Pod koniec 1944 r. marszałek Hermann Goering znowu zaczął się pojawiać na odprawach najwyższych dowódców w Orlim Gnieździe. Jego Luftwaffe niesłychanym wysiłkiem zaczęła znowu rosnąć w siłę i była gotowa do walki. Generał Adolf Galland, generalny inspektor lotnictwa myśliwskiego i as myśliwski z prawie setką zestrzeleń na koncie, planował wielkie uderzenie. Jego piloci mieli znowu skutecznie stawić czoło amerykańskim nalotom bombowym. Dostali nowe samoloty i osiągnęli wysoki poziom wyszkolenia w działaniach myśliwskich. I i II Korpus Myśliwski wyposażony w długonose focke-wulfy 190D i messerschmitty 109K czekały na rozkazy. Galland przewidywał zestrzelenie od 400 do 500 amerykańskich superfortec, co oznaczało śmierć lub niewolę dla 4–5 tysięcy amerykańskich lotników. Miało to deprymująco podziałać na morale 8. Armii Powietrznej USA i powstrzymać naloty. Generał nie wiedział jednak, że dwa dni przed zgłoszeniem przez niego gotowości lotnictwa do wielkiego uderzenia Hitler podjął brzemienną w skutki decyzję. Zdecydował się na zmasowaną kontrofensywę w Ardenach. Galland otrzymał rozkaz przesunięcia swoich jednostek w rejon Vechta – Arnheim. 1200 myśliwców przewidzianych do wielkiego uderzenia miało osłaniać z powietrza niemieckie armie atakujące Belgię.
W trakcie przygotowań ofensywy w Ardenach nieoczekiwanie i ku niezadowoleniu dowódców lotnictwa myśliwskiego na stanowisku dowódcy II Korpusu Myśliwskiego pojawił się generał major Dietrich Peltz. Ten doskonały pilot bombowców nie miał pojęcia o specyfice działania myśliwców. Niebawem jego niekompetencja miała drogo kosztować odrodzoną Luftwaffe. Tymczasem ofensywa w Ardenach dostała zadyszki. Luftwaffe, wykorzystując bardzo złą pogodę, która uziemiła chwilowo alianckie lotnictwo, uzyskała przewagę w powietrzu. Jednak zapowiadana poprawa pogody nie wróżyła niczego dobrego. Powrót lotnictwa sprzymierzonych w pełnej sile oznaczał dla Niemców katastrofę. Wtedy do akcji wkroczył gen. Peltz, który zaplanował i przeprowadził operację „Bodenplatte”. Mimo silnego sprzeciwu Gallanda Peltz wydał rozkaz zaskakującego ataku z lotu koszącego na 20 alianckich lotnisk na terenie Belgii i Holandii. Po dwukrotnym przekładaniu terminu operacja rozpoczęła się 1 stycznia 1945 r. o godz. 9.20.
Godzina zero dla Hermanna
Dowódcy niemieckich pułków, podobnie jak ich piloci, nie byli zadowoleni z otrzymanych rozkazów. W przeciwieństwie do pilotów alianckich niemieccy myśliwcy nie byli szkoleni w atakach na cele naziemne. Nie mieli rakiet ani podwieszanych bomb. Do dyspozycji mieli tylko broń pokładową i lotnicze celowniki. Nastrojów nie polepszał zakaz picia alkoholu i świętowania Nowego Roku. Pułkownik Herbert Ihlefeld, dowódca pułku JG1, weteran m.in. wojny w Hiszpanii i w Polsce, bitwy o Anglię i walk na froncie wschodnim z wynikiem 130 zestrzeleń, wnikliwie analizował swój cel. Jego jednostce przypadł w udziale atak m.in. na lotnisko Sint-Denijs-Westrem w okolicach Gandawy. O godzinie 23.30 on i trzech pozostałych dowódców pułków otrzymało depeszę: „Godzina zero dla Hermanna, godzina 8.20”. Parę godzin wcześniej inną depeszę informującą o dobrej pogodzie zapowiadanej na godzinę zero przechwycił aliancki nasłuch, jednak nikt nie przywiązywał do tego większej wagi. Informacja o godzinie zero nie dotarła natomiast do niemieckiej artylerii przeciwlotniczej. Za parę godzin skutki tego zaniedbania miały okazać się katastrofalne.
131. Skrzydło Myśliwskie
Po drugiej stronie frontu szykowano się do hucznego świętowania Nowego Roku, który miał być ostatnim i to zwycięskim rokiem tej długiej wojny. Pułkownik Tadeusz Sawicz, dowódca 131. Polskiego Skrzydła Myśliwskiego, spodziewał się ciężkiej nocy. Jednostka, którą tworzył tercet w składzie: 308. Krakowski Dywizjon Myśliwski, 302. Poznański i 317. Wileński, stacjonowała od października na belgijskim rozmokłym lotnisku Sint-Denijs-Westrem nieopodal Gandawy (według alianckiego systemu oznaczania lotnisk na kontynencie – B.61). Ponieważ mogły przyjść rozkazy operacyjne na 1 stycznia, Sawicz wydał pilotom mającym tego dnia służbę bezwzględny zakaz picia alkoholu. Jednak tym razem dyscyplina nie dopisała, a spora część „służbowych” pilotów bawiła się doskonale do białego rana. Wszyscy mieli nadzieję, że w Nowy Rok nic się nie wydarzy. „Ale rankiem 1 stycznia 1945 r. pogoda była wspaniała – lekki mrozik i niebo bezchmurne – wspominał Sawicz. (…) – Odprawiliśmy kolejno 308., 317. i dwie czwórki z 302. dywizjonu na bombardowanie pozycji poza linią frontu, w rejonie rzek Mozy i Waal. Każdy samolot był uzbrojony, poza normalną amunicją, w jedną bombę 300-funtową i dwie 250-funtowe. Dywizjon 308. – 12 samolotów – prowadzony przez kpt. Ignacego Olszewskiego, wystartował o 8.15. Dywizjon 317. – 11 samolotów – prowadzony przez kpr. Mariana Chełmeckiego, o 8.35. Dywizjon 302. – klucz 1, cztery samoloty, prowadzony przez kpt. Edwarda Jaworskiego, wystartował o 8.40. Klucz 2 – cztery samoloty – o 9.15”.
Polscy piloci Dywizjonu 308. stoją przy skrzydle zestrzelonego niemieckiego myśliwca Fw 190