Pierwszy wojenny świt zastał w Jaworzynie Tatrzańskiej tylko dwóch policjantów, którzy widząc nadjeżdżające ze wschodu pojazdy pancerne, roztropnie zarzucili karabiny na plecy i odjechali rowerami do Białki. Tak zakończyła się obrona Tatr Bielskich w kampanii 1939 r. Nie napotykając nigdzie zorganizowanego oporu, nieprzyjaciel szybko zajmował drogi wiodące w głąb Małopolski, w jeden dzień docierając pod Czorsztyn. Największym zaskoczeniem była narodowość agresorów. W radiu mówiono tylko o wojnie z Niemcami, lecz najeźdźcy nosili mundury słowackiej armii. Co więcej, najazd wojsk spod znaku podwójnego krzyża nie zatrzymał się w spornych rejonach Spiszu, ale objął całe polsko-słowackie pogranicze.
Jeszcze nie zginęła, ale zginąć musi!
Zdaniem Słowaków ich udział w agresji był wymuszony – tyleż przez naciski Niemiec, co sytuację międzynarodową i wrogą postawę Warszawy. Rzeczywiście, tanio daliśmy Hitlerowi argument do propagandowej rozgrywki, choć brak pretekstów nie musiał przesądzić o innej postawie Słowacji. Początkowo poszło o kilka wiosek i turni oddzielonych od Korony jeszcze przed rozbiorami. Austriacki kordon sanitarny, odcinający Spisz od konfederacji barskiej, wyznaczył granicę Galicji z Węgrami aż do upadku Habsburgów.
W 1918 r. Polska skorzystała z rozpadu węgierskiej armii i słabości Czechosłowacji, by ponownie wkroczyć na Spisz, ale po zwycięskiej potyczce pod Kieżmarkiem aneksji zapobiegł dzielny pułkownik Ferdynand Vix z francuskiej misji wojskowej w Budapeszcie. Polska wycofała wojsko – w zamian za niedotrzymaną obietnicę plebiscytu. Z kolei Francja okazała się nieprzejednanym adwokatem Pragi, żyrując zarówno zabór Zaolzia, jak i żądania Masaryka wobec Spiszu i Orawy. W 1919 r. Paryż bez skrupułów wykorzystał najazd bolszewików na Polskę, uzależniając pomoc wojskową od spełniania czeskich oczekiwań.
Pielęgnując bolesną zadrę Zaolzia, Polska korzystała ze słowacko-czeskich animozji, grając na rozpad I Republiki. Już podczas konferencji w Wersalu Warszawa nie szczędziła wsparcia dla Słowackiej Partii Ludowej ks. Andrzeja Hlinki, walczącej z Pragą o autonomię Słowacji. Hlinka od 1919 r. spotykał się z Piłsudskim, a wobec odmowy czeskich władz pojechał do Paryża z polskim paszportem, co rząd Masaryka w Pradze uznał za zdradę stanu.
Narodowo-katolickich „ludaków" na Słowacji coraz mocniej uwierała polityczna dominacja libertyńskich Czechów, a zwłaszcza przejęcie całej politycznej władzy przez Pragę. Tradycyjnie konserwatywni Słowacy krzywo patrzyli na marginalizację Kościoła i praską politykę narodowościową, dążącą do stworzenia zunifikowanych „Czechosłowaków". Znaczna część Słowaków uważała wręcz, że bliżej im kulturowo do Polski niż zateizowanej Pragi i snuła plany federacji z Warszawą. Stąd silne w Partii Ludowej stronnictwo propolskie, reprezentowane przez zastępcę Hlinki – Karola Sidora. Tymczasem zaledwie pół roku po przejęciu władzy ludowcy byli zdecydowani na wojnę z Polską, w czym nie brak „zasług" naszej dyplomacji.