„Wezwij milicję – prosi zdenerwowana kasjerka Teresa Koszuda biletera Franciszka Rogiewicza. – W takich warunkach nie da się pracować”. Pracownica kina Bałtyk przy Alejach 1 Maja w Bydgoszczy ma już powyżej uszu ciągłych przepychanek i kłótni rozgrywających się pod jej okienkiem. Niestety, nie jest to najlepszy pomysł na rozładowanie napiętej atmosfery. W wąskim przejściu prowadzącym na podwórko, w którym mieści się kino Bałtyk, kłębi się spory tłum, głównie młodych mężczyzn. Wielu z nich to żołnierze służby zasadniczej, jeszcze bardziej zdesperowani niż reszta, ponieważ dzisiaj kończą się im przepustki. Za czym kolejka ta stoi? Celem jest zdobycie biletu na seans północnokoreańskiego filmu „Zwiadowcy” o żołnierzach Kim Ir Sena. I choć jest to propagandowa szmira, ma jedną ważną zaletę – bilety są naprawdę tanie; za najnowszy przebój rodzimej kinematografii – „Nikodema Dyzmę” z Adolfem Dymszą w roli głównej – grany w pobliskim kinie Pomorzanin trzeba zapłacić prawie dwa razy więcej. A w biednej zniszczonej wojną i komunistyczną gospodarką Polsce cena jest kluczowa. Na „Zwiadowców” jest więc więcej chętnych niż miejsc, a atmosfera wśród kolejkowiczów jest gorąca. Kiedy tłum przygniata do okienka kasy biletowej jednego ze szczęśliwych posiadaczy biletu, a ten, tracąc oddech, krzyczy wniebogłosy, kasjerka postanawia wezwać milicję.
Niemal w kilka sekund po telefonie wykonanym przez biletera w kinie zjawia się dwuosobowy patrol MO. To jednak nie świadectwo doskonałej organizacji służb porządkowych, ale przypadek – porucznicy Józef Kukulski i Edward Mazurek akurat przechodzą obok i zauważają zamieszanie. Stanowczo wciskają się w tłum i nawołują do spokoju. Nikt ich nie słucha. Po chwili otrzymują wsparcie – pod kino zajeżdża GAZ 67 z trzema milicjantami ze śródmiejskiej komendy. Choć przed kinem czeka ok. 400 osób, a milicjantów jest tylko pięciu, mundurowi sprawnie wypychają największych awanturników z holu na ulicę. I być może na tym całe zajście by się skończyło, gdyby nie trzeci patrol, który przybywa na miejsce. A konkretnie plut. Roman Ginter, który zdecydowanie należy do tych nadgorliwych funkcjonariuszy MO. Wyławia z tłumu 18-letniego chłopaka i siłą ciągnie go do gazika. Ponoć jest on winny uderzenia milicjanta w twarz. Ludzie jednak wiedzą, że to nieprawda. W jednej chwili złość na brak biletów zostaje przekierowana na milicjantów. Część „kolejkowiczów” uwalnia chłopaka z rąk plutonowego, a inni otaczają milicyjny samochód. Unoszą go do góry i puszczają. Gazik z impetem uderza o ziemię. I tak jeszcze dwa razy. Tłum szarpie milicjantów, zewsząd słychać okrzyki: „Czerwone parobki!”.
Przerażeni funkcjonariusze sięgają po pałki – to nowość, nie było ich na wyposażeniu służb porządkowych od czasów przedwojennych, na komendy trafiły raptem tydzień wcześniej. Okładają nimi najbliżej stojących i dzięki temu udaje im się wyrwać z matni. Czterech milicjantów odjeżdża gazikiem, pozostali salwują się ucieczką do restauracji Rybna naprzeciwko kina. Gdy tłum rusza za nimi, kierownik knajpy Stanisław Zengier barykaduje drzwi. Milicjanci alarmują komendę, że potrzebują wsparcia i wycofują się tylnym wyjściem. Niespodziewane użycie pałek tylko wzmaga wzburzenie tłumu. Padają okrzyki: „Precz z pałkarzami!”, „Bić blacharzy!”.
Szczątki tzw. zagłuszarki podpalonej 18 listopada 1956 r. przez demonstrujących bydgoszczan
Z pobliskiego kościoła wychodzą po mszy wierni, zaciekawieni przyłączają się do protestujących. Plotki pojawiają się niczym grzyby po deszczu, rosną przekazywane z ust do ust: „milicja pobiła kobiety”, „pałują także pod kinem Orzeł”, „trzech kolejarzy zastrzelono za odmowę wywożenia do ZSRR polskich towarów”. Wśród protestujących jest Tadeusz Gulcz. Ma obandażowaną dłoń, ponieważ wczoraj się poparzył. Odwija opatrunek i woła, że to rany od milicyjnych pałek. „Dość już nas gnębią! Naprzód wiaro! Idziemy pod komendę!” – zachęca do działania Gulcz. Ludzi jest już przeszło tysiąc.