Reklama
Rozwiń

Wybraniec Wiekuistego: Śladami Mojżesza

Trudno widzieć go inaczej, niż chce tradycja. Godny starzec z wysokim czołem i orlim nosem. Z laską w ręku. Wysoki, dumny, dostojny. Mojżesz – prawodawca i pośrednik między Wiekuistym a Narodem Wybranym.

Aktualizacja: 01.04.2018 08:08 Publikacja: 01.04.2018 00:01

Wybraniec Wiekuistego: Śladami Mojżesza

Foto: Wikimedia Commons

Właściwie nie wiadomo, dlaczego Wiekuisty (tak się kazał nazywać) wybrał właśnie jego. Utarło się sądzić, że Mojżesz był naznaczony od początku, że już owa łódka z sitowia, którą matka przyszłego przewodnika spuściła na spokojne wody Nilu, była zapowiedzią jego szczególnego losu, a fakt, że egipska księżniczka wyłowiła dziecko i przyjęła je na wychowanie, był tylko potwierdzeniem wyjątkowości przeznaczenia. A to błąd!

Bez większego ryzyka można bowiem założyć, że w Egipcie faraonów, gdzie nie było zapewne wielu ochronek, kraj zaś dysponował tylko jednym, szerokim i mokrym szlakiem komunikacyjnym, puszczanie z falami Nilu niechcianych dzieci było praktyką dość powszechną. Łaskawa rzeka niosła porzucone potomstwo w ręce bezdzietnych fellachów albo wprost w paszcze (wtedy przestawała być łaskawa) zgłodniałych krokodyli lub hipopotamów. Rodzice, choć pewnie częściej samotna matka, mogli po spuszczeniu dziecka na fale rzeki odmówić krótką modlitwę do bóstw i wrócić do domu ze spokojnym przekonaniem, że oto oddali dziecko w ręce opatrzności. Sprawa przestawała w ten sposób być ludzką i stawała się boską. Wątek ów pojawia się w egipskiej mitologii i z niej zapewne przeniósł się do Księgi Wyjścia.

Oto więc płynie z falami Nilu przyszły prawodawca. Boski polemista. Kazuista, który narzuci prawo krępujące życie swego narodu najbardziej szczegółowym w historii systemem nakazów i zakazów. Płynie ten, który jak nikt inny będzie potrafił bronić swoich przed majestatem albo bezprzykładnie ich karać. Ów przyszły starzec, który jeszcze nie wie, że za ich grzechy tylko spojrzeć będzie mógł ze szczytu góry Nebo na upragniony Kanaan. Tylko spojrzeć, bo dzieląc winy swojego ludu, nie będzie mógł z wyroków boskich wejść w granice Kanaanu żywy. I którego grób przepadnie gdzieś w Moabie, pozostając dla ludu po wsze czasy zakrytym. Jedyny z patriarchów bez nagrobka! Pewnie największy. Ale to przyszłość. Teraz kolebie się w wiklinowym koszyku, powierzony przez matkę ciepłym wodom Nilu. Na brzegu przyczajona kryje się jednak jej siostra, by sprawdzić, co się stanie z dzieckiem. Cóż się ma stać? Biblista dawno to rozstrzygnął. Do brzegu wędruje egipska księżniczka. Znajduje dziecko. I postanawia je wychować, na mamkę zaś wybiera, dzięki sprytnej podpowiedzi przypadkowo (sic!) obserwującej rzekę Hebrajki, biologiczną matkę dziecka.

Kim był Mojżesz?

Trudno widzieć go inaczej, niż chce tradycja. Godny starzec z wysokim czołem i orlim nosem. Z laską w ręku. Wysoki, dumny, dostojny. Rządzi wszak całą ludzkością! Jest pośrednikiem między Wiekuistym a Narodem Wybranym. Wiekuisty może doświadczyć każdego, Mojżesz zaś jako jedyny człowiek na świecie ma na Niego wpływ. Świetnie to wie. Ma poczucie siły, świadomość swej wyjątkowej pozycji. Ale skąd się ona wzięła? Dlaczego właśnie on?

Księga Wyjścia jest dość oszczędna w kwestii początków kariery Mojżesza: „I poszedł był pewien mąż z domu Lewi i pojął córkę Lewiego. I poczęła owa niewiasta i urodziła syna; a widząc, jak był pięknym, ukrywała go przez trzy miesiące”. Po owych trzech miesiącach, jak wiadomo, wydarzył się epizod z koszykiem i falami Nilu.

Był więc Mojżesz piękny, o tym biblista rozstrzyga już na początku. Był również – co miało się okazać, kiedy dorósł – mordercą: „I stało się za onych dni, gdy urósł Mojżesz, że wyszedł do braci swoich i widział ciężkie roboty ich; i widział Micrejczyka bijącego jednego z Ibrajczyków, braci jego. I obejrzał się tu i tam, a widząc, że nie ma nikogo, zabił Micrejczyka i zagrzebał go w piasku”. Wypada zrozumieć wzburzenie, jakiego doznał nieobeznany z życiem dworzanin, widząc brutalność dnia powszedniego, ale żeby od razu zabijać? Tak na poważnie? Trudno to zrozumieć współczesnym; łatwiej, gdy ma się w pamięci plagi, jakie pan Mojżesza – Wiekuisty – zsyła na Micrejczyków chwilę później. Tu okrucieństwo nie ma żadnych granic. Cóż! Jaki Pan, taki kram.

Wiemy więc, że Mojżesz to gwałtownik. Typ emocjonalny. Może wręcz szalony. Daje temu dowód wielokroć, jak choćby wtedy pod górą Horeb, kiedy zstąpiwszy z pierwszymi tablicami, widzi Hebrajczyków kadzących złotemu cielcowi. Wzywa wtedy do siebie Lewitów i każe im przejść z nagimi mieczami przez obóz, tępiąc każdego, kto się nawinie. Ginie trzy tysiące mężczyzn, również ojcowie i bracia rycerzy tego szwadronu śmierci.

Jest też pewnie – już jako człowiek dorosły – osiłkiem; jakże mógłby nim nie być, jeśli bez trudu odpędził pasterzy, którzy napastowali przy studni siedem córek Reguela, kapłana Midjanu. Jak wiemy, Reguel tak się tą sytuacją zachwycił, że kazał przyprowadzić do siebie owego młodego „Micrejczyka” i dał mu za żonę jedną z córek, piękną Cypporę.

Wiemy również, że nie był specjalnie wymowny. Stojąc wtedy przed Wiekuistym, ukrytym sprytnie w krzaku gorejącym, próbował się wykręcić od swojej misji, przekonując Stwórcę, że „nie jest człowiekiem wymowy”, tylko „ociężałych ust i ociężałego języka”. Na Wiekuistym nie robi to jednak wrażenia. Masz Aarona, brata swego, powiada Wiekuisty, niech „posłuży ci za usta”. Jąkała? Seplenił? A może wychowany na królewskim dworze słabo mówił w języku rodaków? Nie wiemy wiele poza tym, że w istocie Aaron bywał jego ustami.

I na koniec, by domknąć rysunek postaci, jeszcze drobny cytacik, którego autorstwo nie zostawia wątpliwości. „A Mojżesz jako człowiek był skromnym bardzo, bardziej niż który człowiek na ziemi”. To już chyba patriarcha o sobie samym, w odległym od Księgi Wyjścia świecie Księgi Liczb (XII.3), tysiące stron i emocji dalej.

Mojżesz i jego Pan

Wedle egiptologów imię Mojżesz pochodzi od słowa „mas” albo „massu”, czyli syn; które to słowo często w Egipcie bywa składnikiem imion własnych, na przykład A-mosis, Thut-mosis itd. Inni wyprowadzają je od egipskich „mo” (woda) i „ouses” (ocalony). Niemniej skojarzenie to rozmija się nieco ze staroegipską gramatyką, która lokowała słowo „mo” na końcu, nie zaś na początku złożonego imienia. Poprawnie zapisane musiałoby więc brzmieć: Ouses-mo. Może więc poprawne jest szukanie korzeni imienia Mojżesza w tradycji językowej „Ibrajczyków”? Etymologia hebrajska wskazuje na słowo „wyciągać”. Byłby więc Mojżesz „wyciągnięty”. Skąd? Z wody. Bądź „wyciągający”. Z krainy Micraim, czyli Egiptu, oczywiście.

I Wiekuisty. Jego. Ich. Nasz. Pan. W istocie Jedyny. Któremu miły zapach całopalenia. Prawdziwy zegarmistrz świata. Układający wszystko w detalu najmniejszym. Dyktujący Mojżeszowi, jakie mają być wymiary arki. Jaki materiał ma być użyty. Jaki kolor i wzór oraz wielkość mają mieć opony Przybytku. Krok po kroku. Przepis po przepisie.

Wszechwiedzący, ale bawiący się ludzkim uporem i działaniami, o których ma doskonałe pojęcie, że się wydarzą, a mimo to im nie przeciwdziała. Oto jest bowiem w biblijnej wizji Wiekuistego coś ponad pseudosuwerenne akty ludzkiej woli. Jest boski plan, który musi się wydarzyć, by historia miała sens. Jaki? Dydaktyczny? Logiczny? Metafizyczny? Można mieć wątpliwości, bo Wiekuisty po prośbach (bądź negocjacjach) Mojżesza lubi zmieniać zdanie.

Okrutny i pamiętliwy; sam mówi o sobie: „Bóg żarliwy, pomny winy ojców na synach, na wnukach i prawnukach tych, którzy Mnie nienawidzą. A świadczący miłosierdzie tysiącom, gwoli tym, którzy Mnie miłują i przestrzegają przykazań Moich”. Dowiódł tego nieraz. Nie tylko na biednych Micrejczykach, ale i własnym Narodzie Wybranym. Choćby wtedy, gdy go skazał na 40-letnie tułanie się po bezludnych wertepach Synaju.

Hebrajczycy

Dlaczego Bóg wybrał Hebrajczyków? Z Biblii jednoznacznie wynika, że w natłoku narodów szukał tylko jednego, któremu mógłby nadać stygmat wyjątkowości. Wybrał potomków Abrahama. Dziwny ten wybór. Jakby nie było wkoło godniejszych plemion, nacji i cywilizacji. Hetyci w tamtym czasie tworzyli imperium. Wynaleźli żelazo, więc przeważali na polu bitwy. Ich stolica Hattusas przywołuje ruinami odległą potęgę hetyckich władców. Powożący bojowymi rydwanami huryccy Mitannijczycy byli potęgą nie mniejszą, ale po ich stolicy Waszuganni ślad nawet nie został, a ruiny miast skwapliwie skryła pustynia. Przeminęli, a właściwie roztopili się w genetycznej synkrazji regionu wraz ze swoimi bogami wszyscy oprócz Hebrajczyków.

Czy to właśnie dlatego ich wybrał Wiekuisty? A może odwrotnie, przeżyli właśnie dlatego, że ich wybrał? Trudno powiedzieć cokolwiek pewnego poza dość oczywistą konstatacją, że przetrwali przez tysiąclecia ze swoim żywym słowem, żywym językiem i obyczajem, a przede wszystkim niezachwianą wiernością Wiekuistemu, który „dał Mojżeszowi, przestawszy mówić z nim na górze Synaj, dwie tablice świadectwa, tablice kamienne, zapisane palcem bożym”. Swoją drogą dobrze to świadczy, ba, w sposób wyjątkowy, o bóstwie, że wziąwszy pod opiekę ubogie pustynne plemię, dał mu szansę egzystować trzy i pół tysiąca lat, i to w całkiem dobrej kondycji. Niezły to rzeczywiście dowód na wyjątkowość Wiekuistego.

Po co jednak ich włóczył po Synaju przez 40 lat? Są tacy, którzy twierdzą, że nie mogła paść inna liczba lat włóczęgi, bo liczba 40 jest w Biblii liczbą mistyczną. Gdyby mistyczna była np. piętnastka, biblista skazałby ich na 15 lat tułaczki. Jednak nie, biblista wielokrotnie powtarza, że te 40 lat wędrówki do Ziemi Obiecanej to nic innego, tylko kara Wiekuistego za bunt, wątpliwości, za niesforność. Oto całe pokolenie z ludu „twardego karku”, pokolenie pamiętające niewolę egipską, musi wymrzeć, by ich potomkowie dotarli do Kanaanu. Wyjście było łaską nie tylko uświęconą, ale i wiele razy obrażaną. Wiekuisty tego nie lubi. Mści się więc i pod Kadesz-Barnea wyraźnie powiada ustami Mojżesza: „(…) nie ujrzą oni ziemi, którąm zaprzysiągł ojcom ich! Żaden z tych, którzy Mnie lżyli, nie ujrzy jej!”. I dalej jeszcze twardszymi słowy: „(…) trupy wasze legną na pustyni tej! Ale i synowie wasi koczować będą po tej pustyni przez czterdzieści lat i poniosą skutki przeniewierstwa waszego. (…) Według liczby dni, w którychście wypatrywali ziemię, czterdziestu dni – po roku za każdy dzień – poniesiecie karę waszą czterdzieści lat, abyście poznali niechęć Moję”.

Wspomniane 40 dni to czas trwania wyprawy szpiegowskiej pod wodzą Jozuego do Kanaanu, skąd przynieśli owoce Ziemi Obiecanej. Skąd jednak owe (dokładnie!) 40 dni wyprawy? Bo to liczba mistyczna – odpowie biblista i krąg się zamyka. Rozwiązanie zagadki lat 40 wydaje się jednak prostsze niż można się spodziewać. 40 lat to życie jednego pokolenia. Mojżesz ewidentnie nie chciał wprowadzać do Kanaanu ludu pełnego rozterek, byłych egipskich niewolników. Wiedział, że w walce z Kanaanitami ma szansę jedynie plemię wyćwiczonych na pustyni wojskowych, zakon rycerski, zdyscyplinowany i podległy rozkazom. I taki naród wszedł w końcu do Ziemi Obiecanej po trupach jej obrońców. To interpretacja historyczna. Ale jest jeszcze mistyczna. Oto wyjście z Egiptu, pobyt na pustyni i dotarcie do Kanaanu to alegoryczna przeprawa z piekieł przez czyściec do raju. Boski ogród Kanaanu mógł docenić tylko ten, kto przeszedł przez czyściec. Innymi słowy, to jak ablucja z grzechu. Żar i surowość pustyni zmywają bród upodlenia i grzechy. To droga do nowego. I nowe narodzenie do wolności. A przede wszystkim godności…

Podziwiam Mojżesza. Jego upór i cierpliwość. Wyprowadzał z Egiptu bandę niedowiarków, którzy przy każdej okazji wpadali w panikę, krzycząc: „Czemuśmy opuścili ziemię egipską! Czyż było nam tam źle? Lepiej było mieć pełen garnek w niewoli, niż umierać tu z głodu i pragnienia”. Wszechmogący się gniewał, Mojżesz denerwował, ale obaj mieli na tyle wiary w Naród Wybrany, że spieszyli mu z wszelką pomocą. Przy użyciu laski Mojżesz przeganiał morskie fale, krzesał z pustynnych skał źródła, uzdatniał gorzką wodę, by nadawała się do picia, załatwił z Wiekuistym, że ten będzie prowadził lud swój w formie obłoku w dzień, a żywego ognia w nocy. Gdy trzeba, zsyłał nieskończone stada przepiórek, a co dzień rano (z wyjątkiem szabatu) dawał swoim do jedzenia mannę. Oto cierpliwość proroka! Oto miara łaski Pana!

Powołanie

Skąd w ogóle to pchanie się uciekinierów Mojżesza na Synaj? Nie łatwiej było przejść brzegiem Morza Śródziemnego, jak każda armia w historii, podążająca z Azji do Afryki bądź w drugą stronę?

Ano nie, dla Mojżesza ważna była góra Horeb, pod którą trafił pewnego dnia jako pasterz, kiedy uciekł przed egipskim „wymiarem sprawiedliwości” i został zięciem Reguela z Midjanu. Pasał owce swoje (lub teścia) i wędrował z nimi w poszukiwaniu pastwisk w stronę środka półwyspu. Pewnego dnia dotarł ze stadem pod górę, którą Beduini nazywają dziś od jego imienia Gebel Musa. Musiała być wiosna, bo tylko wtedy na tym pustkowiu rosną jakieś kępki trawy. Teren był odosobniony i bezludny. I nagle zaskoczenie – przed oczyma pasterza pojawił się płonący żywym ogniem krzak, o czym Biblia mówi: „oto cierń gorzał ogniem, a cierń nie zgorzał”. Szok, zdziwienie. Krzak goreje, ale jakoś inaczej! Płomień nie gaśnie, nie ma popiołu! Cud natury? Zapewne w nie mniejszym stopniu dla Mojżesza, jak i dla człowieka współczesnego. Sam sobie nie dowierzał. Przetarł pewnie oczy (a może i uszy) i zaczął nerwowo ocierać o siebie sandały. Cóż pomyślał w duchu? „Zajdę też i zobaczę to zjawisko wielkie: czemu nie zgoreje ten cierń?”.

Zanim jednak podszedł, z płonącej gęstwy odezwał się Wiekuisty: „Oto jestem!”. I dalej: „Nie przystępuj tutaj, zzuj obuwie twe z nóg twoich, gdyż miejsce, na którem stoisz, ziemią jest świętą”. Mojżesz zzuł, a po chwili pochylił kark, bo było mu wiadomo, że rozmawia z Wiekuistym. To miejsce święte, boska siedziba. Ojczyzna, dom Boga Abrahamów; Jego mieszkanie, jak mieszkaniem bogów olimpijskich jest Olimp. Tu rezyduje Wiekuisty. Tu każe sobie składać ofiary całopalne. Stąd zarządza światem, zanim Hebrajczycy zdążą mu zbudować (według ścisłych wskazówek) arkę, którą bezpiecznie odpłynie do Kanaanu. Tu następuje powołanie Mojżesza, tu ma miejsce pierwsza rozmowa, tu ma w końcu Mojżesz przywieźć szczep Ibrajczyków, by mogli złożyć Panu ofiarę.

Łamie się Mojżesz, wije jak piskorz, ale wierzy. Przyjmuje w końcu powołanie i zabrawszy cudowną bożą laskę wybiera się z żoną i dziećmi do ziemi Micraim, by stanąć na czele swojego plemienia i przyprowadzić go na świętą ofiarę pod górę Horeb. Do stóp majestatycznego granitowego wzniesienia o ostrych jak rekinie zęby stokach, na którego szczycie wśród nieskończonych mgieł i asfaltowych chmur kryje się dom Wiekuistego.

Doszedł do ziemi Micraim. Złożył wizytę faraonowi. Złożył ich wiele, ale przez długi czas niewiele mógł wskórać. Faraon nie chciał wyrazić zgody, by hebrajskie plemię poszło i złożyło ofiarę swojemu Bogu na Synaju. I mimo że Wiekuisty nękał Micrejczyków wszelkimi klęskami, faraon był nieugięty. Dziwne są te wyroki Strażnika Dziejów. Czyż zostawił faraonowi wolną wolę? A może tak nim musiał pokierować, by dopełniła się logika Pisma? Faraon nie wierzy Mojżeszowi, a jego naród doświadcza plag szarańczy, żab, komarów. Nie przekonuje go nawet cud przeistoczenia wód Nilu w strumień krwi. W końcu Anioł karzący dopełnia dzieła: w noc Paschy ginie w Egipcie wszystko, co pierworodne. Klęska nie doświadcza tylko pobratymców Mojżesza. Zbierają oni tej nocy swój majątek, zabierają złoto i bogactwo swoim egipskim sąsiadom i ruszają w drogę. Całe plemię. Naród cały. Wiedzie ich ten nieznany człowiek, o którym wiedzą niewiele poza tym, że jest jednym z nich i jest potężny. Pokonał faraona. Za jego słowem stoją potworne plagi. Załatwiał z Wiekuistym cuda. Typ niebanalny. Trudno nie być pod wrażeniem.

Poszli więc. Przed nimi słup obłoczny w dzień, a ognisty w nocy… Znamy ową historię i dzieje Wyjścia doskonale. Oczami najsłynniejszego z mitów widzimy Hebrajczyków nad Morzem Czerwonym. Widzimy Mojżesza otwierającego laską morskie głębiny, barwny korowód jego rodaków przechodzących suchą nogą na drugi brzeg i rydwany wojsk faraona pogrążone w zamykającej się na wieczność kipieli. Oto przechodzą. Oto są już na Synaju. Oto stają bezpieczni u kamiennych wrót pustyni Szur. Kluczą, by uniknąć walk z załogami synajskich garnizonów faraona. Po trzech dniach docierają do Mara, potem do oazy Elim (12 źródeł wody i 70 palm). W końcu stają w Syn, gdzie Wiekuisty ofiaruje im po raz pierwszy przepiórki i mannę. Garść tej ostatniej substancji, o której mówi się, że była słodką rosą z krzewów tamaryszka, trafia na pamiątkę Wyjścia do specjalnego pojemnika, który później zostanie zamknięty w arce. Stąd ruszają na pierwszą swą wielką bitwę do Refidim.

Massa i Meriba

„I wyruszył cały zbór synów Izraela, z pustyni Syn w pochody swoje, podług rozkazu Wiekuistego, i rozłożyli się obozem w Refidim (hebr. rozłożyć); a nie było wody do picia dla ludu”. Hebrajczycy, jak to już mieli w zwyczaju, zaczęli narzekać, podważać sens wyjścia z Egiptu, psiocząc na Mojżesza i – o zgrozo – wręcz kwestionować boską obecność, co zapisuje w tych słowach biblista: „Jestże Wiekuisty w pośród nas czy nie?”. Obaj mieli cierpliwość – Bóg i Mojżesz. Bo zamiast wytracić towarzystwo, postanowili je napoić. Stanął więc Wiekuisty na Horebie, a Mojżesz ze starszymi przy skale i uderzył w nią laską. Trysnęła woda i lud boży się napił. Na pamiątkę tego swaru i wyzwania nazwał Mojżesz to miejsce Massa (próba) i Meriba (kłótnia), po czym został ślad w nazwie rozpościerającej się tu arabskiej wioski Dair al-Mahrid.

I wtedy przyszli Amalekici. Nie była to pewnie żadna wielka armia, ale przypadkowy zagon, wyprawa pustynna, oddział przypadkowych wojowników. Niemniej widząc zdrożonych Hebrajczyków, postanowili przypuścić atak. Rzucili się więc jak jastrzębie na tylne straże Mojżesza. Hebrajczycy odpuścili, prysnęli do ucieczki, by po chwili dobrnąć jakoś do głównych sił. Oddziały stanęły naprzeciwko. Z jednej strony amalekicka armia bojowników pustyni. Władcy rubieży Kanaanu i północnego Synaju. Z drugiej niedawni niewolnicy krainy Micraim, obciążeni złotem i kompleksami rodacy Mojżesza. Ten ostatni wiedział, że nie będzie łatwo. Wdrapał się przy pomocy Aarona i Chura na pobliski pagórek, by lepiej kontrolować bitwę. Na czele Hebrajczyków postawił Jozuego, który był pewnie najwybitniejszym wojownikiem w Narodzie Wybranym. Niedostatecznie jednak dobrym, by zwyciężyć bez intensywnej pomocy Wiekuistego.

Miało się okazać, że siłą był nie oręż, a modlitwa Mojżesza. Prorok tak się jakoś dogadał z Wiekuistym, że dopóki trzymał ręce uniesione w modlitewnej ekstazie, Hebrajczycy wygrywali. Kiedy zaś ze zmęczenia ręce opuszczał, górę brali Amalekici. W końcu zrozumiawszy sens spektaklu, Aaron i Chur usadzili patriarchę na kamieniu i podtrzymując mu ręce, dotrwali w tej pozie do zachodu słońca, kiedy Jozue ostatecznie poraził Amaleka. Sukces zatem! Niebywały i nieogarniony, bo nieprzewidziany. Pokonany Amalekita stał się zaś na wieki symbolem zła. Do dziś w literaturze rabinicznej Amalekici są symbolem narodu wrogiego. W pochodzących z I wieku tanaickich „hagadach” Amalek, obok Edomu, był jednym z określeń Rzymu. Po II wojnie światowej termin Amalek odnoszony jest do Hitlera. Obecnie niektórzy rabini wiążą z Amalekitami Palestyńczyków bądź ogólniej Arabów i uważają, że to ich właśnie dotyczy biblijny nakaz wytępienia Amalekitów. Tak pewne drobne zdarzenia z historii kształtują język narodów na wieczność.

Góra Pana

Był na tej górze osobiście. On, Mojżesz. Przyprowadził tu swój naród na ofiarę Panu. Wrócił po prostu do miejsca, skąd przemówił do niego Wiekuisty, gdzie go powołał i gdzie kazał się zgłosić z rodakami. Szli do pastwisk pod górą Horeb przez trzy miesiące. U stóp góry spędzili rok cały. Tu rozstawili namioty, a Mojżesz wspiął się na szczyt.

Zastanawiam się, ile razy doznawał uczucia powtórnego stwarzania świata. Raz? Kilka? A może każdego poranka z tych miesięcy spędzonych na szczycie. Widział wschodzące słońce i dumał nad przyszłością swego narodu. Jakie nadać mu prawa, jak zdefiniować cele, jakie podnieść wartości, by zapewnić mu egzystencję? Czy miał świadomość tego, że jego myśli zmienią koleje dziejów całego globu, że z tych idei narodzi się świat, który my znamy? Że bez nich pewnie nie byłoby setnego pokolenia jego dzieci, którym jesteśmy? A może ów czas spędził, wpatrując się w obłok, który krył Wiekuistego, i skrzętnie notował patykiem pamięci wszystkie decyzje i zalecenia, by potem dać je do publicznej wiadomości i kazać spisać. Wtedy nie świty, choćby najbardziej oszałamiające, i nie zachody, choćby najbardziej magiczne, skupiały jego uwagę, a jedynie skryte za zasłoną mgły oblicze jego Mentora, Pana, Prawodawcy.

Był na górze dwukrotnie. Zanim jednak wstąpił, przestrzegł swoich: „Strzeżcie się wstępować na górę albo dotykać się stoku jej, kto by dotknął się stoku jej, stracony będzie”. Nie dotykali. Ani góry, ani kobiet, co też mieli nakazane. Aż do dnia trzeciego. „I stało się dnia trzeciego, z nastaniem poranku, że były gromy i błyskawice, i obłok gęsty nad górą, i głos trąby potężny bardzo; a zadrżał wszystek lud, który był w obozie. I wyprowadził Mojżesz lud naprzeciw Boga z obozu; a uszykowali się u stóp góry. A góra Synai dymiła się cała, przeto, iż zstąpił na nią Wiekuisty w ogniu; i wznosił się dym z niej jakoby dym z topieli, i trzęsła się cała góra bardzo. A głos trąby wzmagał się coraz silniej; Mojżesz przemawiał, a Bóg odpowiadał mu gromem. I zstąpił Wiekuisty na górę Synai, na szczyt góry; i zawezwał Wiekuisty Mojżesza na szczyt góry, i wstąpił Mojżesz”.

Wstąpił raz i drugi. Dwa razy po 40 dni. Pierwsze tablice z prawem, które otrzymał, stłukł w przypływie szaleństwa, kiedy nakrył swoich rodaków celebrujących złotego cielca. Wyjaśnienie było rzekomo przekonujące: oto poszedłeś Panie na górę, zostawiłeś nas, nie wiedzieliśmy, co z tobą, ulaliśmy cielca i modliliśmy się do niego. Doprowadziło to Mojżesza do pasji. Pchnął na lud uzbrojonych lewitów, by zabijali kogo się da, aby tą ofiarą odkupić gniew Pana. Cielca „spalił w ogniu i starł go w proch, a rozsypawszy po wodzie, napoił nią synów Izraela”. Pewnie czegoś się nauczyli, pewnie gorzki smak owego złotego zdroju skrzepł jak krew na ich wargach, bo nigdy więcej cielca ani żadnego przedstawienia bóstw już nie czynili.

Wrócił Mojżesz na Horeb raz jeszcze i zniósł drugi komplet tablic wraz z tysiącem szczegółowych przepisów i nakazów. Szczegółowych tak bardzo, że zapierają dech po dziś dzień. Wybrał skrybów, którzy spisywali prawo. Wybrał rzemieślników, którzy budowali ołtarz i arkę. Na ich zdobienia, złote cheruby, pierścienie i okucia poszło całe wyniesione z Egiptu złoto. W arce znalazły się tablice, laska Aarona i dzban z manną. Oto mieli więc Hebrajczycy swoje święte prawo i swojego patriarchę. Konstytucja narodu wsparta była na solidnych fundamentach. Mijał rok 1444 przed Chrystusem, choć nikt pod Horebem nie miał wtedy pomysłu, że ten się kiedyś narodzi.

Góra Nebo

Widok z góry Nebo w istocie jest oszałamiający. Ale opis biblijny w oczywisty sposób nadużywa perspektywy ludzkich oczu. Widać doskonale całe obniżenie Morza Martwego. W kierunku północnym częściowo dolinę Jordanu. Na wprost wyżynę, na której rozpościerają się miasta Palestyny i Izraela. Samych miast jednak nie widać. Jeśli komuś zależy na ustaleniu kierunku, pomaga w tym tablica pokazująca położenie głównych miast Ziemi Świętej. Na wzgórzu tłumy turystów i pątników. Szmer rozmów i modlitw oraz mechaniczny szczęk migawek aparatów fotograficznych. Obok ruiny bizantyjskiego sanktuarium Mojżesza. Także współczesny kościółek i jakieś stelaże nowoczesnej konstrukcji. Coś budują. Wieje silny wiatr. Jest suchy, bo wieje ze wschodu. Gdzieś na horyzoncie Amman, a dalej już tylko pustynia.

Poszukuję jakichś śladów Mojżesza. Nie ma żadnych. A jednak właśnie na tym garbie stał z rozwianymi włosami, wsparty na swej cudotwórczej lasce. Zastanawiam się, jak odczytywał to miejsce. Czy w jego sercu pęczniała duma z historycznych dokonań, czy raczej odczuwał gorzki smak niespełnienia? Wiara i nadzieja z pewnością karmiły żal i poczucie niedosytu. Miłość i pokora kazały dziękować, że dane mu było zobaczyć Ziemię Obiecaną w całym blasku i kolorze. O czym myślał? O niezrozumiałym wyborze Wiekuistego, którego był przedmiotem? O swojej drodze z pałaców na pustynię? O wolności, którą wyszarpał dla swojego narodu? O prawie, które z tak zegarmistrzowskim pietyzmem wyczarował dla kolejnych pokoleń? A może zastanawiał się, co będzie po nim? Czy ów zbudowany przez niego system przetrwa? Czy może odejdzie z pokoleniem założycieli? Myślę, że w jakimś stopniu ufał swemu narodowi i widział jego dramatyczną przyszłość już wtedy na górze Nebo.

Czego nie mógł być świadom? Z pewnością rangi tego, co było jego dziełem. W żadnym ludzkim umyśle nie mogła bowiem zrodzić się myśl, że porządek dany przez ludzką jednostkę małemu narodowi zbuduje całą niemal cywilizację przyszłości. A właśnie to dane było Mojżeszowi. Z jego refleksji zrodził się judaizm, chrześcijaństwo i islam. Jego spuścizną są liczne narody i monoteistyczne teologie; ich zawiłości i spory, konflikty i wojny między wyznawcami. Wszystko wywodzi się z jednej myśli i jednego umiłowania porządku. I kodeksu danego ludowi pustyni. Hebrajczykom. Rodakom Mojżesza.

„I wstąpił Mojżesz ze stepów Moabu na górę Nebo, na szczyt Pisgi, który naprzeciwko Jerycho, i pokazał mu Wiekuisty całą ziemię, od Gilead do Dan. (…) I rzekł doń Wiekuisty: »Oto ziemia, którąm zaprzysiągł Abrahamowi, Ic’hakowi i Jakóbowi, mówiąc: potomstwu twemu oddam ją; pokazałem ją oczom twoim, ale do niej nie wnijdziesz«. I umarł tam Mojżesz, sługa Wiekuistego, na ziemi Moab, według słowa Wiekuistego. I pochowano go w dolinie, na ziemi Moab, naprzeciw Beth-Peor; i nie zna nikt grobu jego, aż po dziś dzień”.

Historia
Jezus Chrystus nie urodził się w roku zerowym. Takiego roku bowiem nie było
Historia
Boże Narodzenie w wiekach średnich
Historia
Tajemnica pudła o sygnaturze Dep. 39
Historia
IPN oskarża sędziów i prokuratorów stanu wojennego
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego
Historia
Impas w sprawie ekshumacji ofiar ukraińskich nacjonalistów trwa
Materiał Promocyjny
„Nowy finansowy ja” w nowym roku