubiono właśnie w Czytelniku, czego dowodzą zapiski Wacława Kubackiego:
„Pobory uniwersyteckie są małe. Eseje literackie przynoszą więcej niż wykłady i ćwiczenia seminaryjne. Za szkic o Marii Dąbrowskiej dostałem z «Odrodzenia» około 2800 zł. Prawie tyle wynosi moje trzymiesięczne uposażenie jako adiunkta habilitowanego. Wiersze notuje się jeszcze wyżej. «Kolczyki Izoldy» K. I. Gałczyńskiego Jerzy Borejsza ocenił, jak wspaniałomyślny jubiler, na 15 tysięcy złotych polskich!”.
Borejsza potrafił wokół Czytelnika zgromadzić ludzi zdolnych, nie zwracał specjalnej uwagi ani na rodowód polityczny, ani na legitymację partyjną, choć sam był na wskroś partyjnym komunistą. Odznaczał się chwalebną cechą tolerancji – tak niezbędną, gdy się ma ambicje pobudzania twórczego ruchu kulturalnego, gdy pragnie się stworzyć naprawdę wartościową sztukę.
„Tadeusz Breza opowiadał mi – zwierzał się Kazimierz Koźniewski – jak mu kiedyś Borejsza dobrotliwie tłumaczył, że tak jak komuniści jakoś żyli w Polsce kapitalistycznej, niektórzy nawet pracowali w instytucjach rządowych, tak samo i niekomuniści żyć będą w Polsce Ludowej i pięknie będą mogli, twórczo i zawodowo, nawet w rządowych biurach pracować. Borejsza wierzył, iż zaufanie okazane ludziom – a w każdym razie ludziom wybitnym i zdolnym – potrafi ich jednać dla rewolucyjnej, rolniczej władzy”.
Borejsza przyciągał „niepewnych politycznie”
Potwierdzał to Mirosław Żuławski, który wzmiankował, jak to zaczął „pracować w gazecie, która nazywała się «Rzeczpospolita», bo miała mieć charakter otwarty i ogólnonarodowy. Przyjmując mnie do redakcji, Jerzy Borejsza, wszechmocny wówczas niby sam Pan Bóg, powiedział: «Wiem, wiem… Sekretarz wojewody, AK, szef BIP-u… Chcieli was zamknąć, ale zaręczyłem głową…»”.
W opinii Wojciecha Żukrowskiego Borejsza – jak nikt – potrafił przyciągać i zjednywać twórców uznawanych wówczas za „niepewnych politycznie”, zachowujących ze swej strony daleko posuniętą rezerwę wobec nowej rzeczywistości, umiał ich „spożytkować od razu, jeszcze nastroszonych niechętnie i nieufnych obarczał odpowiedzialnymi zadaniami, obdarzał zaufaniem na wyrost. – «Później będziemy uzgadniać nasze stanowisko ideowe, na razie zróbcie to, co wam proponuję, tu macie auto, tu pieniądze, tu pełnomocnictwo, jak wrócicie, to pogadamy». Dobry psycholog wiedział, że działanie wciąga, że zmiany w postawach decydują się szybciej poprzez robotę niż przez dyskusje, budowanie wiązało ludzi, żal było odejść od tego, co rozwijało się tak pięknie, z pożytkiem dla całego narodu, dla kultury polskiej”.
Zdaniem Kazimierza Koźniewskiego Borejsza snobował się na demonstracyjną rubaszność. Ponoć raz pewien poeta, usłyszawszy od Borejszy propozycję zasiądnięcia na stolcu naczelnego redaktora tygodnika kulturalnego, wykręcał się, powołując się na swoją nieporadność. Na co ten zagrzmiał w swoim stylu z uroczą asertywnością: „Nie z takiego g… robiłem naczelnych i dobrze było”. Se non è vero, czyli jeśli nawet nie doszło do takiego zdarzenia, to anegdota ta celnie charakteryzuje potężnego w ciele, zawsze niedbale ubranego i zawsze sypiącego jak z rękawa ciekawymi i nierzadko pionierskimi koncepcjami Jerzego Borejszę.
Jego talent organizacyjny i charyzmatyczna osobowość pozwoliły skupić wokół nowego wydawnictwa masę kreatywnych osób, po latach wojennych czujących potrzebę twórczej samorealizacji. On im te możliwości stwarzał. „Więc tak – kusił na przykład Jana Brzechwę – będziecie radcą prawnym «Czytelnika»… Książki? Wszystkie wasze utwory wydamy… Macie rękopisy? Tym lepiej! Obejmujecie też kierownictwo działu literatury dziecięcej… Potrzebujecie pieniędzy? Zaraz każę wypłacić zaliczkę…”.
Fragment książki Jarosława Molendy „Przy stoliku w Czytelniku”, która 14 maja ukaże się nakładem wydawnictwa Prószyński Media. Lead i śródtytuły pochodzą od redakcji.